Obejrzałam film „Ikar”. I nie wiem, czy Twoja bohaterka kocha muzyka granego przez Dawida Ogrodnika, czy nie…
Justyna Wasilewska To kwestia otwarta. Ja na potrzeby roli założyłam, że Zuza go kocha, ale jest to relacja niemożliwa, toksyczna. Mieczysław Kosz, genialny pianista, stał się jej nauczycielem, dał jej szansę zaistnieć, ale jednocześnie chciał ją zawłaszczyć. Potrzeba wolności wygrała z kuszącą perspektywą związku z utalentowanym artystą. W takich narcystycznych relacjach ciężko jest zobaczyć, co jest miłością, a co uzależnieniem czy fascynacją. 

A miłość nie jest zawsze zaborcza?
O nie, nie powinna być. W idei miłości jest zawarta wolność i zaufanie, które wykluczają zaborczość. Chyba to właśnie na tym polega, żeby we wspólnocie utrzymać autonomię. Zaborczość jest zaprzeczeniem miłości. Jeśli chcesz kogoś zagarnąć, to nie chcesz go kochać, tylko chcesz go mieć. 

Czyli „kochać” i „mieć” wykluczają się?
Tak, bo jeśli chcesz mieć, to znaczy, że chcesz kontrolować. Jeśli kogoś lub coś kochasz, chcesz pozwolić temu być wolnym, bo kochasz właśnie za to, jakie jest. Niezależne. 

A kiedy uruchamia się zazdrość?
Wtedy trzeba o tym rozmawiać, przegadywać to. Zazdrość jest ważnym sygnałem, czasem bywa ożywcza.

Wygląda na to, że jesteś idealną partnerką.
O nie! (śmiech) Bycie w związku to ciężka praca. Każde doświadczenie przybliża mnie do tego, jaka chciałabym w nim być.

Nie brzmisz na kobietę, która kiedykolwiek czekała na księcia na białym koniu.
To fakt. Oczywiście, jak wszystkim dziewczynkom w tej części świata czytano mi bajki, które uczyły modelu romantycznej, poddańczej wersji. W niej kobieta czeka na księcia, który ją zabierze, zaopiekuje się nią i ją ukoronuje. 

Umiałabyś być księżniczką, zabraną i ukoronowaną?
Nie. Mam silną potrzebę niezależności i wolności, może nawet zbyt silną. 

Dobrze ogarniasz codzienność? 
Coraz lepiej i wciąż się uczę. Późno dorastam, bo długo byłam dzieckiem i chyba w pewnym sensie nim zostanę. 

A nie uważasz, że ktoś, kto cały czas pielęgnuje w sobie dziecko, miał po prostu fajne dzieciństwo? I może ciągle nie chce go opuścić, bo tam jest bezpiecznie?
W moim dzieciństwie było dużo różnych sytuacji i miejsc: arkadia, której się nie chce opuszczać, też. Mam wspaniałą babcię, mieszka w domu pod Wrocławiem. Jest tam ogród – to było nasze nieograniczone pole do zabaw z wyobraźnią. Z kuzynami powoływaliśmy do życia nowe niezliczone światy. To było kreatywne i piękne. 

Byłaś chłopczycą czy bawiłaś się lalkami i hodowałaś kwiaty?
A jedno wyklucza drugie? Miałam lalki Barbie i miałam resoraki. Uwielbiałam spacerować po łąkach i chodzić po drzewach. Nie lubiłam siedzieć w domu, a jeśli już musiałam, i tak budowałam tam inne światy: łodzie, namioty, ciągle udawałam, że jestem gdzie indziej. Miałam dużo energii i ciągnęło mnie do ludzi.

To chyba niewiele się zmieniło?
No tak, nie ma co się wykręcać, teatr jest pozostaniem w piaskownicy i przyjmowaniem różnych ról. Tyle że z  większą świadomością.

Masz starszego brata.
O siedem lat. Ganialiśmy się po domu i często się na siebie denerwowaliśmy. A teraz mamy bardzo cenną, bratersko-siostrzaną, wspierającą relację, którą staram się pielęgnować mimo dzielących nas kilometrów. Cały czas myślę o tym, co powiedziałaś przed chwilą – że pielęgnują w sobie dziecko ci, którzy mieli szczęśliwe dzieciństwo. Myślisz, że to coś złego – być ciągle trochę dzieckiem?

Nie, zwłaszcza dla artystki, ale zastanawiam się, czy nie pozostajesz w kontrze do świata dorosłego, nie uciekasz przed nim.
A co to jest świat dorosły?

Sama wiesz: dom, mąż, dziecko, kanapa, pies. 
To nie jest świat dorosły, tylko jakiś schemat. 

To czym jest dorosłość?
Umiejętnym stawianiem granic, odpowiedzialnością, której na pewnym etapie trzeba się nauczyć. Dorosłość to zdolność rozmawiania z sobą samym, świadomość tego, że ma się w sobie dziecko, o które trzeba zadbać, i umiejętność trzymania go w bezpiecznym miejscu. To tak, jakby stać się dla siebie idealną wersja rodzica, osobą dającą odpowiednią ilość wolności, ale uważną.

Jesteś teraz w jakimś wyjątkowym momencie?
Tak, choć z perspektywy każdy wydaje się wyjątkowy. Zrobiłam sobie przerwę od pracy, żeby zobaczyć, gdzie w ogóle jestem. W teatrze TR gram te spektakle, które do tej pory zrobiłam, ale nie weszłam w żadne nowe projekty. To była trudna decyzja, musiałam zrezygnować ze świetnych propozycji. Mój organizm znalazł się na skraju wytrzymałości. Wiedziałam, że nie dam rady. Miałam za sobą całe lata, kiedy wchodziłam z jednej produkcji w kolejną, w nieustannym pędzie. A w teatrze pracuje się na sobie – to ja jestem budulcem, moje ciało, głowa, emocje. 

Co zmieniłaś?
Przede wszystkim zatrzymałam się. Byłam w tak wielu zadaniach, działaniach i emocjach, że w pewnym momencie straciłam kontakt z tym, czego potrzebuję i czego chcę. Teraz spotykam się sama z sobą. Uważnie się sobie przyglądam, oddaję głos wszystkim emocjom, złym i dobrym. Daję sobie prawo do tego, żeby nie wiedzieć, nie planować, nudzić się – co jest bardzo trudne po latach nieustannego bycia w działaniu. 

A pieniądze?
Daję sobie radę i chociaż wolałabym ich mieć więcej niż mniej, nie są dla mnie najważniejsze.

Nie ciągną Cię przedmioty, potrawy, miejsca, błyskotki?
Staram się nie generować potrzeb. Lubię proste rzeczy: ziemniaczki z mizerią i jajkiem sadzonym. Żadna, nawet najwykwintniejsza, potrawa nie zastąpi mi prostoty tego wiosenno-letniego jedzenia.

Znowu smak dzieciństwa.
Właśnie. A zwiedzić świat można za grosze, to kwestia organizacji i wyobraźni. 

A dom?
Nieustannie się przeprowadzam. Nie udomowiłam się jeszcze, choć bardzo bym chciała. Mam potrzebę, żeby mieć swoje miejsce, chciałabym je wreszcie znaleźć

Często odwiedzasz dom rodzinny we Wrocławiu?
Ten dom z ogrodem, o którym mówiłam, jest centrum naszego życia rodzinnego. Babcia ma 13 prawnuków: teraz to oni hasają, a ja obserwuję, jak rośnie kolejne pokolenie. U mnie w rodzinie były same silne kobiety, taki dostałam wzorzec, to było dla mnie naturalne. Mama kieruje domem, babcia – rodziną. Silne jednostki, które zdominowały mój świat, kiedy dorastałam. 

Co masz po mamie?
Po mamie odziedziczyłam miłość do zwierząt, gesty, urodę. Nauczyła mnie, jak być wrażliwym człowiekiem i śpiewać na głos swoje ulubione piosenki. Mimo wielkiej miłości nie ochroniła mnie przed smutkiem, skłonnością do czarnowidztwa, którą odziedziczyła po swojej matce. To nieuniknione, bo dziedziczymy spadek po całych pokoleniach kobiet, także ich frustracje wynikające z niespełnienia. Nie miały takich możliwości i praw w czasach, w których dorastały. 

No właśnie. Przywołujesz radosny obrazek z ogrodem i hasającymi kuzynami, ale kiedyś opowiadałaś mi też o swojej drugiej babci. Między nimi był silny kontrast. 
To prawda, babcie były dwie – w myślach nazywam je Białą i Czarną Damą. Czarna mieszkała w centrum Wrocławia, w mieszkaniu z pianinem, z szafami pełnymi kapeluszy, otoczona tajemnicą, która mnie zawsze intrygowała. Dopiero potem okazało się, że tę tajemnicę budują jej życiowe nieszczęście i frustracja. Ciemny pokój i jasny ogród. Obie te przestrzenie funkcjonują w mojej głowie na równych zasadach i trafnie mnie określają. Próbuję znaleźć równowagę między nimi.

Piosenkarka Zuza, którą grasz w „Ikarze”, jest inspirowana postacią Marianny Wróblewskiej, energetycznej artystki jazzowej. Ale Ty stworzyłaś ją na nowo: jest zmysłowa i barwna. Jąka się, kiedy ma powiedzieć coś ważnego, ale na scenie śpiewa głosem niezwykle silnym. Co w niej najbardziej lubisz?
Jest słabo-silna. Właśnie to mnie w niej urzekło – potencjał na postać niejednoznaczną. Jest mi to bliskie: mieszanka nieśmiałości z odwagą, brawurą. 

Grasz role silnych, nieprzewidywalnych kobiet. Są Ci bliskie?
Każda z nich wychodzi poza konwencje, co mi się bardzo podoba, bo nie wierzę w normy. Wanda ze „Sztuki kochania” żyje w trójkącie, co zwłaszcza w tamtych czasach było bardzo rzadkie. Zuzanna z „Serca miłości” i Zuza z „Ikara” są wyzwolone, walczą o swoją przestrzeń, wyłamują się z patriarchalnego układu. Ja też lubię bawić się konwencjami, ale nie według nich żyć.

Ale gdyby nie konwencje, zapanowałby chaos. Może one są po to, by nas chronić?
Marzę o życiu w na tyle świadomym społeczeństwie, ­które nie potrzebowałoby konwencji. Na tyle dojrzałym, że ludzie mogliby myśleć samodzielnie i dokonywać wyborów, nie zagrażając innym. 

Śpiewasz w filmie „Ikar”. Co to dla Ciebie znaczy mieć głos?
Zawsze chciałam śpiewać. Babcia śpiewała smutne piosenki, mama sprzątała mieszkanie, śpiewając w duecie z Markiem Grechutą. Marzenie o śpiewaniu mam we krwi. Głos? Długo nie miałam głosu, blokował się, nadal czuję, że jeszcze nie wszystko jest uwolnione. 

Będziesz uwalniać?
Muszę. Nieuwolnione grozi wybuchem, a ja wolałabym świecić.
 

Rozmawiała Anna Luboń

Wywiad ukazał się w październikowym numerze ELLE Polska w 2019 roku