Serial HBO, ekranizacja powieści Jakuba Żulczyka, wielcy aktorzy w obsadzie, sława. I Ty – raper z Ursynowa. 
KAMIL NOŻYŃSKI: To samo dotyczy mojego bohatera: gościu znikąd znalazł się w środku wydarzeń i wszyscy się zastanawiają: kim on jest? Czuję się podobnie, dużo ludzi marzyłoby o tej roli, a ja nawet nie jestem aktorem. Ta rola spadła mi z nieba. 


Od razu się zgodziłeś czy miałeś obawy?
Nie zastanawiałem się ani przez chwilę. Wiedziałem, że to życiowa szansa. Byłem akurat na rozstaju, myślałem, czy nie wyjechać z Polski do pracy, mam rodzinę na utrzymaniu. Dokładnie wtedy mijał też rok od śmierci taty – był artystą, śpiewakiem, solistą. To też był znak. Mama ostatnio stwierdziła, że byłby ze mnie dumny. 
 

Dlaczego nie poszedłeś w jego ślady?
Z wykształcenia jestem inżynierem ogrodnictwa, po SGGW. Byłem lepszy z biologii niż ze śpiewania. Ale dzięki temu, że tata pisał teksty, ja też zacząłem. Przychodził potem na moje koncerty. Kiedy zaczynaliśmy serial, wyszła trzecia płyta Dixon37, naszej ekipy. Po czterech miesiącach okazało się, że mamy złotą płytę. Jan Frycz mi gratulował. Wielka satysfakcja.

Nie jesteś zawodowym aktorem. Czy to znaczy, że w serialu byłeś sobą? 
Nie, byłem tworzywem w rękach reżysera. Miałem trzy ­miesiące przygotowań z prodziekan Akademii Teatralnej, Katarzyną Skarżanką, i reżyserem teatralnym Wojtkiem Urbańskim. Ta praca miała obudzić we mnie ­pewną wrażliwość i dać narzędzia aktorskie, ale w taki ­sposób, żebym pozostał sobą, naturszczykiem. 
 

A kiedy zobaczyłeś siebie na ekranie?
Nie mogłem wydusić słowa. Potem widziałem tylko wady. Kiedy emocje zeszły, patrzyłem na siebie jak na obcą osobę. To już ktoś inny. 

Jedną z głównych bohaterek serialu jest Warszawa. Twoja postać – diler, który dostarcza narkotyki gwiazdom, politykom i wpływowym gangsterom – zna miasto od podszewki. Jaka jest Twoja prywatna Warszawa? 
Ostatnio najwięcej czasu poświęcam dzieciom, mam dwóch synów. Kiedy kręciliśmy serial, miałem z nimi ograniczony kontakt, wstawałem o piątej ­rano, wracałem, kiedy już spali. Młodszy miał ­wtedy półtora roku. Zaczął wstawać ze mną o świcie, przychodził i rzucał piłkę, żeby się z nim pobawić. Nawet teraz jak o tym mówię, łzy mi się zbierają pod powiekami. Teraz często spędzamy razem czas w mieście. Spacerujemy po bulwarach wiślanych, na barkach pijemy lemoniadę. Dzieci sprawiły, że wydoroślałem, muszę być dla nich przykładem. A znam Warszawę od wielu stron, od tej mrocznej też, jeszcze sprzed lat. Jestem raperem. 

Co to znaczy być raperem?
Rap długo był w Polsce poza mainstreamem. Musieliśmy sami znaleźć sposoby, żeby nagrywać płyty i docierać z nimi do ­ludzi. Dla mnie być raperem to radzić sobie w życiu.

Na Twoim koncie na Instagramie jest sporo zdjęć z synami, hasztag #rodzinaponadwszystko. Ale z narzeczoną tylko jedno. 
Jesteśmy z sobą siedem lat. Monika też śpiewa, nagraliśmy ­razem utwór „Nasze jutro”. Oboje mamy trudne charaktery, docieranie zajęło nam trochę czasu. Ale jeśli do czegoś się dochodzi dzięki kompromisom, to ma większą wartość, niż kiedy coś się narzuca. Nasz dom jest zbudowany na kompromisach. 

Twojemu bohaterowi tylko jedno nie pozwala kompletnie odizolować się od życia – miłość. Ona wszystko zmienia?
Z miłością jest tak, że bez niej nie ma niczego. Ale ona objawia się rozmaicie – pod postacią ognia, który wszystko pali, a bywa też ciepełkiem, które ciągle grzeje od środka – dla mnie takie ciepełko generują dzieci. Dzięki nim staram się być lepszym człowiekiem. 

Co teraz będzie?
Teraz pewnie będzie szum. Mam takie odległe marzenie: ­żeby kiedyś zagrać w teatrze. Bardzo pokochałem aktorstwo. 

Rozmawiała Anna Luboń