Najpierw chciałam opowiedzieć romantyczną historię jednej bransolety. Później przypomniałam sobie o tym, jak weszłam w posiadanie drugiej – za sprawą pierwszej. I to wydało mi się nie mniej romantyczne, choć tyczy się już bardziej miłości do piękna i rzemiosła, niemal tajemnej wiedzy przenoszonej przez pokolenia. Bardzo wiele pokoleń.

Ale zacznijmy od początku. Byliśmy na Rodos, był to nasz miesiąc miodowy. Podczas spaceru po starożytnym mieście, w jednej z maleńkich, brukowanych uliczek, znalazłam wystawę sklepu jubilerskiego i dosłownie przykleiłam do niej nos. Biżuteria była ciężka, ale finezyjna. Weszliśmy do środka, zaczęłam przymierzać. I oczywiście spodobała mi się jedna z najdroższych bransolet. Poszliśmy więc na obiad, żeby się zastanowić. Mój mąż ostatecznie poprosił przyjaciela o pożyczkę i kupił bransoletę. Dowiedzieliśmy się, że biżuteria jest tworzona na wzór antycznej. To był bardzo romantyczny wieczór, zerkałam wciąż na rękę, na plecione srebro, kute złoto i granaty, jakbym czuła jakieś połączenie z minioną cywilizacją.

Historia jednej rzeczy: Ania Kuczyńska i jej niezwykła torebka z metką Issey Miyake>>

Dwa lata później jesteśmy na Krecie i znowu stoję z nosem przyklejonym do wystawy – a zaręczam, nie jest to częste, bo zakupy nie są moją pasją, a biżuteria nie robi na mnie raczej wrażenia. A więc stoję, a na ręce mam swoją bransoletę z Rodos. Nagle od stolika w pobliskiej kawiarence podnosi się mężczyzna, podchodzi i mówi, że mam szczególnie piękną bransoletę i czy wykonał ją ten a ten. Mówię, że jest sygnowana i można sprawdzić, ale niestety nie pamiętam nazwiska jubilera. Zaprosił do sklepu, okazało się, że to jego sklep. Sprawdził sygnaturę i potwierdził swoje przypuszczenia, wykonał ją, jego zdaniem, najlepszy grecki jubiler. Dodał, że zostało takich już tylko kilka. I znowu kupiłam bransoletę. Tym razem całą srebrną. Nie pamiętam nazwiska jubilera i nie pamiętam, czy to ten sam, co poprzednio, ale nie jest to dla mnie istotne. Ta biżuteria jest moim zdaniem inna niż wszystkie. Przemawia przez nią czas i doświadczenie wielu pokoleń. Mam wrażenie, że można z niej czytać historię obyczaju, ubioru. Jest opowieścią o tym, co już minione, a jednocześnie wciąż aktualne, bo nas stworzyło i wciąż tworzy.

Jak założyć własny vintage shop i skąd się biorą perełki w takich sklepach? ELLE.pl rusza z podcastem Dział Vintage>>

Moja grecka historia jest pochwałą rzemiosła i wyjątkowości: zarówno przedmiotów, jak i ludzi, którzy je tworzą. Moda potrzebuje zwolnić, bo dostaje już zadyszki - taka jest moja obserwacja. Szczególnie widać to w czasach pandemii, która chyba zrewidowała nasze podejście do zakupów, intensywności produkcji oraz do jakości. Chciałabym, żebyśmy zamiast trendów, szukali piękna. Zamiast być konsumentami w stosunku do rzeczy, które kupujemy, byli tymi, którzy się nimi zachwycają, którzy je szanują i szanują pracę, która za każdym przedmiotem stoi. Naprawdę uważam, że lepiej mieć mniej i kochać to, co się ma. Oczywiście, również bez przesady.

Te bransoletki pięknieją z czasem, dostają patyny. Noszę je zarówno na wieczór, do delikatnych sukienek i garniturów, jak i na co dzień - do dżinsów i bluzy. Wyglądają widowiskowo, ale są niezwykle uniwersalne. Wydaje mi się, że taka też jest moja szafa. To przemyślany zbiór. Lubię klasykę, rzeczy swobodne, z naturalnych tkanin. Ostatnio mój ulubiony fason to kombinezony. Ale jeśli miałabym w coś zainwestować na jesień i zimę, to chyba byłyby to wysokie kozaki na słupku. Może Chloe?  

Historia jednej rzeczy: Kasia Zawadzka i jej vintage marynarka Yves Saint Laurent>>