Rocznice mają znaczenie. Celebruje je Pani?

Aneta Kręglicka: Nie jestem przywiązana do dat, pamiętam jedynie o urodzinach najbliższych osób. Swoimi już tak bardzo się nie przejmuję (uśmiech). Ale oczywiście takie rocznice jak 30-lecie demokracji w Polsce czy otrzymania tytułu Miss Świata zauważam. To przecież istotny fragment mojego życia. Do tytułu najpiękniejszej podchodzę z coraz większym sentymentem. Kiedyś bywałam krytyczna, wydawało mi się, że tego typu kariera w ogóle nie była dla mnie. Szybko się zdystansowałam do tytułu, założyłam firmę, zajęłam biznesem, próbując zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Wciąż udowadniałam innym i chyba też sobie samej, że od urody ważniejszy jest rozum, inteligencja, plan na życie i ciężka praca. Nie kryję jednak, że znane nazwisko przydawało mi się, kiedy przez wiele lat prowadziłam fundację czy walczyłam o kontrakty biznesowe.

No właśnie, Miss Świata, która szybko odrzuca karierę w show-biznesie i zakłada własną firmę, to wciąż rzadkość.

Już w szkole zaplanowałam, że będę pracować u siebie. Marzyłam, aby być niezależną, a dzięki konkursowi nawiązałam cenne kontakty i zarobiłam pierwsze pieniądze, więc miałam łatwiejszy start. Wolałam się utożsamiać z biznesem niż modelingiem. Po wyborach odrzuciłam wiele propozycji, m.in. kontrakt z amerykańską agencją modelek czy rolę w filmie z Jodie Foster. Pierwsze propozycje reklamowe przyjęłam dopiero po czterdziestce. Wracając do przełomowego roku 1989: dla mnie był tak szalony, że wydarzenia w Polsce odbywały się niejako poza mną. W marcu wróciłam z Florencji – gdzie odbywałam roczną praktykę studencką i pracowałam – prosto na Uniwersytet Gdański. Miałam 16 egzaminów, postanowiłam bowiem zaliczyć dwa lata studiów na ekonomii. Udało się. Wtedy też namówiono mnie na udział w wyborach Miss Polonia, które wygrałam. Wkrótce pojechałam do Japonii na konkurs Miss International, a następnie na Miss Świata do Hongkongu. Dopiero na Boże Narodzenie wróciłam do domu! Dzięki tacie, który na bieżąco informował mnie przez telefon, co się dzieje w kraju, czułam, że to historia przez wielkie H. Bo internetu przecież jeszcze nie było.

Miała Pani za granicą kompleks dziewczyny z bloku komunistycznego?

Nie. Zawsze byłam dumna z tego, skąd pochodzę. Nie czułam się gorsza ani zakompleksiona, bo już wcześniej podróżowałam, znałam dwa języki obce, studiowałam. Potem, jako Miss Świata, swobodnie udzielałam wywiadów w mediach amerykańskich czy włoskich. Byłam już dziewczyną po tej drugiej, lepszej stronie! Z ­dumą unosiłam głowę, gdy opowiadałam o Polsce. Mieszkańcy Zachodu dziwili się, że jestem pewna siebie i biegle mówię po angielsku i włosku. Myślę, że w dużej mierze dzięki temu otrzymałam tytuł Miss Świata. Jedna z gazet w Hongkongu po wyborach zatytułowała artykuł „The beauty and the brain”. Właśnie tak chciałam być postrzegana.

Pani agent mówił mi, że ma Pani włoską ­naturę. Sporo gestykuluje, chętnie ­mówi, jest otwarta, wrażliwa, do tego gotuje dla bliskich… Skąd zatem ten chłodny wizerunek?

I właśnie taka jestem: ciepła, sentymentalna, bardzo wrażliwa. Może nie gotuję regularnie, choć jeśli już, to dobrze. Wracam do przepisów babci, potrafię je bezbłędnie odtworzyć. Moją pasją jest pieczenie ciast, dziadek był świetnym cukiernikiem. Ja specjalizuję się w serniku. Jednocześnie prowadzę zdyscyplinowany tryb życia, nie objadam się, ćwiczę. Trudno tak mówić o samej ­sobie, ale rzeczywiście publicznie bywam odbierana zupełnie inaczej. I mnie to odpowiada, nie walczę z tym. Ponieważ media potrafią dziś przekraczać granice, staram się być osobą nie do końca dostępną. Nie zależy mi na tym, aby wszyscy mnie poklepywali po ramieniu. Nie wierzę w setki przyjaciół, bo tych ma się kilku. Dziś celebrytą staje się każdy, kto zrobi coś głośnego. Nie chcę się zaliczać do tego grona. Wolę spoglądać na gwiazdy, za którymi idą talent, wiedza, szyk, klasa, styl albo dokonania.

Jak Pani zdaniem zmieniły się Polki przez trzy dekady?

Na pewno otworzyłyśmy się bardziej na innych i na świat, także ten modowy. Zawsze, nawet w szarym PRL-u, Polki miały pewien rodzaj wyczucia stylu. Szkoda tylko, że wciąż są w tym zachowawcze. Wiele kobiet podąża za trendami bez refleksji, nie namyślając się, czy to im pasuje, czy to lubią. Nie mamy takiej charakterystycznej estetyki jak Włoszki czy Francuzki. Myślę, że styl powinien być zgodny z wyglądem i osobowością. Wiem, że nie zawsze ­jestem w swoich stylizacjach perfekcyjna, ale nie muszę. Lubię czasem łapać modowy luz i chyba mi się to udaje.

Ciągle udowadniam innym i sobie, że od urody ważniejszy jest rozum - mówi Aneta Kręglicka.

Po raz trzeci zaprojektowała Pani autorską kolekcję ubrań dla marki L’AF, Romantic Mood, na wiosnę–lato 2019. Zaskoczyła mnie Pani tym romantyzmem.

Miałam ochotę zrobić coś nieszablonowego, choć wciąż w zgodzie ze swoim ulubionym minimalizmem. Ten w stylu lat 90., który tak kocham: Calvin Klein, Jil Sander, u  nas jest uznawany za zbyt prosty. Nie sprzedałby się. W projektowaniu komercyjnym trzeba brać pod uwagę także to, co lubią klientki. A Polki chętnie noszą falbanki, koronki, więc zinterpretowałam je po swojemu. Projektując, położyłam nacisk na kobiecość i eteryczność. Moje muślinowe sukienki, spódnice, bluzki są delikatne, ale nie infantylne. Proponuję południowe kolory: beże, czekolady, kremy, pudrowe róże. Ważna jest konstrukcja ubrań: specjalne drapowania, upięcia, w ogóle świetna jakość materiałów i krawiectwo, co dziś niestety nie jest normą. Cieszę się, że te ubrania są szyte w Polsce. Wszystko, co zaprojektowałam, oczywiście sama chętnie noszę.

Nie zaliczyła Pani poważnej wpadki modowej. Ominęły Panią dziwaczne eksperymenty, które miała chyba każda z nas?

Ja nie jestem kontrowersyjna! Od dawna wiem, że ubrania i dodatki, które „krzyczą”, nie są dla mnie. Ale trudny pod tym względem był dla mnie początek lat 90. Jak oglądam dzisiaj tamte zdjęcia, to czasami odwracam wzrok (uśmiech). Zawsze miło wspominałam stylizacje z wyborów miss, suknie uszyte specjalnie na tę okazję. A teraz patrzę krytycznie: bufki przy rękawach, niebieski make-up, loczki na głowie. Brr. Sentymentem darzę fioletową suknię z finału wyborów Miss Świata. Uszyła ją zaprzyjaźniona projektantka z Gdańska. Dziś jednak bym tej kreacji nie włożyła. Najlepiej czuję się w klasycznym minimalizmie lat 90., lubię też lata 70.

Lata 70. to symbol wolności, która dla Pani jest kluczem do dobrego życia i związku. Tylko jak ją pogodzić z małżeństwem, rodziną, biznesem?

Przez całe życie walczę o niezależność. W zawodzie i w małżeństwie. Jestem z Maćkiem [Maciej Żak, reżyser, mąż Anety Kręglickiej – przyp. red.] od 20 lat, prowadzimy wspólnie dom i wychowujemy syna, jednak co jakiś czas muszę poczuć wiatr wolności. Nie mogłabym być z mężczyzną, który narzuca mi jakieś ograniczenia. Raz, dwa razy do roku zapowiadam mężowi i synowi, że planuję się wyrwać z przyjaciółkami na wakacje, aby pobyć w kobiecym gronie. „Muszę od was odpocząć” – wyjaśniam im. Dużo czasu spędzamy razem, więc oni wiedzą, że potrzebuję też chwil dla siebie. Z przyjaciółkami rozmawiamy, zwierzamy się sobie, żartujemy, odpoczywamy. A potem wracam stęskniona do swoich mężczyzn. W biznesie też stawiam na niezależność, nigdy dla nikogo nie pracowałam. Ludzie myślą, że mam zawsze z górki. A ja przeżyłam kilka momentów, kiedy musiałam o siebie mocno zawalczyć, co pochłonęło wiele pracy i stresu. Tylko że nigdy o tym nie mówiłam. Dawałam radę i utwierdzałam się w przekonaniu, że podążam właściwą drogą. Gromadzę wokół siebie ludzi do konkretnych projektów zawodowych, ale liderem – a czasem taranem – niezmiennie pozostaję ja.

Czy miała Pani kiedykolwiek dwuznaczne propozycje w show-biznesie lub w biznesie? Pytam w kontekście akcji #metoo, która wstrząsnęła światem.

Nigdy. Kiedy byłam młodą dziewczyną, mężczyźni często bali się do mnie podejść, stwarzałam dystans. Emanowałam aurą niedostępności. Komunikowałam tym samym, że nie jestem ani łatwa, ani flirciara. Podczas wszystkich konkursów, w których uczestniczyłam, nie otrzymałam niestosownej propozycji. Nie chcę nikogo oceniać, sytuacje są różne, mogę mówić tylko o swoim przypadku. Akcja #metoo ma ważne znaczenie społeczne. Mam nadzieję, że dzięki niej będzie mniej przypadków molestowania seksualnego, a jeśli się zdarzą, zostaną natychmiast nagłośnione.

Ciekawi mnie, w jaki sposób Pani, tak niezależna i silna, ­wychowała syna, który właśnie osiągnął pełnoletniość.

Z syna jestem dumna, Alek ma zasady, dobre maniery i jest lubiany. Chce zostać przedsiębiorcą, dostał zaproszenie do jednej z lepszych francuskich szkół biznesowych, teraz musi zdać maturę. Przez pierwszy rok ma się uczyć w Paryżu, potem w Singapurze, kolejny – w Maroku. Martwi mnie, że biznes to też bezwzględność, a Alek taki nie jest. Czy sobie poradzi? Pocieszam się, że jest akceptowany, nie jest konfliktowy, potrafi świetnie komunikować się z ludźmi, przekonać ich do siebie. Syn nie ma w domu wielu obowiązków, teraz skupia się przede wszystkim na nauce, więc czuję, że trzeba go już wypuścić z gniazda. Powinien nauczyć się samodzielnego życia, organizacji. Wiadomo, że kiedy wystawi walizkę za próg, będę płakać. Zostaniemy z mężem sami w domu i na nowo będziemy go sobie musieli przeorganizować.

Nuda Pani nie grozi. Własna firma, projektowanie ubrań, a do tego ukończone studia doktoranckie.

Po czterdziestce szukałam dla siebie nowych wyzwań i zdecydowałam się na studia doktoranckie w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym przy Szkole Głównej Handlowej. Nie miałam żadnych forów, uczyłam się po nocach. Nie podeszłam do doktoratu, mimo że dziekan namawiał. Ale nie wybrałam tych studiów dla tytułu naukowego, tylko po to, by się rozwijać. Mam dyplom trzyletnich studiów doktoranckich i to mi na razie wystarczy. Praca i ciągły rozwój napędzają mnie przez całe życie. Myślę, że mój wygląd, w tym szczupła sylwetka, są właśnie tego efektem. Jestem temperamentna, w ciągłym ruchu. Śmieję się, że gdybym pracowała dla kogoś, to byłabym regularnie pracownikiem miesiąca. W dzieciństwie też ciągle się uczyłam: typ prymuski, choć momentami krnąbrnej. Potrafiłam stanąć w obronie kolegów, wdawałam się w dyskusje z nauczycielami. Ciągle sprawia mi przyjemność kształcenie się, rozwijanie. Bierze się to stąd, że nie cierpię, kiedy ktoś zwraca mi uwagę. Nie dopuszczam do zaniedbań, wciąż uczę się nowych rzeczy, pracuję nad sobą.

Rozmawiała Magda Chadasz