Podczas gdy największe domy mody zatrudniają ją do kampanii reklamowych, ona sama angażuje się w kampanie Fundacji Można Zwariować, którą założyła, żeby oswajać temat zdrowia psychicznego. Przez długi czas spychaliśmy je na margines, ale po pandemii chyba do wszystkich dotarło: tak się nie da dłużej żyć. Cleo przeciera w Polsce szlaki, mówiąc o kobietach w spektrum autyzmu i osobistym doświadczeniu związanym z diagnozą choroby afektywnej dwubiegunowej, o czym można przeczytać w książce z jej udziałem „Clou. Jak być sobą, gdy jesteś wszystkim innym” (wyd. Agora). Poza pracą, która wiąże się z podróżami po świecie, namiętnie słucha podcastów i chodzi po górach. 

Wspinałaś się już w Japonii?
CLEO ĆWIEK: Nie, na razie jestem w Tokio. Może pod koniec miesiąca będę mogła wyjechać za miasto. Mój tydzień wygląda teraz tak, że rano ćwiczę albo biegam, do popołudnia pracuję przy podcaście, książce czy fundacji, a potem jadę na casting – chyba że akurat pracuję na planie, wtedy harmonogram ulega odwróceniu. We wtorki nastawiam budzik na piątą rano na godzinne spotkanie w sprawie mojego start-upu i wracam do łóżka, żeby wstać o 8.30. W czwartki idę spać o 1.30, bo o 16 warszawskiego czasu, u mnie o północy, zaczynamy spotkania Można Zwariować.

A miałyśmy rozmawiać o higienie zdrowia psychicznego!
Nie mieszkam tu na stałe, to tylko wycinek mojego życia, oddalonego o osiem godzin od strefy czasu środkowoeuropejskiego, więc zorganizowałam się najlepiej, jak mogłam. Wciąż bardzo dbam o zdrowie, to dla mnie oczywistość. Sen (idealny to dziewięć godzin), codzienny ruch (chociaż krótki spacer), medytacja (nawet jeśli tylko trzy minuty rano), zdrowe odżywianie, świadome dbanie o jakość bliskich relacji. Może brzmi banalnie i nie zastąpi mi leczenia farmakologicznego, ale to elementy, które wspierają utrzymanie mojego dobrostanu fizycznego i psychicznego. Teraz np. wprowadziłam do swojego życia metodę „heat and cold exposure” – naprzemienną ekspozycję ciała na gorąco i zimno. Okazało się, że niedaleko mojego hotelu jest onsen, publiczna łaźnia, więc chodzę tam trzy razy w tygodniu. 

Polecasz?
O wpływie tej metody można posłuchać w podcaście amerykańskiego neurobiologa Andrew Hubermana w rozmowie z dr Rhondą Patrick. Wiele moich zainteresowań krąży wokół tego, jak żyć życiem, od którego nie chcesz uciekać i które daje ci satysfakcję, dzięki czemu nie budzisz się z poczuciem: „O nie, znowu kolejny dzień”. W moim przypadku to są lata terapii i pracy nad sobą. Przez długi czas byłam nieszczęśliwa, tak bardzo nie rozumiałam ani siebie, ani otaczającego mnie świata. Teraz przez większość czasu jestem zadowolona, czuję radość. Utrzymanie tego stanu równowagi daje mi możliwość robienia kolejnych rzeczy, które nie tylko są budujące dla mnie, ale też dzięki którym mogę wspierać innych.

W książce, w rozmowie z Agatą Trzebuchowską, wspominasz o „survival guide” – takim symbolicznym zestawie do przetrwania. Co Twoim zdaniem powinno się w nim znaleźć?
Ania Cyklińska, z którą nagrywam podcast „Można Zwariować”, napisała „Przewodnik po emocjach” (podtytuł brzmi „Jak lepiej rozumieć własne uczucia”, wyd. W.A.B. – przyp. red.) i tam są wszystkie podstawowe informacje i narzędzia, które warto mieć pod ręką. Sama jednak, mimo że skończyłam studia psychologiczne, nie pracuję w tym obszarze zawodowo. Widzę jednak, że umiejętne dzielenie się wiedzą wynikającą z własnych doświadczeń, choć wydaje się proste, może mieć dużo większy wpływ na innych, niż można się spodziewać. W ten sposób tworzy się subiektywny „survival guide” – czy dotyczący pracy modelki, czy życia z dwubiegunówką albo przechodzenia przez inne nieoczekiwane, opisane w naszej książce wydarzenia, jak gaslighting, stalking, zamach terrorystyczny. 

Może wyjaśnijmy, że gaslighting to celowa manipulacja, zasianie u kogoś wątpliwości dotyczących oceny sytuacji.  
Miałam wątpliwości, czy rozmawiać w książce o doświadczeniach gaslightingu. To nie jest dla mnie forma rozliczania się z przeszłością, lecz jedynie lakoniczny opis bardzo trudnego przeżycia, na podstawie którego przedstawiamy pewne zjawisko. Wysłałam nawet ten fragment osobom, z których strony mnie to spotkało, chciałam być wobec nich w porządku. I zetknęłam się z wtórnym gaslightingiem! Spodziewałam się odpowiedzi: „Sorry, że tak wyszło, zmień proszę imiona”, a dostałam informację, że nie mogę o tym pisać. Zaczęłam znowu kwestionować swoją pamięć i doświadczenia, weryfikować fakty z przyjaciółmi, którzy byli przy tej sytuacji. Zapytałam nawet Agaty, czy nie usunąć rozdziału, na co odpowiedziała, że tym bardziej powinnyśmy go zostawić, bo usunięcie byłoby poddaniem się temu rodzajowi przemocy. Zmieniłyśmy więc tylko imiona i informacje umożliwiające identyfikację.

Opowiesz, o co chodziło?
O sytuację, w której bliskie osoby wmówiły mi, że po latach w remisji mam nawrót choroby dwubiegunowej i powinnam pójść do szpitala psychiatrycznego, podczas gdy nie miałam nawrotu. Zgłosiłam się wtedy do psychiatry i dopiero ona uświadomiła mi, że to jest gaslighting. Wcześniej nie słyszałam tego terminu ani nie zdawałam sobie sprawy z istnienia czegoś takiego. Później jednej z moich przyjaciółek zdarzył się gaslighting w pracy i powiedziała mi, że gdyby nie znała mojej historii, myślałaby, że zwariowała. A tak zakończyła współpracę z firmą. 

Twój przykład pokazuje obosieczność, z którą działa szczerość – ludzie nie chcą się dzielić doświadczeniem choroby psychicznej w obawie, że ta informacja zostanie wykorzystana przeciwko nim. 
Szczególnie w miejscu pracy taka obawa jest powszechna, ale nie umiem odnieść się do tego obiektywnie. Po pierwsze, jestem w uprzywilejowanej sytuacji – mogę się swoim doświadczeniem dzielić, bo nie mam wrażenia, by kiedykolwiek zadziałało na moją niekorzyść. A po drugie, mam w sobie na tyle silne poczucie – może naiwności, a może zaufania do świata – że nawet w sytuacji gaslightingu w życiu prywatnym szybko wróciłam do trybu, w którym mierzę innych swoją miarą i nie zakładam, by ktoś chciał mi zrobić krzywdę. 

Miałaś wątpliwości, czy dzielić się publicznie historią zaburzeń odżywiania młodszej o rok siostry?
Z siostrą na bieżąco konsultowałam wszystko, o czym pisałam, była moją pierwszą czytelniczką. Jej doświadczenia i to, jak się zmieniała nasza relacja, dla mnie samej były formujące. Największa obawa dotyczyła tego, że może coś przekręciłam, więc weryfikowałam z nią wszystko.
 

Scena rodzinnego obiadu, podczas którego siostra trzyma na kolanach plastikową torebkę i do niej po kryjomu upycha jedzenie, jest przejmująca.
A jednocześnie oczywista i powszechna w domach osób z zaburzeniami odżywiania. Jeśli w mieszkaniu jest pies, to on też często kręci się przy stole mimo zasady, że nie karmi się go przy posiłkach. Z podobnych przykładów można by ułożyć całą listę.

Ty sama trafiłaś do szpitala psychiatrycznego, mając kilkanaście lat, przeżyłaś załamanie. Czy wiedza o emocjach, dostanie się wcześniej do specjalisty, mogły Cię uchronić przed kryzysem?

Trudno powiedzieć zdecydowanie, czy gdybym dostała adekwatną pomoc, toby coś zmieniło. Wiadomo, że podstawowa wiedza na temat tego, jakie są niepokojące objawy, z czym i do kogo się udać, jak reagować itp., procentuje, bo np. osoby z zaburzeniami odżywiania trafiają na oddział już w stanie skrajnego wychudzenia. Trzeba je ratować fizycznie, bo głodzą się na śmierć. Wszyscy tylko zyskamy na tym, że będziemy mieli większą świadomość – także w kwestii zwiększającej się liczby samobójstw. Może jestem przewrażliwiona, ale nie odwracam głowy, kiedy ktoś idzie niepokojąco blisko krawędzi peronu. Reaguję, widząc osobę z zapłakaną twarzą. To zachowanie, którego nauczyli mnie rodzice – gdy komuś dzieje się krzywda, nie można być biernym.

Jak doświadczenie kryzysów psychicznych zmieniło Wasze relacje rodzinne?
Uważam, że w mojej rodzinie już nic na nikim nie robi wrażenia w tym sensie, że z każdą informacją „wjeżdżamy” wprost. Mam jeszcze młodszego brata i gdy widzę, że jest niepokojąca sytuacja, od razu interweniuję: „Proszę, teraz wszyscy siadamy i rozmawiamy, jak rozwiązać problem”. Nie lubię niedopowiedzeń, źle się wtedy czuję. Już wolę znać najgorszą prawdę, niż domyślać się, że coś się komuś dzieje, a ja nie wiem co. Przecież takie ukrywanie zabiera więcej energii.

W dodatku kiedy zaczyna się otwarcie mówić o swoich problemach, okazuje się, że ludzie też się otwierają.
Nawet podczas spotkań naszej fundacji, np. z osobami odpowiedzialnymi za koncepcję kreatywną kampanii „Można Zwariować”, jeszcze podczas zwyczajowego small talku każdy zaczynał wspominać: „Moja mama choruje na schizofrenię”, „A moje doświadczenia są takie i takie”. Ludzie chcą się tym dzielić. Chcą być usłyszani i zrozumiani. Kiedy się dowiedziałam, czym jest choroba dwubiegunowa, jak na mnie wpływa i dlaczego się zachowuję w sposób, którego wcześniej nie rozumiałam, też miałam ochotę każdemu powiedzieć: „Ej, słuchajcie, to niesamowite dowiedzieć się, co cię blokuje. Ale że są na to lekarstwa?! No hit!”.

I jakie były reakcje? 
Dostrzegłam, że mówienie o tym znajomym czy przyjaciołom wywoływało zdziwienie: „Nie sądziłe(a)m, że tak wygląda osoba chora psychicznie. Jesteś normalną dziewczyną, pracujesz i żyjesz w Nowym Jorku...”. Z czasem coraz więcej osób zadawało mi pytania, bo nie miały żadnej świadomości na ten temat. Nie miałam planu zostawania aktywistką, nie chciałam zakładać fundacji, ale uznałam, że mogę z tym zrobić coś dobrego. 

Zapytam wprost: czy masz poczucie, że mówienie o uważności w relacjach, o dialogu, otwartości na to, co było do tej pory ukryte, to furtka do zmiany społecznej?
To rewolucja przez ewolucję. Mam wrażenie, że ona działa skuteczniej niż wzniosłe hasła. Zaczynając pracę przy „Można Zwariować”, miałam wrażenie, że przekaz większości organizacji poruszających temat zdrowia psychicznego jest dramatyczny, a język trudny albo zbyt naukowy. Wydawało mi się, że brakuje komunikatu: jest wyjście z sytuacji, światełko w tunelu. My nie mówimy: „Przykro mi, że masz zaburzenia psychiczne i musisz sobie z tym radzić”. To znaczy, to też! Ale mówimy przede wszystkim: „Można mieć dwubiegunówkę, depresję, zaburzenia osobowości itd., trzymać je w ryzach i kontrolować tak samo jak np. wysokie ciśnienie krwi. Jest XXI wiek, korzystajmy z postępu medycyny, leki psychiatryczne naprawdę ratują życie”.

Twoja postawa wobec choroby jest bardzo konsekwentna. Pewnie nie każdy tak potrafi? 
Im bardziej wyrobię w sobie dobre nawyki teraz – czy jeśli chodzi o odżywianie i ruch czy spanie – tym mniej będę się nad tym zastanawiała i martwiła w przyszłości. Świadome zaprogramowanie się na swój dobrostan jest dużo łatwiejsze niż późniejsze próby radykalnej zmiany – do takiego doszłam wniosku. Chciałabym to przekazać innym, chociaż moja siostra i babcia w kółko mi powtarzają: „Ludzie nie myślą jak ty. Nie każdy tak wszystko racjonalizuje”. Bo czy ja chcę wchodzić do wody, która ma 10 stopni? No, nieszczególnie, ale robię to, bo wiem, jakie daje długofalowe korzyści. Akurat to jedyne miejsce w onsenie, z którego nie widać zegara, więc mierzę czas, odliczając sekundy w głowie albo na podstawie bicia serca. I zawsze siedzę tam trochę dłużej, niż planuję. 

A o której chodzisz spać?
Wciąż za późno! (śmiech)                                                                  

Rozmawiała Małgorzata Fiejdasz-Kaczyńska