SŁODKIE DZIECIŃSTWO

W głowie Caroline niczym kadry z filmu przesuwają się sceny z dzieciństwa. Głos babci: „Dziecko, trzymaj się z dala od tego biznesu, patrz, jak mama ciężko pracuje!”. – Rzeczywiście. Wstawała o świcie, objeżdżała wszystkie sześć warszawskich cukierni. Pilnowała produkcji, wymyślała nowe ciasta. Wracała do domu po 20 całkiem padnięta – Caroline Radziszewska opowiada z lekko obcym akcentem. Urodziła się w Belgii, jej tata jest Francuzem, mama mieszkała w Belgii przez ponad 20 lat. Batida, firma, którą Caroline odziedziczy, słynie z finezyjnych musów i ze słodkości na bazie belgijskiej czekolady.

Dwa lata temu na pytanie mamy, czy chce pracować w Batidzie, Caroline odpowiedziała: „Chcę”. Odruchowo, bez zastanowienia. – Wystraszyłam się, bo mama chciała sprzedać firmę założoną przez moją ukochaną babcię i dziadka! – wspomina. Rozmawiamy przy drewnianym stole, na pięterku nad cukiernią, w biurze firmy przy placu Trzech Krzyży. Caroline, od której oprócz kobiecości bije skromność, towarzyszą Jadwiga Radziszewska (lat 83; założycielka firmy, i jej córka Jolanta (lat 51). Babcia i mama.

Kamila Nikonczuk w dzieciństwie szyła sukienki dla lalek. Marzyła, że zostanie projektantką mody. – Dosyć szybko mi przeszło – śmieje się. Wysoka, ciemnowłosa, dziś ma 29 lat. Jej rodzina to stolarze z dziada pradziada. Rodzice, Nina i Mikołaj, oprócz Kamili mają jeszcze troje dzieci – dwie córki i syna. Arino House Kamila prowadzi razem z nimi. Za kilka lat, gdy rodzice odejdą na emeryturę, dzieci przejmą produkcję ekskluzywnych mebli. Dzieciństwo Kamili nie było luksusowe. – Układałam mozaikę w zakładzie stolarskim, by zarobić na kieszonkowe. Zazdrościłam dzieciom sąsiadów, że bawią się na podwórku. A ja albo w stolarni, albo z siostrami w domu robiłam grafik, która z nas odkurza, a która zmywa naczynia – wspomina Kamila. Spotykamy się w jej salonie mebli w warszawskiej Domotece (drugi ma przy alei KEN na Ursynowie). Mam wrażenie, że jesteśmy w pałacu albo wielkiej rezydencji, a nie w sklepie. Kamila dalej opowiada o dzieciństwie. – Rodzice dopytywali, czy podoba mi się kolor frontów do szafek. Już wtedy miałam poczucie, że mam swój mały wkład w firmę. Rodzina Nikonczuków produkowała wówczas dziecięce meblościanki. – Nosiły nasze imiona. Były meble Kamila, Natalia i Kasia, po moich siostrach.

– Tak, też to znam – śmieje się Ania Kruk, dziś 26-latka, córka Wojciecha Kruka, słynnego jubilera z Poznania. – W rodzinnych firmach dzieci siłą rzeczy obserwują, jak działa biznes. Dyskusje przy śniadaniu, obiedzie, kolacji. Dla mnie było oczywiste, że W.Kruk to my, a my to W.Kruk. Co nie znaczy, że od małego planowałam, że będę pracować w rodzinnym biznesie. Mój starszy brat jest większym tradycjonalistą – zawsze chciał być częścią rodzinnej spuścizny. Ja wręcz przeciwnie – chciałam rysować i projektować, ale nigdy biżuterię! Wszyscy zawsze mnie pytali: „Chcesz w przyszłości zająć się biżuterią?”. A ja mam taki charakter, że gdy ktoś mi uparcie mówi „A”, to ja powiem „B”. Lubię być niezależna, robić rzeczy po swojemu – dodaje Ania. 32-letnia Magda Jabłkowska, akcjonariuszka Domu Towarowego Bracia Jabłkowscy w Warszawie, zapamiętała niekończące się rozmowy o odbudowaniu firmy bezprawnie zlikwidowanej przez władze w latach 50. – Miałam dziewięć lat, gdy rodzice i stryj rozpoczęli wieloletnią walkę o przywrócenie firmy do życia. Wygrali.