PIERWSZY DZIEŃ PRACY
Wyznaję zasadę, że bez ciężkiej pracy nie ma ani pieniędzy, ani satysfakcji. Skończyłam uniwersytet muzyczny w Polsce i wyjechałam do Kanady na dalsze studia. Tam poznałam swojego męża Bena. Zamieszkaliśmy razem w Los Angeles. Chciałam pracować jako muzyk, a stylistką zostałam przez przypadek. Ben jest projektantem świateł scenicznych. Siedem lat temu przedstawił mnie ze swojemu kumplowi Robowi Thomasowi z zespołu Matchbox Twenty. Jego gitarzysta miał wystąpić na American Music Awards i nie miał się w co ubrać. Poprosił mnie o pomoc w stylizacji, mówiąc, że jestem jego ostatnią deską ratunku. Spróbowałam i wszyscy byli zadowoleni. Modą interesowałam się od liceum. Pod koniec lat 90. kupowałam ELLE. Za całe pięć złotych! Wtedy były to dla mnie niemałe pieniądze.

SZKOŁA SAMODZIELNOŚCI
Na początku przez dziewięć miesięcy pracowałam jako asystentka stylistki. Wiedziałam, że muszę jak najszybciej wyrobić sobie nazwisko. Praca w modzie opiera się na znajomościach, które trzeba wypracować samemu. Zapisałam się do agencji.
Dzięki temu pojawiły się zlecenia. Pierwszą sesję zrobiłam dla kalifornijskiego magazynu „Ocean Drive”. To była letnia okładka z kostiumami kąpielowymi. Od tego czasu pracowałam dla pism „Flaunt”, „Rolling Stone” i „Seventeen” oraz przy kampaniach reklamowych BMW i Lexusa.

NAJWAŻNIEJSZA KLIENTKA
Z Seleną Gomez, którą nazywam zdrobniale Selinką, pracuję od sześciu lat. Poznałam ją, gdy miała zaledwie 15 lat. Ubieram ją na czerwony dywan i do teledysków. Gdy wyrusza w trasę koncertową, przygotowuję jej książkę, którą nazywam „book of style”. Tam Selena może znaleźć propozycje stylizacji na scenę: zdjęcia z pokazów, inspiracje z sesji, adresy sklepów. Przez lata pracy zostałyśmy przyjaciółkami. Selena jest lojalna, skromna, zdyscyplinowana. Dobre maniery zawdzięcza rewelacyjnym rodzicom. Została wychowana w szacunku do ludzi. Po całym dniu pracy na planie teledysku podchodzi do każdej osoby, nawet asystentki asystenta, i dziękuje im za to, że jej pomogli. Tak nie zachowuje się diwa!

CODZIENNOŚĆ W LA
Każdego ranka przygotowuję się do przymiarek. Wysyłam e-maile, przeglądam zdjęcia z pokazów, szukam inspiracji. Potem spotykam się z projektantami i PR-owcami. Gdy robię kampanię albo kręcę teledysk, spędzam na planie 20 godzin. Najlepiej jednak czuję się w domu. Zgiełk miasta bywa przytłaczający. Na szczęście mieszkam na wzgórzu, z dala od hałasu. Uspokajam się, patrząc na drzewa. Obok domu kojoty zawodzą w nocy, a sarny przebiegają obok płotu. To moja oaza.

JESTEM UZALEŻNIONA
od muzyki klasycznej. Mój iPhone jest naładowany Brahmsem i Rachmaninowem. Selenie pod choinkę kupiłam kolekcję płyt z klasyką. Oczywiście uwielbiam także ubrania. Zakupy robię w Zarze, u Zoe Karssen i Phillipa Lima. Nie wyobrażam sobie poranka bez café latte albo chai tea z bąbelkami. Na kanapki, prawie jak z Polski, wpadam do piekarni Le Pain Quotidien.

TEKST Anna Konieczyńska