„Zmiany są potrzebne, po to aby przetrwać”, mawiał Karl Lagerfeld. I stało się. Dwa tygodnie po śmierci wielkiego projektanta odbył się pierwszy pokaz Chanel pod wodzą nowej dyrektor kreatywnej - Virginie Viard. Tak naprawdę nie do końca wiadomo było, czego się spodziewać i czy marka w szczególny sposób odda hołd niedawno zmarłemu kreatorowi. Ale nie było szczególnych peanów na cześć mistrza… prawdopodobnie dlatego, że Lagerfeld sobie tego nie życzył. W końcu sam zwykł mawiać: „Nostalgia… nienawidzę tego słowa”. Pamięć po projektancie uczczono symboliczną minutą ciszy tuż przed rozpoczęciem pokazu oraz krótkim nagraniem ze słowami Lagerfelda z archiwów Chanel.

Spektakularna scenografia to coś co zawsze idzie w parze z pokazami marki. Gdy wszedłem do środka paryskiego Grand Palais (flagowego miejsca pokazów Chanel od ponad dekady) to przyznam, że trochę mnie zatkało. Wnętrze wyglądało dosłownie jak urocza, zimowa wioska przysypana śniegiem gdzieś w Alpach. Zabrzmi to dziwnie, ale strasznie ucieszyłem się na ten widok, bo dosłownie od kilku lat nie byłem w górach. A scenografia była niesamowicie realistyczna. Zresztą nie tylko mnie towarzyszył ten stan. Gdy przybyłem na pół godziny przed rozpoczęciem pokazu, tłum już robił sobie zdjęcia z góralskimi chatkami i śniegiem. Ten ostatni, choć sztuczny, pokrywał wybieg, dachy domów i siedzenia. Nie przypadł do gustu jedynie tym paniom, które postanowiły włożyć szpilki. 

Na wybiegu pokazano ostatnią kolekcję Lagerfelda dla Chanel, a tworzył je nieprzerwanie od 1983 r. Dom mody podkreśla, że jest to wspólna kolekcja Karla i jego następczyni, Virginie Viard. Na wskroś przesiąknięta była jednak chanelowską estetyką mistrza. Z jednej strony z dosłownymi akcentami rodem z Tyrolu, z drugiej szalenie elegancka. Pojawiły się długie, tweedowe płaszcze, oversize’owe żakiety w kratę, kombinezony i spódnice w kurzą stopkę oraz kardigany. W norweskie wzory. A wszystko to przełamane było soczystym glamourem w postaci szyfonowych koszul z fontaziem, miniżakietów z wełny boucle, błyszczących cekinowych topów i ultradługich, bajkowych peleryn. Ale było także sporo akcentów sportowych jak sięgające kolan kombinezony z lycry, kolorowe puchówki i puchowe kamizeli w stylu lat 80. Całości zaś dopełniały szerokie spodnie z wysokim stanem: z tweedu, w mocnym fuksjowym kolorze albo lakierowane. Na uwagę zwracał także skórzano - denimowy płaszcz oraz palto w kolorze czerwonego wina, które miała na sobie Ola Rudnicka, jedna z ulubionych modelek Karla.

Ku zaskoczeniu gości - w rolę modelki na pokazie wcieliła się sama Penelope Cruz. Nie bez powodu. To od lat przyjaciółka projektanta, jego muza i twarz kampanii reklamowych Chanel. Lagerfeld kochał ją fotografować. Na pokazie, w białej futrzanej mini i bluzce z falbanami, także wyglądała obłędnie. Wiele z modelek na pokazie nie kryło smutku. W finale idące na frocie Mica Arganaraz i Cara Delevigne, flagowe modelki Chanel, szły ze łzami w oczach. Gdy na koniec pokazu pojawiła się Virginie Viard, tłum gości na stojąco przez dobrych kilka minut oklaskiwał ją i zmarłego projektanta. Podobno sam mistrz namaścił ją na swoją następczynię. Nic dziwnego, przez lata była prawą ręką Karla i szefową studia projektowego Chanel. Po ostatniej kolekcji, którą z pewnością w dużej mierze przygotowywała sama, widać, ze doskonale zna i rozumie jego podejście do mody. Wydaje się, że wybór jej na to stanowisko to bezpieczny ruch ze strony Chanel. I jednoczenie komunikat, że dom mody nie chce drastycznych zmian w estetyce kolekcji. Czy rzeczywiście tak będzie i czy to faktycznie dobra decyzja, przyszłość pokaże. Z niecierpliwością czekamy na kolejny sezon, kiedy to Virginie przedstawi po raz pierwszy w całości autorską kolekcję.