Koniec września, jadę na pokaz Diora w Paryżu. Wysiadam z taksówki. Mijam ochronę. Nikt nie żąda ode mnie zaproszenia. Kiedy po nie sięgam, elegancko ubrany pan od PR-u daje mi znak, że nie trzeba. Zastanawiam się, jak to możliwe, że wszedłem ot tak na jeden z najbardziej strzeżonych pokazów świata. Może to jednak kwestia mojego stroju? Nie mam na sobie nic efektownego. Wprost przeciwnie. Bezpieczna klasyka. Cygaretki, sztyblety i marynarka oversize Fendi, którą wyszperałem w jednym z łódzkich lumpeksów. To jej czar tak zadziałał na personel pokazu. Niesamowite, że wystarczy ją włożyć, żeby być zupełnie inaczej postrzeganym przez społeczeństwo – poważniej, bardziej profesjonalnie. To właśnie marynarka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkim wokół wysyła sygnał, że prawdopodobnie mają do czynienia z kimś ważnym. Tym bardziej nie dziwi mnie raport, który przeczytałem ostatnio w „New York Timesie”. Amerykańskie korporacje postanowiły odejść od biznesowego dress code’u dla swoich pracowników. Oznacza to, że zestawy: garnitur i oksfordy albo garsonka i szpilki, nie jest już wymagany. Szybko jednak się okazało, że kobiety wcale tego nie chcą. Bo w marynarce czy w garniturze czują się na biurowych korytarzach znacznie lepiej. 

Potwierdza to moja przyjaciółka, która jest prawniczką w oddziale międzynarodowej korporacji w Warszawie. Oficjalnie może chodzić do pracy w swetrze, ale w praktyce okazuje się, że jest on na szarym końcu jej codziennych modowych wyborów. Jak twierdzi, w garniturze o niebo lepiej negocjuje się kontrakty. Takich kobiet jak ona są setki tysięcy. A domy mody i marki odzieżowe wychodzą im naprzeciw. Dla porównania w sezonie jesień–zima 2017/2018 na wybiegach pokazano 152 garnitury, w obecnym – 620. W Polsce też przybywa marek, które je szyją. Kiedyś robił to prawie wyłącznie Tomasz Ossoliński. Dziś garnitury znajdziemy w kolekcjach Łukasza Jemioła, Marty Banaszek, Wojtka Haratyka, a także marek Aryton czy Marlu. Niektórzy wzrost popytu na garnitury wiążą ze wzrostem nastrojów feministycznych, wskazując, że zapotrzebowanie na nie stało się znacznie większe po tym, jak świat obiegła fala #metoo.

Victoria Beckham, Londyn, jesień-zima 2019

To, że garnitur na dobre zadomowił się w codziennej garderobie, widać po bywalczyniach stolic mody. Blogerki i influencerki traktują go jak zbroję, rodzaj służbowego uniformu. W ciągu dnia wybierają te oversize, z obszernymi marynarkami i szerokimi spodniami. W klasyczną kratę lub w odcieniach szarości, granatu, beżu. Zupełnie inaczej to wygląda, jeśli chodzi o modele na wieczór. Zasada jest jedna: im późniejsza pora, tym bardziej garnitur zmniejsza swój rozmiar. Dlatego spodnie i marynarki, które mają ambicję zastępować wieczorowe sukienki, są dopasowane w talii, często dwurzędowe. Mają zaznaczone ramiona i wąskie lub rozszerzane ku dołowi nogawki spodni, jak te welurowe lub błyszczące na wybiegach u Alexandra McQueena, Dolce & Gabbana czy Victorii Beckham. I podczas gdy do tych na dzień można nosić prawie każde buty – od szpilek po botki i mokasyny, tak do wieczorowych najlepsze są obcasy. I mała torebka typu tote. W końcu to on gra tu główne skrzypce – dodaje pewności siebie. I dlatego kobiety chcą w nim chodzić 24 godziny na dobę. 

Tekst: Marcin Świderek