Dyrektor kreatywna francuskiego domu mody nie kryje swojej fascynacji historią Coco Chanel i estetyką retro. Tym razem za inspirację posłużyło jej dzieciństwo i dorastanie Gabrielle: gdy matka przyszłej projektantki zmarła na gruźlicę, jej ojciec oddał dwunastolatkę do klasztornego sierocińca w Aubazine. Asceza, krajobraz, jaki tam zastała i surowe mury klasztora całkowicie ukształtowały jej gust, który potem odnajdywał się w prawie każdej tworzonej przez nią kolekcji (co więcej, nawet zapachy dzieciństwa w Aubazine - werbena wykładana w bieliźniarkach, szare mydło, woda z suszonymi korzeniami irysów, stosowana do prania - to elementy kompozycji słynnego zapachu Chanel no. 5). Tam zresztą młoda Gabrielle nauczyła się szyć, a umiejętność tworzenia ubrań pozwoliła jej na usamodzielnienie się. 

Viard nie kopiuje jednak inspiracji Chanel - wtedy kolekcja byłaby 1:1 odtworzeniem tego, co tworzyła Coco - tylko zwyczajnie przygląda się postaci projektantki. Pokazuje nam ten ostatni niewinny okres Gabrielle: na granicy bycia jeszcze ułożoną "gryzetką", ale chwilę przed tym, jak stała się aktorką związaną z półświatkiem i wyzwoloną kobietą. 

Sam pokaz urządzono w przyklasztornym dzikim ogrodzie, skonstruowanym w Grand Palais na wzór starych zdjęć i pocztówek z Aubazine, którego granice wyznaczało rozwieszone na sznurach śnieżnobiałe pranie.

Modelki,takie jak Gigi Hadid i Kaia Gerber, niczym grzeczne uczennice, nimfy leśne i podlotki przechadzały się po dróżkach otaczających betonową studnię. Ubrane były w tweedowe komplety, przypominające mundurki szkolne, powłóczyste suknie i grzeczne tiulowe sukienki odcinane w pasie, spódnice z falbanami, bluzki z dekoltem w kształcie litery V i odsłaniające ramiona, koszule z kieszonkami, peleryny i kombinezony. W przypadku kolekcji Chanel haute couture wiosna-lato 2020 Virginie Viard stawia na oszczędną paletę kolorów (można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że klasztorną kolorystykę, nawiązującą do zakonnego habitu, odświętnych niedzielnych ubrań, murów budowli i ogrodu) - czerń, biel i szarości wymieszane z błękitem, którą uzupełnia kroplą oranżu i amarantu, zdobiącą kwiaty i roślinne aplikacje.

Diabeł tkwi w szczegółach. Kwiaty zdobią koronkowe suknie, które projektantka spina grubym lakierowanym pasem z kryształkami, sukienki na wzór wiktoriańskich koszuli nocnych i maksi uszyte z firan oraz przezroczyste tiulowe spódnice w czerni (zwróćcie uwagę na dół wyszywany dmuchawcami). Kwiaty przypominają też kaskady białych falban budujące spódnice, spinane na w nadgarstkach szerokie rękawy, srebrne rzeźbione guziczki i obszerne falowane kołnierze. Wykończenia koszul i bluzek to drugi punkt, któremu szczególną uwagę poświęca Viard - tutaj nie wystarczy zwykły kołnierz, projektantka przedstawia ich całe spektrum, serwując każdy na inną okazję. Da się zauważyć jednak pewną powtarzalność: modelki noszą grzeczne białe rajstopy razem z wywiniętymi równiutko skarpetkami w tym samym kolorze i lakierkami. 

To chyba najbardziej romantyczna i dziewczęca kolekcja Virginie Viard dla Chanel jak do tej pory. Nie da się jednak nie zauważyć pewnego rozstrzału spójności między sylwetkami, które momentami zdaje się spinać jedynie kolorystyka. Broni się to jednak zupełnie, jeśli całość potraktujemy opowieść o dorastaniu i szukaniu swojej tożsamości przez nastoletnią dziewczynę - szczególnie tak balansującą na granicy życiowych kontrastów jak Gabrielle Chanel. W końcu jest tu wszystko: studiowanie listy lektur, marzenia o wielkiej miłości w postaci ślubnego kobierca, powaga wymieszana z zabawą, nauka etykiety i skromności wzorem sióstr, ale i odkrywanie własnej seksualności w przezroczystościach, miłość do kwiatów i sny o samodzielności. Z drugiej strony może to też sposób autoanalizy francuskiego domu mody i próba odpowiedzi na pytanie, czym dziś jest albo powinno być Chanel? Inteligentką, romantyczką, wampem czy odgrzewanym (modowym) kotletem w nieśmiertelnym tweedzie?