Nigdy nie widziałam, jak moja mama płacze. Nigdy nie dostrzegłam nawet najmniejszej łzy spływającej po jej policzku. Kiedy byłam mała, bardzo mnie to niepokoiło. „Płacz niczego nie rozwiązuje” – tłumaczyła. Tak, moja mama jest typową pragmatyczką. Nie pije również alkoholu, bo – jak mówi – to droga donikąd. No cóż, nie odziedziczyłam po niej stoickiego spokoju. Cytując Jude’a Law z filmu „Holiday”, jestem wielkim płaczkiem. Płaczę prawie z każdego powodu – przez reklamy, książki, chorobę bliskiej mi osoby, na wiadomość o ślubie przyjaciółki. W najbardziej narcystycznych chwilach łzy napłynęły mi do oczu na myśl o własnej śmierci. Oczywiście mówię tu wyłącznie o łzach emocjonalnych (istnieją także łzy podstawowe, które nawilżają nam oczy, i łzy odruchowe, które są m.in. naturalną reakcją na krojenie cebuli). Płacz jest niczym katharsis. Ile razy zdarzyło ci się zwinąć na łóżku w kłębek i ryczeć, po czym poczuć się na koniec jak nowo narodzona? 

Płacz jest postrzegany jako reakcja emocjonalna typowa dla kobiet. Nasze łzy są obfite i irracjonalne, zgadzam się. Pamiętasz szlochającą mowę Gwyneth Paltrow przy odbieraniu Oscara w 1999 roku? Zapisała się w historii mediów jako jedna z najgorszych. Tymczasem mężczyźni płaczą o wiele rzadziej i praktycznie nigdy w miejscach publicznych. Społeczeństwo wpoiło im, że zawsze muszą być twardzi i niewzruszeni, w końcu płaczą tylko dziewuchy i marudy. Na szczęście coraz częściej łzy przestają być postrzegane jako coś wstydliwego, a wręcz stają się tematem szerszej dyskusji. Cara Delevingne wyznała ostatnio, że płacze codziennie. Gwiazda muzyki pop Ariana Grande na wieść o pobiciu rekordu należącego wcześniej do The Beatles na amerykańskich listach przebojów zatweetowała: „Bye crying” (Pa, płaczę). Lady Gaga nie kryła wzruszenia za kulisami gali rozdania Oscarów, podobnie jak szlochająca na Instagramie Drew Barrymore (mówiąc: „Czasami po prostu muszę”) albo tenisista Andy Murray, kiedy ogłosił publicznie, że czas przejść na sportową emeryturę.

Zjawisku płaczu przygląda się od 1987 roku prof. Ad Vingerhoets. W 2013 roku napisał na ten temat nawet książkę „Why Only Humans Weep” (Dlaczego tylko ludzie płaczą). Twierdzi, że jednym z najbardziej błędnych założeń jest to, że płaczemy, ponieważ jesteśmy smutni. Przeciwnie, płaczemy, bo jesteśmy źli, bezsilni, zaskoczeni lub empatyczni. Vingerhoets, który przeprowadził niezliczoną ilość badań na całym świecie, zauważył, że żyjemy w niezwykle sentymentalnych czasach, a powszechny pogląd, że następstwem łez jest ulga, to mit. Niechętnie muszę się z tym zgodzić i przyznać, że czasami rzeczywiście po takich spazmach jestem wykończona. Za to – jak mówi profesor – płacz sprawia, że czujemy się lepiej z tym, co go wywołuje. Pokazuje innym, że są ci potrzebni. Że nie jesteś agresywna, masz pokojowe intencje. A jeżeli płaczesz w pozytywnej sytuacji, to mówi o twojej moralności, altruizmie i poświęceniu.

Dlaczego tak często płaczę? Bo jestem kobietą?  – Istnieje żeński hormon, który może sprawiać, że kobiety są bardziej skłonne do płaczu. Jednak to, jak jesteśmy wychowywani, ma zdecydowanie większe znaczenie – wyjaśnia Vingerhoets. Kobiety są po prostu bardziej emocjonalne i  o wiele bardziej zaangażowane, niezależnie, czy mówimy o filmach, literaturze, przyjaźniach, związkach, czy nawet pracy. Badania pokazują, że zanim wejdziemy w okres dojrzewania, nie ma dużej różnicy w częstotliwości płaczu między płciami. A to najlepiej dowodzi, że mężczyźni, obserwując społeczeństwo i przyjęte normy kulturowe, uczą się powstrzymywać łzy, by nie eksponować swoich słabości. Matt Haig, pisarz i aktywista w dziedzinie zdrowia psychicznego, potwierdza: „Drugą stroną patriarchatu jest to, że na rzecz przywilejów i przestrzeni społecznej, którą zajmują mężczyźni, wpędziliśmy się do kąta w kwestiach emocjonalnych. Sam często płaczę, ale nigdy przed znajomymi. Potrafię jednak rozmawiać z innymi facetami o płakaniu, co osobiście uważam za postęp”. Toksyczna męskość narzuca krótką listę sytuacji, w których mężczyźni mogą bezwstydnie pokazać emocje. Jedną, o ile niejedyną z nich, są imprezy sportowe – zdarza im się wtedy szlochać. Nawet grupowo. Mam to szczęście, że wyszłam za mężczyznę, który potrafi się wzruszyć, kiedy tańczymy w kuchni wolnego do kawałka Labrintha (nigdy mi nie wybaczy, że go wydałam), i że jestem córką mężczyzny, który w przeciwieństwie do swojej żonyod czasu do czasu potrafi z klasą uronić łzę. 

Chęć pozbawienia płaczu stygmatyzacji nabiera rozpędu. Holly Bourne napisała powieść zadedykowaną osobom wkraczającym w dorosłość pod tytułem: „The Places I’ve Cried in Public” (Miejsca, w których płakałam publicznie). Każdej z nas na pewno to się zdarzyło, ale się do tego nie przyznajemy. Audrey, nastoletnia bohaterka wykreowana przez Bourne, próbując zrozumieć sens toksycznego związku, który zakończyła, odbywa podróż do wszystkich miejsc, w których zdarzyło jej się płakać, gdy tkwiła w tej niezdrowej relacji. – To książka o zgodzie i dynamice sił – mówi Bourne. – A także zachęta dla młodych kobiet, żeby zaczęły zwracać większą uwagę na swoje uczucia i dostrzegały to, co one nam mówią. Obsesja na punkcie dobrego samopoczucia sprawia, że wpadamy w pułapkę pogoni za szczęściem. Musimy spędzać więcej czasu same z naszymi emocjami i przestać je szufladkować – szczęście oznacza coś dobrego, smutek oznacza coś złego – i po prostu pozwolić im wszystkim z sobą współistnieć – dodaje. A więc czy to źle, jeżeli nie płaczesz? Czy moja mama kiedyś eksploduje niczym Violet Beauregarde, bohaterka filmu „Charlie i fabryka czekolady”? Eksperci mają na ten temat sprzeczne poglądy. Jak mówi Vingerhoets, niektórzy ludzie płaczą częściej niż inni – i nie ma na to żadnego logicznego wytłumaczenia – poza tym, że beksy są bardziej empatyczne i czują silniejszą więź z innymi. Psycholog kliniczny Corde Benecke przeprowadził eksperyment, w którym uczestniczyły osoby płaczące często, rzadko lub prawie nigdy. Wyniki badania pokazały, że druga grupa ma tendencję do wycofywania się i doświadcza więcej negatywnych, agresywnych uczuć, takich jak wściekłość, złość, gniew i obrzydzenie, od tych, którzy płaczą często.

Nie sądzę, że będę w stanie zgodzić się kiedyś ze swoją mamą, że płakanie jest bez sensu. Ale może wcale nie będę musiała. Gdy kończyłam pisać ten tekst, postanowiłam zadzwonić do niej, aby uprzedzić, że jest jedną z jego bohaterek. „Właściwie to zdarza mi się od czasu do czasu płakać. Ostatnio popłakałam się ze wzruszenia, słuchając śpiewającej Poppy (mojej siostrzenicy)” – przyznała. Szok. A zarazem ekscytacja. Może wreszcie chociaż raz to ja jej podam chusteczkę.

Tekst Pandora Sykes