KRÓTKA HISTORIA MIŁOSNA


To nie tak, że międzypokoleniowy zachwyt artystą zdarzył się właśnie po raz pierwszy. Ale chyba jeszcze nigdy nie zdarzył się na taką skalę. Owszem, byli już na świecie wielcy idole. Na koncertach Elvisa Presley’a dziewczyny mdlały, po czym głowę traciły dla Beatlesów, podczas gdy rodzice z rozpaczą przyglądali się nieobyczajnym ruchom bioder tego pierwszego i zbyt długim włosom czwórki z Liverpoolu. Na nic się to zdało, bo za chwilę za Stonesami, Led Zeppelin czy Iggym Popem ustawiał się łańcuszek dziewcząt, tak zwanych groupies, które do ochroniarzy pilnujących wejścia do garderoby rzucały słynne: „I’m with the band”. Potem było wzdychanie do George’a Michaela, Michaela Jacksona i Freddie’ego Mercury’ego. Aż nadeszły lata 90. wraz z popkulturową dominacją girlsbandów i boysbandów – skutecznych maszynek do zarabiania. Jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne grupy – New Kids on the Block, Take That, Backstreet Boys, N’Sync. Dziewczyny znów mdlały… Ale tylko równieśniczki lub rozochocone wybuchami hormonów podlotki piszczały na koncertach w towarzystwie opiekunów zerkających co chwilę na zegarek, na których twarzach, w najlepszym wypadku, malowała się obojętność. Szczęśliwie okres ten mnie ominął, żaden chłopak z boysbandu nie wydawał mi się interesujący (nawet ty, Justinie Timberlake’u, przykro mi). Wolałam muzykę z lat 70., z którą długo i uparcie zaznajamiał mnie tata. Z klasycznym, rock’n’rollowym gustem muzycznym wkroczyłam dumnie w pierwszą dekadę XXI wieku, potem w drugą. Byłam już po 30-tce i wtedy wydarzyło się coś niepokojącego… W radiu usłyszałam One Direction.

HARRY STYLES Z ONE DIRECTION


Zespół wydawał właśnie ostatnią płytę „Made in the A.M.” i ogłosił zawieszenie kariery, a ja zaczęłam coraz intensywniej przyglądać się produktowi, który specjaliści nazywali „największym boysbandem wszech czasów”. One Direction był spełnionym marzeniem speca od rynku muzycznego, Simona Cowella. Pięciu zwyczajnych chłopaków próbowało szczęścia w popularnym formacie telewizyjnego show „X-Factor”. Niall Horan, Zayn Malik, Liam Payne, Louis Tomlinson i Harry Styles przyszli do programu osobno, a wyszli jako grupa, która za chwilę miała podbić wszystkie kontynenty. Sława przyszła natychmiast, tempo było zawrotne (co skończyło się załamaniami nerwowymi części chłopaków), fanki oszalały… No właśnie. Ale nie były to tylko dziewczynki. Na koncertach wielkie stadiony przynajmniej w 1/3 zapełniały dojrzałe dziewczyny. Kobiety. Takie jak ja. I wszystkie przychodziły dla Harry’ego Stylesa. Choć od znajomych równolatek słyszałam: „no co ty, przestań, on jest za młody!”, myślałam: przecież nikt tu nie mówi o odtwarzaniu scen z „Absolwenta”! A nawet jeśli…?

Właściwie rzadko miewam idoli. No, a teraz Harry. Moje, jak go nazywam, alter ego.

Joanna Horodyńska

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Fear and loathing . . #lasvegasparano

Post udostępniony przez Helena Ludkiewicz (@helenaludkiewicz) Lip 5, 2019 o 10:21 PDT

JESTEM STYLES. HARRY STYLES.

„Właściwie rzadko miewam idoli. Pamiętam dwóch, którzy w dość dużych odstępach czasu mi się «przytrafiali». George Michael – w początkach mojej pracy w modzie. Od niego się zaczęło. A całkiem niedawno David Garrett, bo kocham skrzypce i muzykę klasyczną, a on idealnie łączył dla mnie świat tradycji ze współczesnym «nerwowym dreszczem» świata. No, a teraz Harry. Moje, jak go nazywam, alter ego”, mówi mi Joanna Horodyńska, chyba największa fanka stylu i talentu Stylesa w Polsce, jaką znam. No właśnie. Zdaje mi się, że my, kobiety z plecakiem doświadczenia, mamy „nosa” do czegoś, co najlepiej byłoby nazwać „zjawiskiem”. Albo prościej – prawdziwym artystą. Styles nigdy publicznie nie narzekał na wyniszczających kilka lat spędzonych w zespole, na niekończące się trasy, zmęczenie i stres. Przeciwnie. Odpoczął, zajął się swoją karierą. I to w jakim stylu! Od początku wiedział, co robi. Jest w tym absulutnie naturalny, a marki, z którymi współpracuje – teraz głównie Gucci – są spójne z jego wizerunkiem. 

Harry Styles i Alessandro Michele na MET Gala 2019 / Getty Images

 

POWODY, DLA KTÓRYCH DOJRZAŁE DZIEWCZYNY KOCHAJĄ HARRY’EGO STYLESA


„Harry jest sobą, jest naturalny, odważny i poszukujący. Korzysta z przeszłości w sposób autentyczny. Szczególnie w kwestii wizerunku. Nie chce być kimś innym, chce być sobą. Mam tak samo. Nigdy nie chciałam się do nikogo upodabniać. Szukałam środków przekazu innych i nowych. Wychodziłam poza szereg, jak on poza szereg swoich kolegów z One Direction. Poza tym, Harry jest ironiczny, żartobliwy i uwielbia się śmiać z siebie. Tak samo u mnie. Żart na własny temat ratuje mnie przed stanem depresyjno-nostalgicznym”, opowiada Joanna. Zgadzam się z nią. W Harrym pociąga nas jego dojrzałość. Dowiódł jej już w boysbandzie, a potem w świetnie prowadzonych wywiadach i pierwszym solowym albumem będącym interpretacją najlepszej tradycji muzyki lat 70. Na koncertach więc, oprócz swoich piosenek, grał covery kultowej grupy Fleetwood Mac, co spodobało się nie tylko (znowu) dojrzałym fankom i fanom, pamiętającym te hity z dzieciństwa, ale i samej frontmance grupy, dziś 71-letniej Stevie Nicks. Harry uwielbia ją bezgranicznie. Z wzajemnością. Stevie jest Harrym zachwycona do tego stopnia, że nie tylko zaprasza go na scenę podczas swoich występów, ale właśnie ze względu na niego zgodziła się zaśpiewać podczas afterparty po tegorocznym, rzymskim pokazie Gucci.

Co dalej? Poczucie humoru i genialny styl. Niech ktoś wskaże mi drugiego 25-latka, kóry z takim wdziękiem będzie nosił szwedy i dzwony. „Dzięki niemu polubiłam lata 70. i mogłabym się tak nosić jak on”, śmieje się, słynąca z modowej odwagi, Joanna Horodyńska. Harry też mody się nie boi, szczególnie tej, ładnie nazwanej, „gender fluid” – płynnej płciowo. Jak kiedyś Keith Richards czy David Bowie, dobrze czuje się w damskich ubraniach, zacierając granicę między tym, co społecznie narzucone: kobiecością i męskością. Cóż, wyrósł nowy Mick Jagger. Nam, dojrzałym dziewczynom, się to podoba. Styles uczynił modę platformą do rozmowy, kreacji, wyrażania siebie. Nic więc dziwnego, że został współgospodarzem tegorocznej gali MET. 

Oprócz talentu i stylu jest jeszcze tajemnica. Zaglądam na twittera i kilka for internetowych (tak, wciąż istnieją i mają się dobrze). Tajemnica, jaką roztacza Styles działa na moje równieśniczki. Brytyjczyk jest przykładem tego, że życie osobiste można utrzymać w tajemnicy, nawet jeśli jesteś jedną z najjaśniejszych gwiazd muzycznych na świecie. Próżno szukać potwierdzenia jakiegokolwiek związku Harry’ego. Tym bardziej, że równie często jak z kobietami (także o wiele starszymi), łączy się go z mężczyznami. Nie zaprzecza. Nie potwierdza. Na scenie lata za to z tęczowymi flagami, a między wierszami można wyczytać historie swawolnych przygód z przedstawicielami obu płci. Ach, i jeszcze jedno – zaltoność chłopaczka z 1D przeobraziła się w męski urok. To chyba wystarczy.


HARRY STYLES PRZEKRACZA CIENKĄ LINIĘ

Nowy krążek Harry’ego Stylesa, „Fine Line” ukaże się już 13 grudnia. Dziś ma premierę klip do singla „Adore you”, którego narratorką jest… hiszpańska gwiazda, Rosalía (grubo, albo wcale!) – tylko w ciągu 40 minut wideo obejrzano pół miliona razy.

Majowy koncert w Polsce, w ramach trasy koncertowej promującej album, został wyprzedany w kilka godzin. I jest na co czekać. Styles oddaje nam muzykę świeżą, będącą wynikiem intensywnych poszukiwań i transcendentalnych odlotów. Dosłownie. W niedawnym wywiadzie dla „Rolling Stone’a” przyznał się Robowi Sheffieldowi, że w tworzeniu płyty pomagały mu grzybki halucynogenne i słuchanie McCartney’a na trawie. Matki młodych fanek nabrały po tym na chwilę powietrza, ale szybko je wypuściły – czy kiedyś nasi idole tego nie robili? 

Styles dojrzał, jego muzyka skierowana jest już do trochę starszego odbiorcy, który w „Fine Line” usłyszy zgrabne nawiązania do Diany Ross i młodego Jacksona, jak i późnego Fleetwood Mac. Artysta znalazł na rynku popkultury niszę, w której się zadomowił. Na razie chyba na dobre. Gwiazdor pop i nieprzewidywalny artysta w jednym. Do tego potrzeba talentu i pokory. Dzięki temu ulegają mu wszyscy. I my – wszystkie. „Zaskakujące, jak odnalazłam w Harrym siebie, a przecież dzielą nas dwie dekady”, podsumowuje Horodyńska. „Oczywiście, że kocham go za styl, nosa do współpracy z ciekawymi ludźmi, muzykę, barwę głosu i urok osobisty. Ma też wartość, która dziś już zanika – jest grzeczny, szarmancki i szanuje wszystkich, nawet tych, którzy tylko podają mu kawę. Czytając z nim wywiady czasem jestem zaskoczona, jak bardzo niedzisiejszy jest. A jednak dzisiejszy. Jestem jak Harry Styles i uśmiecham się do siebie, gdy to mówię. A co tam…”, śmieje się. Dorośli zrozumieją.