Jaką moc ma dziś literatura? Czy takie książki, jak „Opowieść podręcznej”, czy Pani najnowsza, „Testamenty”, mogą zmienić świat?Margaret Atwood Wciąż myślę, że literatura ma moc sprawczą, choć naszą uwagę rozprasza szum informacji, w których trudno usłyszeć własne zdanie i wyrobić sobie uczciwy, świadomy pogląd. Manipulacja mediów jest ogromna. Oczywiście nie mam złudzeń co do jednego. Treści zawarte w książkach mogą zmienić wyłącznie jednostkowy sposób myślenia – nie mają wpływu na rządy czy lobbujące grupy polityków. Ale z drugiej strony... dziś wszystko jest polityczne i publiczne. Media społecznościowe sprawiają, że jeden wpis może nagle mieć ogromną siłę rażenia, także politycznego. Nie zapomnę marszu kobiet z 2017 roku przeciwko prezydenturze Donalda Trumpa w Waszyngtonie. To była oddolna akcja, a uczestnicy utworzyli pochód długi na dwa kilometry. Czy to był polityczny zew? Tak, choć wielu z protestujących mocno odcinało się od polityki. Podobnie postrzegam akcje Extinction Rebellion – międzynarodowej organizacji nawołującej do pilnych działań na rzecz powstrzymania zmian klimatycznych. To inicjatywa o cechach politycznych, choć nie ma tam szefów, a decyzje są podejmowane wspólnie.

Jak powstawały „Testamenty”? Jakie wydarzenia ze świata polityki i kultury miały bezpośredni wpływ na tę książkę?
O tym, by napisać „Opowieść podręcznej”, zaczęłam myśleć w 1981 roku, zaraz po tym jak Ronald Reagan został wybrany na prezydenta. To był moment, gdy większość feministycznych ruchów dopadło odrętwienie. Pod koniec lat 80. skończył się okres zimnej wojny, świat odetchnął z ulgą. Wszyscy na świecie mogliśmy zacząć robić masowo zakupy, co w dużym skrócie oznacza zwycięstwo konsumpcjonizmu i zanik siostrzanych czy braterskich więzi. Z kolei kryzys finansowy w 2008 roku zbiegł się z elekcją prezydenta Obamy. To zirytowało konserwatystów, a świat podzieliło na dwie frakcje. Borykamy się z tym rozłamem do dziś. Wciąż nie znaleziono jednej ścieżki postępu, która zdołałaby zjednoczyć większość ludzi pod wspólnymi hasłami. I o tym jest najnowsza książka. Ale również o tym, co pozostaje niezmienne.

Czyli?
To rewolucje. Te, które zaczynają się oddolnie, a kończą się na samej górze. I odwrotnie. Nie dziwi mnie, że począwszy od 2016 roku kręgi konserwatywne zyskują poparcie. Być może, by ocalić współczesne czasy i obalić rządy terroru i nierówności – będzie trzeba odnaleźć nowego Galahada (nieślubnego syna Lancelota, jednego z rycerzy Okrągłego Stołu, jako najczystszy spośród nich zdobył Świętego Graala – przyp. red.). Być może to jedyny dla nas ratunek. 

W czerwcu tego roku Kylie Jenner zorganizowała urodzinową imprezę w stylu „Opowieści podręcznej”, za co została zresztą mocno skrytykowana. Jak to się stało, że Pani twórczość przeniknęła do świata popkultury? 

Nie zastanawiam się nad tym. Gdyby zajmowało mnie to, że ktoś, kogo nie znam, wyprawia przyjęcie stylizowane na rzeczywistość jednej z moich powieści, moje życie naprawdę byłoby smutne. Od lat kostium „seksownej podręcznej” sprzedaje się jak świeże bułeczki tuż przed Halloween, prawdę mówiąc nie wiem, jak mogłabym to skomentować...

Wydaje się to Pani dziwne czy zabawne?
W gruncie rzeczy zabawne. W takich momentach myślę o jednym z bohaterów „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa. Jak wiadomo, Ebenezer Scrooge słynął ze swojego skąpstwa. Zależało mu tylko na pomnażaniu majątku. Znam mnóstwo ludzi, dla których ważne jest to, by posiadać więcej. Odnoszą sukcesy np. w reklamie – tu chyba wciąż jest dość łatwo zdobyć wielkie pieniądze przy niewielkich umiejętnościach. Gdybym opracowała formułę i skład perfum o nazwie Tajemnice Podręcznej i reklamowała ten produkt w nawiązaniu do powieści, to pewnie byłabym jednym z takich współczesnych Scrooge’ów. Nie robię tego, bo uważam, że byłoby to w bardzo złym guście. Nigdy nie umieszczałam ani nie umieszczę nazwiska na produktach, które są pochodnymi moich książek. A to, co robią inni, mało mnie obchodzi. Za to chętnie wyrażam swoje poparcie dla takich organizacji jak Equality Now, która działa w obronie praw człowieka. Nie tylko mi to nie przeszkadza, ale nawet podoba mi się, że tego typu kolektyw odwołuje się do mojej książki. 

Chciałabym zapytać o wierną wyznawczynię reżimu, ciotkę Lydię. Jak wchodziła Pani w umysł takiej osoby, w jaki sposób motywowała jej zachowania, formułowała emocje?
Od zawsze w reżimach interesowało mnie najbardziej to, w jaki sposób i w jakim stylu upadały. Zwykle w rozmaite upadki byli zamieszani ludzie, których uważano za konspiratorów, donosicieli czy współpracowników opozycji, a tak naprawdę byli podwójnymi agentami. Nie możemy zatem wydawać sądów bez infiltracji tego typu środowisk. Jak oceniać z perspektywy czasu zachowania i działania niemieckiego feldmarszałka Erwina Rommla, zamieszanego w spisek przeciwko Hitlerowi? Ciotka Lydia, gdyby była moralnie nieskazitelna i nie brzydziłaby się konspiracją, zostałaby zabita na wczesnym etapie historii. Nie znalibyśmy jej imienia tak jak wielu innych bohaterów i antybohaterów. 

Czy ciotka Lydia jest metaforą współczesnych czasów?
Nie, z prostej przyczyny – nie żyjemy w czasach totalitarnych. W naszym przypadku wszystko zależy od tego, jaką my sami obierzemy drogę. Akurat ja jestem wolna i to bardziej niż ktokolwiek, kto ma pracodawcę i boi się zwolnienia czy straty pracy, bo to oznaczałoby brak stabilizacji finansowej. Wyjście z każdego systemu wiele kosztuje, bo niesie z sobą poważne konsekwencje. W systemie totalitarnym bylibyśmy rozstrzeliwani za wyjście z jakiegokolwiek szeregu, dzisiaj grozi nam dużo mniejsze ryzyko, głównie ekonomiczne. Myślę, że dla wielu osób najgorsze jest to, że nie potrafią się wyzwolić. Nie wiedzą, co zrobić. Ogarnia je strach, że tak już będzie przez całe życie.

 

Tekst: Anna Luboń