Agnieszka Żulewska ma 32 lata, zachwycającą urodę niesłodkiej blondynki i ogniki w oczach, które zdradzają, że w przeciwieństwie do swoich ról daleka jest od dramatyzowania. Umierała na raka w filmie „Chemia”, traciła męża w noc ślubu w „Demonie”, była prostytutką, która za dużo wiedziała w serialu „Rojst”. A od niedawna gra matki, które spotyka najgorsze. W „Żmijowisku”, serialu Canal+, w ostatnią noc pozornie sielankowych wakacji znika jej nastoletnia córka. Agnieszka Żulewska pochodzi ze wsi. W dzieciństwie fikała po drzewach i łąkach z umorusaną buzią. Jej rodzice byli wychowawcami – mama prowadziła w przedwojennym pałacu dom dziecka. Agnieszka przyjaźniła się z podopiecznymi mamy, a pałac był świetną scenografią dla ich zabaw. — Jesteśmy dziećmi szczęścia, ja i mój brat — opowiada, chwaląc rodziców. Jest pewna, że dobry dom daje siłę na całe późniejsze życie: związki, wiarę w siebie, umiejętność czerpania radości z życia. Wszystko jej się udaje, oprócz głośnych seriali (dla Netflixa też grała) ma etat w jednym z najlepszych polskich teatrów – TR Warszawa. Ostatnio biegała po scenie w rytm szalonych wersów Doroty Masłowskiej w „Innych ludziach”. Ja najbardziej lubię, kiedy mówi o miłości: że zawsze, kiedy miała się wydarzyć, tak się działo.

Kiedy ostatnio się widziałyśmy, wybierałaś się do Amazonii. Byłaś?

AGNIESZKA ŻULEWSKA Byłam. W Kolumbii – w Bogocie, Puerto Nariño w amazońskiej części kraju i nad wybrzeżem Pacyfiku, niedaleko Buenaventury. Widziałam wieloryby, bioluminescencyjny plankton, jadłam piranie, spałam w dżungli, patrzyłam na żyjące na wolności aligatory. Pierwszej nocy w Amazonii, kiedy spałam pod moskitierą w drewnianym domku palmowym, śniło mi się, że te wszystkie zwierzęta przyszły do mnie, a ja się z nimi witam.

Bałaś się?

Snów? Nie. Ale kiedy uderzyliśmy łodzią w anakondę, płynąc po Amazonce – tak, trochę się bałam. Albo gdy pływaliśmy nocą w oceanie. Bałam się, ale starałam się też pokonywać słabości. Mimo lęku wysokości skakałam ze skały. Przyjaciel, który mnie tam zaprosił, powiedział, że ta podróż będzie dla mnie jak powrót do dzieciństwa. I tak było: robiłam wszystko to, co robią dzieci. Jadłam, kiedy chciałam, myłam się, kiedy chciałam, tarzałam w błocie, gryzły mnie komary. Chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić, bardzo.

Czujesz, że przeszłaś daleką drogę od dzieciństwa spędzanego w Turawie do tych emocji w Amazonii? Że jesteś teraz kimś?

Nie bardzo. Gdzieś tam jeszcze tkwią we mnie kompleksy wynikające z pochodzenia. Zdarza się, że psują moją pewność siebie.  Ale chyba każdy ma takie słabości, o których wie, że nie mają znaczenia, bo znaczenie ma coś zupełnie innego.

Czyli co?

To, jakim jesteś człowiekiem. Jakie nosisz światło w sobie.

W swoich rolach promieniujesz kobiecością, ale na premierach nie pojawiasz się w sukni. Co jest dla Ciebie kobiece?

Jeszcze ciągle nie przełamałam się, żeby pobawić się w gwiazdę. Bo to jest zabawa. Ale nauczę się tego, nauczę się też bycia kobietą. Mama mi nie pokazała, jak to jest, dla niej od kobiecości ważniejsza była funkcjonalność i praca. Zawsze otaczały mnie kobiety pracy.

A dlaczego praca wyklucza się z kobiecością?

Kobiety zajęte pracą nie miały dla siebie czasu. Nie dbały o siebie, nie korzystały z takich akcesoriów jak biżuteria, nie przywiązywały uwagi do makijażu, sposobu chodzenia czy ubierania się. To mój tata kupował mamie ubrania, ona nie zajmowała się tym. Nie miałam z domu przykładu, że można czerpać przyjemność z wybierania sobie ciuszków. Ale spokojnie, wszystko jeszcze przyjdzie (uśmiech).

Twoja mama nadal jest sołtysem Turawy?

Oczywiście. To się nie zmienia. Pielęgnuje, dogląda. Spacer po okolicy z moją mamą wygląda tak, że chodzimy z workiem i zbieramy śmieci. Jest łącznikiem między gminą i mieszkańcami. Wszystkich zna. Wie, co komu trzeba. Jej praca polega na pielęgnowaniu małej społeczności.

W serialu „Żmijowisko” grasz matkę. Nie pierwszy raz. Jak budujesz postacie matek?

Mam naprawdę dobrą więź z dziećmi. Moi rodzice przez całe życie z nimi pracowali. I wciąż pracują. U nas w domu wszystko działo się wokół dzieci. Lubię je – często widzą więcej niż dorośli, to pewne, trzeba je tylko usłyszeć.

Ile Cię kosztuje scena, w której jako matka usiłujesz się dowiedzieć od wróżbity jednego – czy córka jeszcze żyje?

Dużo. To było brudne, ciężkie. Nie da się z tego lekko otrzepać, wraca się z emocjami do domu. Trochę jak z teatru po spektaklu. Potrzeba dwóch godzin, żeby w ogóle wyhamować.

Przerażający jest początek serialu – dziecko widzi mamę, która stoi na barierce balkonu.

A teraz realia serialowe. Kręciliśmy tę scenę późną wiosną. Naprzeciwko budynku, w którym trwały zdjęcia, dosłownie na wysokości moich oczu było mieszkanie, w którym jakaś para akurat się kochała. Długo, namiętnie i na wszystkie sposoby. Więc ja tkwiłam w tym dramacie, z totalną powagą, kiedy tam odchodziło lato miłości!

No właśnie, zawsze mi się wydaje, że kiedy grasz te śmiertelnie poważne bohaterki, w środku trochę chichoczesz. Dramat Kamili polega też na tym, że rezygnuje ze swojego życia. Jest z mężczyzną, którego nie kocha, ale ma z nim dzieci. Umiałabyś tak żyć? Zaprzeczając sobie?

Nie. Kamila nie ma odwagi, żeby coś zmienić w swoim życiu. Tkwi w fatalnym układzie, bo jak długo można żyć bez miłości? Wiem, że to się niestety często zdarza, ale ja tego nie rozumiem.

Czyli nie zgodziłabyś się na taki układ?

Nigdy. Na żaden. Bardzo sobie cenię wolność. Nie pozwolę, żeby ktoś mi coś kazał. I bardzo szybko włączają mi się alerty, kiedy czuję, że ktoś chce zrobić coś wbrew mnie. Dlatego ja, analogicznie, staram się nie robić nic wbrew komuś.

Z domu wyniosłaś tradycyjny wzór rodziny?

Tak. Dość tradycyjny, ale też bez przesady.

I tradycyjne podejście do związku nie wyklucza wolności?

Rodzice zawsze w stu procentach szanowali naszą wolność. Nigdy nam niczego nie narzucali, akceptowali wszystkie nasze wybory, pozwalali nam odejść i robić swoje rzeczy. Siebie też nawzajem bardzo szanowali. Myślę zatem, że da się pogodzić tradycję z wolnością. Jeśli w domu panowała zdrowa atmosfera, jeśli była miłość, to wszystko się udaje. Ja się w takim modelu rodziny czuję bezpiecznie, nawet ze swoją potrzebą wolności.

Jesteś zakochana?

Tak. I myślę, że w ogóle jestem ogromną szczęściarą, bo zakochałam się kilka razy w życiu i zawsze były to piękne zakochania. A na świecie jest mnóstwo ludzi, których nikt nigdy nie kochał i którzy nie wiedzą, jak kochać. Zastanawiam się, jak się żyje bez chociaż jednego takiego doznania w życiu. Czy to jest w ogóle możliwe.

Co uczy miłości? Uczucie rodziców, opiekunów?

To podstawa. Jeżeli dziecko nie było kochane, ma potem totalnie pod górkę. Przez całe życie toczy walkę, by zrozumieć, że jest warte miłości.

Jesteś feministką?

A co to znaczy?

No właśnie, co to znaczy?

Aż trudno uwierzyć, jak późno dzięki akcji #metoo zdałam sobie sprawę, że niektóre rzeczy, które mnie spotkały, były nieprawidłowe. Wiem, jaki ogrom pracy mamy do wykonania, żeby zmienić stare sposoby myślenia. Że to mężczyzna wyznacza trasę i to on jest najważniejszy. Bo przecież tak zostałam wychowana. Dlatego cieszę się, że #metoo ruszyło i że miało tak gigantyczny zasięg. Jeżeli feminizm polega na świadomości własnej siły, na potrzebie niezależności – to tak, jestem feministką – i chciałabym, żeby wszystkie kobiety obok mnie wspierały się nawzajem.

A kiedy trzeba, walczysz czy omijasz przeszkodę?

Jeżeli coś stawia opór i nie mogę tego przesunąć, omijam. Samuraj wyciąga miecz w ostateczności – to siła perswazji ma być jego bronią.

Nigdy nie musiałaś walczyć o rolę?

Nigdy nie walczyłam. Jeśli ktoś mnie nie chciał — nie narzucałam się.

A o mężczyznę?

Też nie. Kiedy tylko czułam, że coś się zaczyna dziać i cały mój organizm też to czuł, szybko tego człowieka poznawałam i… byliśmy razem.

A potem, o związek?

Nie. To zawsze była wspólna decyzja. Słowo „walka” w ogóle nie jest moim słowem.

A co jest Twoim słowem?

Rajtuzy. Kropki, kule, obłości, drewno, zapach, dym, radość, spokój, cisza.

Dlaczego kropki i kule?

Ta forma mi się bardzo podoba. Kiedyś mieszkaliśmy w jaskiniach, potem w ziemiankach. Półkule nie mają kątów. Brak kątów tworzy łagodność. Kropki są z natury radosne. Wyobraź sobie moment, w którym formujesz kulkę z mokrego piasku. Czujesz jej ciężar i regularność i jest ci… bardzo przyjemnie.

Która z Twoich ról, tych mocnych, pięknych kobiet, jest najbardziej o Tobie?

Jest taki film Magdaleny Jaroszewicz, nazywa się „Na jagody”. Prawie nikt tego nie widział, bo to etiuda szkolna – piękna i ciepła. Gram młodą matkę, która ma swój świat i żyje w słodkim oderwaniu. To chyba najbliższa mi postać.

Dlaczego?

Bo jest zawieszona we własnej przestrzeni. Lubi swoją samotnię. Wpuszcza tam tylko tych, których chce wpuścić. Je dużo jagód na noc i nie myje zębów. Jest skryta. I o nic nie walczy.

Rozmawiała Anna Luboń