Zawsze wiedziałam, jakie ubrania lubię. Kochałam czerwone rajstopy, ponieważ w przeciwieństwie do granatowych wydawały mi się miękkie i niegryzące. Koszulkę w kratkę nosiłam do spodni w paski i nie rozumiałam argumentów dorosłych, że nie pasują do siebie. Tak było na etapie przedszkola. I nie znosiłam, gdy ktoś mi narzucał, jak mam wyglądać. To chyba typowe dla Skorpiona. Do dziś tak mam. Nie korzystam z pomocy stylistek. Zdarza mi się, że poradzę się kogoś, gdy mam dylemat, co ostatecznie wybrać na jakąś okazję, ale o codziennych wyborach decydują mój gust, samopoczucie i zawartość szafy.

Budowałam ją na bazie swoich marzeń i stylu życia. Kiedy jako dziewczynka prosiłam tatę, żeby kupił mi coś, co nosili wszyscy, grzecznie odmawiał słowami: „Zatracisz się w tłumie”. Po latach doceniłam, co miał na myśli. Od mamy przejęłam niewymuszoną elegancję. Zawsze wybiera proste ubrania i genialnie łączy kolory, które robią to „coś”. Po babci odziedziczyłam miłość do czerwonej szminki. Czasami śmieję się, że mogę być w dresie, ale usta muszę mieć pomalowane matową czerwienią.

W ogóle lubię kolory. Kiedy otwieram swoją szafę, widzę w niej tęczę. Nawet gdy jestem ubrana na czarno, obowiązkowo mam kolorowy akcent: żółtą czapkę, zielone buty, różowy sweter. Ogólnie łączę zawsze w ubraniu dwa kolory w różnych kombinacjach. Podziwiam kobiety, które poruszają się w obrębie trzech, góra czterech barw. To dla mnie ograniczające. W modzie najlepsze są eksperymenty, nawet te na bazie klasyki. Poza tym przez całe życie się zmieniamy. Dorastamy, chudniemy, tyjemy. Na pewne rzeczy się otwieramy, na inne zamykamy i sądzę, że nasza szafa to odzwierciedla.

Żyję intensywnie. Dużo podróżuję. Dużo chodzę – to namiastka biegania, którego zakazał mi ortopeda. Buty sportowe to dla mnie podstawa. Uwielbiam je nosić do garniturowych spodni. W ogóle kocham łączyć różne światy w modzie. Męski z damskim. Elegancki ze sportowym. Nowy ze starym. Nie lubię kompletów ani dress code’ów. Dorastałam w towarzystwie chłopaków, dlatego przez lata nosiłam głównie spodnie. Sukienki kojarzyły mi się z grzecznymi dziewczynkami. Zabawne, że dziś mam ich w szafie ponad sto. To ubranie, które doceniłam po latach. Rozwiązuje poranne dylematy, co z czym połączyć. Noszę je latem i żałuję, że u nas trwa tak krótko, bo mam za mało czasu, by się nimi nacieszyć i je „wynosić”. A wciąż przybywa ich w mojej szafie, bo przywożę je z każdej podróży. Ostatnio w Malawi kupiłam przepiękną w biało-pomarańczowe afrykańskie wzory, uszytą przez lokalny kobiecy kolektyw.

Z podróży przywożę też biżuterię, ceramikę i rzeczy do domu. Przed każdym wyjazdem sprawdzam, czy tam, gdzie jadę, jest jakiś pchli targ, bazar albo lokalny projektant, do którego butiku warto zajrzeć. Lubię nosić rzeczy, które mają dla mnie znaczenie. Od 12 lat noszę te same bransoletki. Dwie dostałam w Etiopii od jednego z członków plemienia Hamerów. Trzecią kupiłam w San Francisco podczas jednej z ważniejszych podróży w moim życiu. Do kompletu mam naszyjnik Anki Krystyniak, dewizkę od Jagg, kolczyki od Rosa Chains. Dopóki się nie zerwą, nie popsują, nie zgubię, nie zmieniam.

Przyzwyczajam się do rzeczy. W mojej szafie wiszą takie, które mają po 15, 20 lat. I wciąż do nich wracam. Tylko inaczej je noszę. Z innymi dodatkami, z nowymi butami. To dla mnie też sposób na odpowiedzialną modę. Mam słabość do butów. Ostatnio obiecałam sobie, że przestanę je kupować, bo kończy mi się miejsce w szafie.