W filmie „Chce się żyć” Dawid gra Mateusza, chłopaka z porażeniem mózgowym, o totalnie zablokowanym ciele i totalnie cudownym umyśle. Za podobną rolę na początku swojej kariery Leonardo DiCaprio dostał nominację do Oscara. Dawid ma już na koncie nagrodę w Gdyni za „Jesteś Bogiem”. I ten sezon znowu będzie należał do niego. Na premierę czeka „Ida” Pawła Pawlikowskiego. W planach jest spektakl Teatru Telewizji, w którym zagra transwestytę. Dawid Ogrodnik jest specjalistą od ról odmieńców. Bohaterów wyrzuconych na margines. Ale jak wiadomo nie od dziś – na marginesie dzieją się najciekawsze rzeczy. Umawiamy się na warszawskiej Pradze, idzie pewnym krokiem. Drobny, lekko opalony, oczy jak
szparki, grzywka, która ciągle spada mu na twarz. Świadomy swojego uroku, absolutnie go nie wykorzystuje. Nie próbuje czarować, wszystko, co mówi, jest bardzo prawdziwe. Kilka dni wcześniej usłyszałam o nim i jego dziewczynie, Marcie Nieradkiewicz, opinię: „To najbardziej utalentowana para polskich aktorów. Jeszcze zobaczysz”. Po roli Dawida w „Chce się żyć”, gdzie nie wypowiada ani jednego słowa, nie mam wątpliwości.

ELLE Twoja rola w filmie ,,Chce się żyć” już jest porównywana do roli Leonarda DiCaprio w ,,Co gryzie Gilberta Grape’a”. Dużo Cię kosztowała?
DAWID OGRODNIK Sporo. Rok życia pamiętam w zasadzie jak jeden dzień. To były miesiące życia mojego bohatera. Straciłem parę bliskich mi osób, bo nie wytrzymali rygoru, który sobie narzuciłem. Rozpadł się mój związek. Egocentryzm pozwalał mi na brutalne ustawianie skali wartości. Tak byłem zaangażowany w rolę, że to, co robiłem, było dla mnie ważniejsze niż relacje. Bezczelność pozwalała mi się do tego przyznać.

ELLE Zaskoczyło Cię, że w podobnym czasie odzywają się dwaj różni reżyserzy i proponują Ci rolę chłopaka z porażeniem mózgowym, w ,,Nietoperzu” w TR Warszawa i w filmie ,,Chce się żyć”? Rolę hipertrudną?
D.O. Przeważyła inna emocja: byłem szczęśliwy, że teatr do którego chciałem trafić, nagle dzwoni do mnie z propozycją. Ja tych ludzi oglądałem w filmach, chodziłem na ich przedstawienia, oni mnie inspirowali, byli dla mnie wzorem. Kiedyś nawet czekałem, żeby pogratulować aktorce po spektaklu „Między nami dobrze jest”, ale uciekłem. Ich świat wydawał mi się tak niedostępny, że samo obcowanie z nimi, zaproszenie do ich towarzystwa były czymś niesamowitym.

ELLE Przyjeżdżałeś na spektakle TR do Warszawy?
D.O. Widziałem spektakl, kiedy przyjechali do Krakowa. Nie jeździłem za spektaklami. Pracowałem, żeby w nich grać.

ELLE Twojej historii trzeba słuchać z mapą. Pochodzisz z Wągrowca, potem jest Poznań, Kraków i Warszawa. Nie za wcześnie wyniosłeś się z domu?
D.O. Miałem 12 lat, kiedy wyjechałem z rodzinnego Wągrowca do szkoły muzycznej w Poznaniu. Nie było innego wyjścia, chciałem być muzykiem. Grając na klarnecie, wygrałem konkurs młodego muzyka, dostałem stypendium ministra kultury, musiałem zdecydować, co dalej. Ja bym dziecka nie puścił w tym wieku, mówię to z perspektywy tego, co ludzi tam spotykało. Mieszkałem w bursie szkół artystycznych, byli tam plastycy, muzycy i tancerze baletowi. Ale zwyczaje panowały jak w wojsku. Dla tak młodych ludzi, którzy dopiero kształtują swoją wrażliwość, przebywanie z ludźmi starszymi często o dziesięć lat nie zawsze wychodzi na dobre. Ludzie, którzy tam byli, wiedzą, o czym mówię, i może tyle wystarczy.

ELLE Jak sobie dawałeś radę?
D.O. Chyba zawsze byłem postrzegany przez pasję, z jaką grałem. Może nawet miałem w sobie coś, co mogło innych
denerwować. Rodzaj pewności siebie. Byłem ceniony jako dziecko i to mi dawało poczucie wartości: chłopak znikąd pojawił się w szkole i może być kozakiem, bo jest zdolny. Oczywiście to jedna strona medalu...

ELLE Skoro byłeś zdolny, to dlaczego zostawiłeś grę?
D.O. Paradoksalnie zabrakło mi asertywności. W liceum kombinowałem nuty z akademii muzycznej i ćwiczyłem w toalecie (ze względu na pogłos) skomplikowane utwory. Potem szedłem na zajęcia nieprzygotowany. Program szkolny mnie nie interesował. Nie miałem odwagi powiedzieć, że się nie rozwijam. Nie umiałem o siebie zawalczyć, a czułem, że muszę tam być. Ale mam marzenie, że jeszcze zagram z orkiestrą kameralną pierwszą część koncertu Aarona Coplanda. Utwór wymagający zarówno świetnej techniki, jak i ładunku emocjonalnego. Tak dużo wymagający od muzyka, że uznałbym to za wiarygodny egzamin swoich umiejętności. Czekam na moment.

ELLE Kiedy przeniosłeś się do Poznania, mając 12 lat, kończyło się Twoje dzieciństwo. A jakie było?
D.O. Wychowywałem się w latach 80. i 90. I wiadomo, nie było wtedy łatwo. Ojciec pracował ile mógł. Przyjmując pozycję samca alfa, dbał o swoje stado. O to, żeby niczego nam nie brakowało. Mama była odpowiedzialna za ciepło rodzinne i za nas. Dlatego pewnie emocjonalnie jestem bardziej związany z nią niż z ojcem. Czego czasem żałuję, bo im jestem starszy,
tym bardziej potrzebuję kontaktu z ojcem. Mam na myśli rodzaj odpuszczenia, żeby pogadać jak dwaj dorośli faceci, a nie ojciec i syn. Myślę, że ten etap nadchodzi zawsze w życiu mężczyzny. Z domu wyniosłem zasadę, która mnie ukształtowała. Ojciec zaszczepił nam przekonanie, że liczy się tylko złoto, jak w sporcie. Choć tak nie myślę, pozwoliło mi to przetrwać i być w miejscu, w którym jestem.

ELLE Więc co jest tym złotem?
D.O. Dziś? Moje zadowolenie, które daje ci świadomość, że nie zawiodłeś samego siebie. Moja zgoda na to, co robię,
harmonia, spokój.

ELLE A kiedyś co było złotem?
D.O. Jak miałem w ręku klarnet, marzyłem, żeby wygrać konkurs muzyczny. Potem tak się stało. Wiele lat później moim marzeniem było dostać się do szkoły aktorskiej. Kilka razy się nie udało, aż w końcu i to marzenie się spełniło. Potem złotem było zagrać w filmie. I trafić do teatru marzeń...

ELLE Dlaczego postanowiłeś zostać aktorem?
D.O. W liceum mieliśmy grupę teatralną, którą prowadziła moja wychowawczyni, a dziś przyjaciółka i jedna z kobiet, którą zawsze będę nosił w sercu, Anna Szymańska. To ona wciągnęła mnie w machinę teatru, pokazała, że są różne możliwości, żeby wyrazić siebie: totalnie, fizycznie, emocjonalnie, abstrakcyjnie.