Wirtualne influencerki 

Lilmiquela Sousa wrzuciła na Insta­gram swoje zdjęcie w dresie z ­­­­­­­­nowej ­kolekcji Opening Ceremony. Lubi modę uliczną, ale w ubiegłym roku podczas pokazów w Mediolanie prowadziła konto Prady. Ma prawie półtora miliona obserwujących. Spekulacje o tym, kim jest w rzeczywistości, generują dwie trzecie odsłon na jej koncie. Najpopularniejsza – i według mnie najprawdziwsza –teoria brzmi, że to CGI (computer generated imaginery), obraz generowany komputerowo. Inne: to żywa osoba, studentka sztuk ­wizualnych, która komputerowo zmienia swoją twarz i ręce, lub humanoidalny ­robot najnowszej generacji, który odpisuje na posty i ­­­­­­­­komentuje wydarzenia. 

Z tego, co Lilmiquela ­sama pisze o sobie na Insta­gramie, nazywa się Miquela Sousa, ma 19 lat, jest Amerykanką o brazylijskich korzeniach. Była modelką, rozwija karierę piosenkarską. Nagrała cztery utwory o metalicznym brzmieniu, dość średnie. Wspiera LGBT i ruch Black Lives Matter, czesze się jak księżniczka Leia z „Gwiezdnych wojen”. Prowadzi miłe życie – tu wpadnie na jakąś imprezę, tam wesprze aukcję charytatywną, zamieni zdanie z Gigi Hadid (w końcu nosiły ten sam płaszcz Prady), ale też rzuci jakąś zwykłą uwagę: „Gorąco, kto ma dom z basenem i nas przygarnie?”. Nosi streetwearowe marki przemieszane z najwyższą półką – Chanel, Balenciaga, Prada, Proenza Schouler, Moncler – i jeździ na Coachellę z Blawko22, który „jest jak brat, ale nie jest moim bratem”. Pewnie, że nie – Blavko też jest CGI.

Czytaj też: Bella Hadid całuje Lil Miquelę w reklamie Calvin Klein >>

Jest jeszcze Bermuda – zwolenniczka prezydenta Trumpa, która wiosną zhakowała konto Lilmiqueli, ogłaszając: „Nie przywrócę twoich postów, dopóki nie powiesz wszystkim, kim naprawdę jesteś!”. Załamana Lil wyznała: „Jestem ­robotem”. Oczywiście Bermuda też jest robotem, i to wykreowanym przez ten sam start-up – Brud – odpowiedzialny za stworzenie rok temu pierwszych na świecie wirtualnych influencerów. Trudno ­jednak mieć pewność, co jest prawdą w wirtualnej rzeczywistości.

 

W amerykańskich mediach odezwały się ostatnio głosy, że Brud wcale nie jest start-upem zajmującym się robotyką i sztuczną inteligencją, tylko po prostu agencją PR. Nowoczesną, kreatywną, świetnie wykorzystującą nowe technologie i media społecznościowe, ale tylko agencją PR. Co o niej wiadomo? Ma siedzibę w Los Angeles, zatrudnia kilka osób, niedawno dostała sześć milionów dolarów dofinansowania z Doliny Krzemowej. Założyli ją Sara Decou i Trevor McFed­ries. O Trevorze wiadomo więcej. Ma 33 ­lata, był producentem, menedżerem i aktorem w teledyskach, pracował przy organizacji festiwali Lollapalooza i Coachella. Jest jednym z sygnatariuszy Founders for Change – porozumienia właścicieli firm na rzecz polityki równości, deklarujących, że „nie wezmą pieniędzy od żadnego inwestora, jeśli w kierownictwie nie ma kobiet i kolorowych”.


W przeciwieństwie do szalenie medialnego Trevora Sara Decou nie ma parcia na szkło. Nie wiadomo, kim jest z wykształcenia, ile ma lat i co właściwie robi w firmie poza tym, że jest jej dyrektor zarządzającą. Na Insta­gramie więcej ma zdjęć lifestyle’owych – design, natura, kulinaria, podróże – niż modowych. W styczniowym numerze z tego roku „Architectural Digest” (najbardziej ­opiniotwórczy magazyn o wnętrzach) ­pokazał jej loft w Los Angeles: ­minimalistyczny, w bieli, z betonową podłogą i ze schodami na taras na dachu. Ma świetny gust, półdługie brązowe włosy związane z tyłu i mocne brwi à la Cara Delevingne. Ubiera się w proste rzeczy, od obrazów i dzieł sztuki woli rośliny (bananowce i monstery). Lubi oryginalne meble z lat 60. i 70. i prostą ceramikę, której kilka sztuk zrobiła sama, bo lepienie gliny wycisza ją po stresującej pracy w firmie zajmującej się sztuczną inteligencją. Czy może w agencji PR? Wirtualnie można być każdym i wszystkim. 


W odpowiedzi na zarzuty, że nie jest start-upem, tylko agencją PR, Brud przyjął ciekawą strategię: uaktywnił całą trójkę swoich CGI. Lilmiquela pisze dziennik, w którym zastanawia się, czy mimo że jest robotem, powinna mieć zawsze 19 lat, bo czuje się jednak znacznie dojrzalsza, Blavko22 broni jej przed hejterami („Myślicie, że jak ona jest robotem, to nie boli jej, gdy czyta wasze chamskie teksty?”), a Bermuda ogłosiła, że... otwiera agencję PR w LA i zamieściła zdjęcie nowego biura. 


I pewnie będzie miała pełne ręce roboty, bo można mówić już o nowym trendzie. Pół roku obecności na Insta­gramie świętowała ostatnio Noonoouri – pixelka agencji reklamowej Opium z Monachium. Noonoouri jest śliczną laleczką – filigranową, z małymi, słodkimi usteczkami i olbrzymimi, orzechowymi oczami sarenki. Wystylizowana na Azjatkę w Paryżu: tylko wielkie marki, Gucci, Chanel, Dior, Versace, przechadzki po Polach Elizejskich z magazynem Carine Roitfeld pod pachą, zwiedzanie Muzeum Sztuki Dekoracyjnej, wspólna fotka z Marią Grazią Chiuri podczas pokazu Dior Resort 2019 w Chantilly… Nowa moda rozprzestrzenia się błyskawicznie – kiedy zaczęłam obserwować Lilmiquelę i Noonoouri, Instagram codziennie proponował mi kolejne komputerowe influencerki. Nie mają one nic wspólnego z prawdziwymi robotami i ze sztuczną inteligencją, ­takimi jak słynna Sophia Awakens, która wygłasza prelekcje (w czerwcu była gościem międzynarodowej konferencji Impact w Krakowie), odpowiada na pytania z sali, rozróżnia twarze osób i samodoskonali swoją wiedzę i zasób słów. Sophia ma rysy twarzy wzorowane na Audrey Hepburn, ale tył jej głowy i ręce są metalowe, żeby nie było wątpliwości, że jest robotem. Miała już świetną okładkową sesję w brazylijskim ELLE.

Robot Sophia na okładce ELLE / mat. prasowe


Jej twórca David Hanson twierdzi, że niezbędnym warunkiem współpracy z ludźmi jest wyposażenie robotów w zdolność empatii i kreatywność. Sophię zaprogramował nawet na lekkie poczucie humoru – gdy w programie Jimmy’ego Fallona, wygrywając z nim w kamień, papier, nożyce, zażartowała, że to dobry początek jej planu zdominowania ludzi, bulwarowe media zaroiły się od nagłówków: „Robot przyznał, że chce zniszczyć ludzkość!”.


Czy CGI na Instagramie to tylko zabawa? Z jednej strony tak, to równie cool jak drony latające z torebkami na pokazie Dolce & Gabbana, a w 1999 roku roboty spryskujące farbą białą suknię Shalom Harlow na pokazie Alexandra McQueena. Z drugiej – to zapowiedź przyszłości. Wrzucanie na Insta selfie z windy lub spod palmy nie jest passé: to obciach. Na 50 zdjęć na koncie Sary Decou znalazłam jedno, na którym jest ona sama. Sara nie musi się lansować ani martwić, że ma 7 tysięcy fanów, a nie 1,3 miliona jak Lilmiquela – bo to Lil zarabia pieniądze dla niej, a nie na odwrót. Wirtualne modelki, jak Shudu, zjawiskowa ciemnoskóra piękność stworzona przez fotografa z Londynu, Camerona Jamesa Wilsona, to próba oswojenia przyszłości, hiperrzeczywistości. A oswajanie zmian to właśnie domena mody.