Utarło się, że wszyscy mieszkańcy francuskiej stolicy mówią „Emily w Paryżu” stanowcze „non”. Francuzi narzekają na obfite korzystanie ze stereotypów, wyidealizowaną wizję miasta świateł i... przerysowane stylizacje głównych bohaterów. „Sąsiedzi się ze sobą nie przyjaźnią i bardzo rzadko jednym z nich jest taki Gabriel” – tłumaczyła influencerka Sabina Socol. „Głęboko gardzę strojami, a przede wszystkim fryzurami w serialu. Nie sądzę, żeby były one realistyczne i żeby ktokolwiek tak się ubierał”. Wygląda jednak na to, że subskrybenci Netfliksa znad Sekwany tylko pozornie kręcą nosem na przygody amerykańskiej marketerki albo... nie mówią tego wprost, gdy na ulicach swojego miasta natkną się na ekipę filmową. Na temat spotkań z paryżanami otworzyła się Lily Collins. W rozmowie z V Magazine wyjawiła, kto najczęściej podchodzi do obsady w trakcie zdjęć, a także opowiedziała o tym, jak ciężko zapracowała na rolę Emily Cooper. 

Lily Collins o tym, jak paryżanie reagują na „Emily w Paryżu”

Gwiazda przyznała, że od samego początku wróżyła nowemu projektowi Darrena Stara zawrotny sukces: „Przeczytałam scenariusz odcinka pilotażowego i pomyślałam, że chciałabym to zobaczyć. Zdecydowanie obejrzałabym to bez żadnej przerwy podobnie jak moja mama”. O swojej mamie wspomniała nie bez powodu. Według gwiazdy publiczność nie ogranicza się do jednej grupy wiekowej ani płci. Choć statystyki wskazują na wyraźną przewagę kobiet, to również ich partnerzy dawali się wciągnąć w fabułę hitu Netfliksa. Z wypowiedzi aktorki wynika także, że nie była ona narażona na nieprzyjemności ze strony urażonych Francuzów:

„Premiera pierwszego sezonu zbiegła się w czasie z początkiem pandemii, więc nie mieliśmy wielu okazji do interakcji z widzami. Ale kiedy wróciliśmy do Paryża, ludzie nas rozpoznawali, a wiek nie miał żadnego znaczenia – mogli mieć 10 lat albo być w wieku naszych dziadków”.

„Wielu mężczyzn podchodziło do nas i mówiło: »Zacząłem oglądać serial ze względu na moją żonę, ale ostatecznie skończyłem sezon szybciej od niej«”.

Przeczytaj: „Emily w Paryżu 3”. Czy Amerykanka znalazła w końcu swoje miejsce w Paryżu? [recenzja] 

Lily Collins szczerze o początkach kariery i uwielbieniu dla Carrie Bradshaw

Nic dziwnego, że Lily Collins od razu chciała wcielić się w Emily Cooper. Aktorka wyjawiła, że od lat jest wierną fanką Carrie Bradshaw. Z tego powodu współpraca z twórcą „Seksu w wielkim mieście” musiała być dla niej kusząca. To właśnie postać z kultowego serialu zainspirowała ją do spróbowania sił w dziennikarstwie. 

„Pisywałam do magazynów, odkąd skończyłam 16 lat. Pracowałam dla ELLE Girl, L.A. Times, ale też dla Nickelodeon, gdzie relacjonowałam inaugurację Obamy”. Potem zdecydowała się porzucić prasę dla dłuższych form literackich. W 2017 roku wydała autobiografię „Unfiltered: No Shame, No Regrets, Just Me”. „Kiedy pracowałam nad tą książką, powiedziałam sobie, że będę jak Carrie Bradshaw. Przeprowadzę się do Nowego Jorku, ukryję się w mieszkaniu i po prostu napiszę książkę. Miałam już harmonogram, redaktora i wydawnictwo, a potem przyjęłam trzy role jedna po drugiej i musiałam pisać, tułając się po całym świecie” – mówi o swojej karierze aktorskiej, która na dobre rozkręciła się po dwudziestce.

Przeczytaj: Lily Collins zabiera głos w dyskusji o nepotyzmie. Czy znany ojciec pomógł jej w karierze?

Mimo wpływowych rodziców nie wspomina pierwszych kroków przed kamerą jako łatwego doświadczenia: „Na początku często mnie odrzucano. W kółko słyszałam »nie«. Mówiono, że jestem zbyt zielona. Nie wiedziałam, co to znaczy” – żartuje aktorka. „Zielona jak w sygnalizacji świetlnej? Ale prawda jest taka, że potrzebowałam więcej dojrzałości, praktyki i doświadczenia. Myślę, że istotne było, aby nie odbierać odmowy jako: »Nie, to nie jest dla ciebie«, ale po prostu: »Nie, jeszcze nie teraz«. Sądzę, że każde kreatywne zajęcie, czy to muzyka, aktorstwo czy pisanie, nawet jeśli chcesz zostać prawnikiem czy tancerzem, jeżeli czujesz mocno, że jest ci to pisane, ostatecznie to osiągniesz”.