"Nie odkładaj życia na później” – Twój poradnik ma fantastyczny tytuł i chyba trafił do wielu osób, bo nakład wyczerpał się w ciągu trzech tygodni. Na czym najczęściej polega tytułowe zagadnienie?
Joanna Godecka Różnie. Jedni po prostu nie mogą zabrać się za realizację marzeń,  inni ciągle mają jakieś pilniejsze sprawy do załatwienia: muszą najpierw odpisać na 15 mejli albo zrobić porządki w domu.
 

Marzenia rozumiem, ale mejle i porządki? Zupełnie mi się nie kojarzą z odkładaniem życia na później!
Czasem taka codzienna prokrastynacja utrudnia osiągnięcie istotnego celu. Są osoby, które zanim spojrzą w dal, muszą uporać się z drobiazgami, które otaczają je na co dzień. Myślą: „Najpierw zajmę się drobnymi sprawami, a dopiero potem ważniejszymi”. Ale ponieważ wciąż nie udaje im się wszystkiego ogarnąć, to nie zabierają się za to, co ważne. 
 

Inni przeciwnie – chętnie angażują się we wszystko: posprzątają, zrobią pranie, ugotują obiad z trzech dań, byle tylko móc powiedzieć, że na wielkie plany nie starczyło czasu. 
W obu przypadkach mechanizm jest ten sam – celowo grzęźniemy w codzienności, by nie widzieć szerszej perspektywy, bo ona wiąże się z lękiem. Tak było w przypadku mojej klientki – redaktorki, która bezskutecznie próbowała napisać własną książkę. Rano siadała do komputera z zamiarem stworzenia kilku stron, ale najpierw otwierała pocztę mejlową, potem wchodziła na Facebooka, później na Allegro, bo właśnie licytowała sukienkę, w końcu robiła się głodna, ale nic nie było w lodówce, więc wychodziła do sklepu, wracała, jadła, dzwonił telefon… i tak do późnego popołudnia. Wtedy stwierdzała, że jest już tak zmęczona, że książkę będzie pisać jutro. Na drugi dzień działo się to samo. Podczas naszych sesji okazało się, że powodem tego odkładania na później była niska samoocena i lęk przed porażką.
 

Łatwiej jej było wyobrażać sobie, jak to będzie wspaniale, gdy już tę książkę stworzy, niż ją napisać i zmierzyć się z recenzjami?
Tak. Jeśli nie wierzysz w siebie, uważasz, że nie zasługujesz na sukces, to nawet kiedy zaczniesz działać, trudno jest doprowadzić tę czynność do końca. Myśl o finale rodzi poczucie zagrożenia. 
 

Są też tacy, którzy odwlekają realizację celu z lęku przed sukcesem.
Z sukcesem wiąże się presja. To jak z aktorem, który dostaje Oscara. Wszyscy oczekują, że już zawsze będzie grał na najwyższym poziomie. Dlatego niektórzy, zwłaszcza ci z niską samooceną, boją się, że po osiągnięciu sukcesu będą musieli cały czas udowadniać, że na niego zasłużyli, a przecież sami w to nie wierzą. Jeśli więc mamy marzenie, którego od dawna nie udaje nam się zrealizować, warto popracować z kimś, kto pomoże nam odkryć, o co tak naprawdę chodzi. 
 

O co jeszcze poza niską samooceną może chodzić?
Na przykład o lęk przed bliskością, który zresztą może wynikać z braku poczucia własnej wartości. Znam wiele kobiet, które marzą o wielkiej miłości, ale nie robią kompletnie nic, żeby ją znaleźć. Wciąż czekają na znak z nieba, że to ten jedyny. Nie są w stanie zaryzykować wejścia w relację, nie dają nikomu szansy, bo boją się, że jeśli pozwolą komuś podejść blisko, on dostrzeże wszystkie ich wady i z tego powodu je porzuci. Żeby spełnić swoje marzenie, muszą więc najpierw poradzić sobie z lękiem przed bliskością i niską samooceną. 
 

Z jakich jeszcze powodów możemy zwlekać z realizacją marzeń?
Koszty mogą być za wysokie, także te emocjonalne. Mogę marzyć o podróży dookoła świata i jednocześnie nie być gotowa na to, żeby zostawić na tak długo rodzinę czy swoje zwierzęta albo wyłączyć się z życia zawodowego. Mogę też nie móc oszczędzić wystarczającej sumy pieniędzy na podróż. W końcu stres związany z nieprzewidywalnością takiej przygody może być dla mnie zbyt silny.
 

Mam wrażenie, że czasem nie tyle cena jest za wysoka, ile nie ma w nas zgody, by ją zapłacić. Łudzimy się, że da się spełnić marzenie bez ponoszenia kosztów, więc gdy się pojawiają,  po prostu odpuszczamy.
Tak. Spełnianie marzeń jest konsekwencją podjęcia wyboru. Trzeba sobie wszystko dokładnie wyobrazić. Wizja „ja w cadillacu na Bulwarze Zachodzącego Słońca” jest atrakcyjna, ale żeby ją wcielić w życie, należy odpowiedzieć sobie na wiele pytań. Co będę tam robić? Czy chcę tam trafić na całe życie, czy na pięć minut? Jak tam dotrę? Skąd wezmę pieniądze?  Powinniśmy przygotować plan, podzielić go na etapy, wypisać koszty i pogodzić się z tym, że trzeba będzie je ponieść. Czasem, gdy szczerze z sobą porozmawiamy, okazuje się, że to, co nazywaliśmy marzeniem, wcale nim nie jest, że to tylko środek do osiągnięcia innego celu. A tak naprawdę zależy nam na czymś zupełnie innym.

Na przykład?
Wróćmy do podróży dookoła świata. Jeśli marzę o niej od lat, ale nic nie wskazuje na to, że mi się uda, powinnam zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście chcę odkrywać świat, czy raczej opowiadać o tym, że go odkrywałam. Priorytetem jest podróż czy bycie postrzeganą jako ktoś wyjątkowy? Jeśli wyjazd sam w sobie jest moim marzeniem, to pewnie w końcu znajdę sposób, by je zrealizować. Jeśli jednak chodzi głównie o popularność, nie zacznę nawet planować podróży. Marzenia bywają też lekarstwem na nudne życie. Niektórzy cierpią, że nie robią nic, co wzbudzałoby podziw, więc znajdują cel, za który można ich podziwiać. Za tym jednak nie idzie żadna wewnętrzna prawda, to tylko podszepty ego. 
 

Czy posiadanie takiego zastępczego, nieprawdziwego marzenia nam szkodzi? 
Może zaszkodzić, jeśli zasłania życie, jeśli czujemy się zwolnieni z podejmowania wysiłków, bo wystarcza nam myśl, że kiedyś zrealizujemy nasz wielki plan. To grozi niespełnieniem i frustracją. Lepiej poszukać innego celu. Może mniej spektakularnego, ale bardziej osiągalnego i prawdziwego. 
 

Chyba często też odkładamy na później poczucie szczęścia, radość życia, nawyk czerpania z niego przyjemności.
To prawda. Nie żyjemy tu i teraz, w świecie, który nas otacza. Albo wspominamy, jacy kiedyś byliśmy szczęśliwi, albo marzymy, że będziemy szczęśliwi, gdy zostaną spełnione pewne warunki – będziemy mieć więcej czasu, zarobimy więcej pieniędzy, rozwiążemy problemy. Tymczasem poczucie szczęścia, radość z życia to nie są stany, które da się zaplanować. Pojawiają się spontanicznie pod warunkiem, że mamy kontakt ze swoimi emocjami. 
 

Jak nawiązać ten kontakt?
Ja bym zaproponowała wykonywanie krótkich ćwiczeń, które uczą bycia obecnym. Opowiem o jednym z nich, które warto wykonywać rano. Najpierw zamykamy oczy, robimy kilka głębokich wdechów, pytamy siebie: „O czym teraz myślę?”, i skanujemy myśli. Dostrzegamy je, jak kolejno się pojawiają, jakbyśmy, jadąc samochodem, zauważali mijane po drodze billboardy. Widzę, że pomyślałam o zabraniu teczki z dokumentami, że skończyła się sól, że dzisiaj ma być ładna pogoda. Potem znów bierzemy kilka oddechów i pytamy siebie: „Co teraz czuję?”. Chodzi o to, jakie konkretnie emocje nam towarzyszą. Nie oceniamy ich, nie przejmujemy się, że mogą wydawać się skrajnie różne, jak radość i lęk. Potem znów wracamy do oddechów i przenosimy uwagę na ciało, skanujemy je od stóp do głowy. Wydaje nam się, że głowa ma decydować o wszystkim, uczucia i ciało się lekceważy, a to ćwiczenie pomaga zintegrować myśli, uczucia i ciało. Takich ćwiczeń jest więcej.
 

Myślisz, że ich wykonywanie wystarczy, by zmienić swoje podejście do życia?
Na pewno pomoże. Podobnie jak zadawanie sobie pytań: „Co teraz czuję i co to znaczy?”, „Jaki komunikat niosą z sobą moje emocje?”. To wszystko może zapoczątkować proces przebudowy, uświadomi nam, że priorytety, którymi się do tej pory kierowaliśmy, były nam narzucone, a plany nieadekwatne, niedopasowane do naszych rzeczywistych potrzeb. Ważna jest też praca z przekonaniami. Jeśli wciąż mam w głowie myśl, że życie nie polega na dążeniu do szczęścia, tylko na ciężkiej pracy, to warto się zastanowić, czyja to opinia. Naszych rodziców? Może ja jednak wolałabym żyć według innego wzorca? A jeśli tak, to jakiego? 
 

Po prostu trudno jest porzucić takie przez lata wpajane nam przekonanie.
Ale jeśli stwierdzimy, że ono nam nie służy, możemy, gdy w naszej głowie pojawi się myśl: „Nie zajmuj się głupotami, tylko pracą”, świadomie ją odrzucać, mówiąc sobie: „Nie potrzebuję tej myśli, ona mi nie pomaga”. Jeśli będziemy postępować w taki sposób systematycznie, w końcu przekształcimy tę reakcję w nawyk. W terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach, w której nurcie pracuję, zadaje się też w takich sytuacjach pytanie: „Kiedy ostatnio czułeś się szczęśliwy lub byłeś blisko tego stanu?”. Jeśli odpowiedź brzmi np.: „Kiedy znajomi wyciągnęli mnie na spacer”, to zaczynamy się zastanawiać, co w tym było najbardziej wzmacniające. Co możemy zrobić, żeby częściej odczuwać te pozytywne emocje? Czy chodzi o spacer, czy właściwie o jakąkolwiek aktywność fizyczną? Jeśli już wiemy, zaczynamy włączać to do swojego życia. Powoli. Nie chodzi o rewolucję, tylko o ewolucję. Świetnie sprawdza się pewna prosta zasada: „Jeśli coś działa, rób tego więcej. Jeśli nie działa, przestań to robić”. To bardzo dobry sposób na to, by małymi krokami naprawdę zmienić swoje życie.