Anna Augustyn-Protas: Pan Doktor twierdzi, że jedzenie jest ważne dla pracy naszych narządów rodnych. Czy to na pewno jest temat dla ginekologa?

Dr n. med. Tadeusz Oleszczuk: Jestem ginekologiem, ale przede wszystkim lekarzem. I wiem, że nasze pożywienie jest kluczowe dla wszystkich narządów, w tym dla szyjki macicy czy jajników. Dieta to baza, podstawowy czynnik, od którego zależą uroda, samopoczucie, a przede wszystkim zdrowie każdej komórki. Każdej! To, co jemy, pomaga im prawidłowo funkcjonować albo je obciąża. Od pożywienia zależą wszystkie reakcje w organizmie. Także cykl miesiączkowy, możliwość zajścia w ciążę i zdrowe jej donoszenie. Tymczasem większość z nas wychodzi z założenia, że od hasła „zdrowie” są leki. Owszem, ale one działają doraźnie. Co z tego, że wyciszą objawy stanu zapalnego, jeśli toksyny w jedzeniu dalej będą go pobudzać? Co z tego, jeśli pod wpływem leków zmniejszą się mięśniaki macicy, jeśli po ich odstawieniu zaczną rosnąć na nowo? Nowoczesne terapie potrafią zdziałać cuda, ale żeby ich efekt był trwały, muszą być wsparte zdrową dietą. Albo przynajmniej nie powinny być zakłócane jedzeniem, które szkodzi. W końcu choroby, które są powodowane nieprawidłowym odżywianiem, występują nie dlatego, że nie przyjmujemy leków.

Co zatem powinniśmy jeść?

Produkty naturalne, ekologiczne, takie, jakie jedli nasi pradziadowie. Nieprzetworzone. Rozmaite. Takie, które przydają się naszym jelitom. Bo to one rządzą. Na szczęście coraz więcej nam o tym wiadomo, przybywa badań i publikacji na temat mikroflory jelit, nierzadko zaskakujących. Ale trzeba o tym mówić głośno i więcej, do znudzenia. Bo gros z nas,
nawet jeśli zdaje sobie sprawę z roli układu pokarmowego, w codziennych wyborach nie łączy tego, co ma na talerzu, ze swoją kondycją i problemami zdrowotnymi.

Uważniej wybieramy karmę dla pupili czy benzynę do aut niż jedzenie dla siebie.

Prawda jest taka, że często sięgamy po cokolwiek, byle tylko zaspokoić ośrodek głodu. Lub apetytu. A przecież gra toczy się o coś znacznie większego niż chwilowa przyjemność, o nasze życie, o zdrowie. To w układzie pokarmowym mieści się centrum układu odpornościowego. Tam odbywa się większość walk z patogenami, które organizm prowadzi dzień w dzień. Nawet w 80 proc. odporność zawdzięczamy jelitom, a ściślej: zasiedlającym je dobrym bakteriom jelitowym. Czyli aż w 80 proc. nas chronią. Ale też w takim samym stopniu przez złe bakterie chorujemy, czujemy się słabi i zmęczeni. Nigdy wcześniej nie było to tak oczywiste. I nigdy wcześniej naprawianie zdrowia nie było tak proste.

Za pomocą łyżki i widelca.

Na geny nie mamy żadnego wpływu. Na środowisko – ograniczony. Na to, co nakładamy sobie na talerz – stuprocentowy! Od tego, jak traktujemy jelita, zależy, jak nam się odwdzięczą i czy będą nas bronić przed chorobami, bakteriami i wirusami z powietrza czy z krwiobiegu. Przez całe życie mamy z zarazkami kontakt. I nie one są zagrożeniem, tylko nasza kiepska forma. Nie patrzmy krzywo na kichającą panią w tramwaju, nie zarazi wszystkich wokół, tylko osoby podatne. Zamiast unikać zatłoczonych miejsc w sezonie grypowym, lepiej popracujmy nad sobą. Zacznijmy od tego, co dostarczamy swoim jelitom.

Mówimy „jelita”, ale tak naprawdę istotna jest ich zawartość, czyli bakterie, które je zasiedlają. Czemu są takie ważne?

Tak naprawdę to one nami rządzą. Ważną funkcją bakterii jelitowych jest ich aktywność na rzecz układu immunologicznego. Ale nie tylko przez niewpuszczanie, niepozwalanie na osiedlanie się zarazków. Mają ciekawsze zadanie: trenują białe krwinki w rozpoznawaniu wroga (patogenów) i uczą walki z nimi. Jeśli „dobrych” bakterii jest dużo i są najedzone, zdrowe i krzepkie, to sprawnie zawiadują białymi krwinkami. Jeśli jednak jest ich mało, to nie panują nad nimi. Władzę w jelitach przejmują namnażające
się szybko „złe” bakterie i grzyby i niczym banda chuliganów zaczynają dewastować śluzówkę, i np. wywoływać stany zapalne. No i wprowadzają chaos w pracy białych krwinek.
Zamiast je musztrować, mówią im: „A róbcie sobie, co chcecie. O, patrzcie, tarczyca, śmiało, możecie ją zaatakować”. I te biedne, zdezorientowane białe
krwinki rzucają się na nasze narządy, tzn. nie one same, lecz produkowane przez nie przeciwciała. Ich poziom w surowicy krwi można badać.

Czyli od pracy jelit zależy zdrowie innych narządów? Od czipsów z syntetycznym bekonem do kłopotów z zostaniem mamą?

Właśnie tak. Bo to w jelitach krwinki białe uczą się produkować określone przeciwciała, atakujące tkanki różnych narządów. To z kolei prowadzi stopniowo do ich zaniku, stanu zapalnego, powstania guzków lub torbieli. Najprawdopodobniej tak właśnie wygląda mechanizm chorób autoimmunologicznych. No i gdy taka np. tarczyca jest zaatakowana, to nie pracuje dobrze, wydziela za dużo lub za mało tyroksyny, hormonu, który wpływa na wszystkie narządy – każda komórka człowieka ma receptor, „odbiornik” tyroksyny. Konsekwencje zaburzeń są więc różnorodne. Na przykład jajniki mogą stać się policystyczne, w piersiach mogą pojawić się torbiele.

Zatem to w jelitach kryje się przyczyna chorób kobiecych?

Nie zawsze, ale zawsze trzeba to sprawdzić. Myślę, że dotyczy to 30 proc. kobiet. To te z zapaleniem tarczycy, torbielami w piersiach, mięśniakami, zaburzeniem płodności, nadwagą.

Centrum układu odpornościowego mieści się w naszym brzuchu. 80 proc. odporności zawdzięczamy „dobrym” bakteriom jelitowym. A z kolei przez te „złe” chorujemy i czujemy słabość.

Coraz częściej mówi się, że jelita są też w zaskakująco bliskim kontakcie z mózgiem. I co najlepsze, to one, a nie mózg są ośrodkiem decyzyjnym, taką naszą Nowogrodzką.

To odkrycie z ostatnich kilku lat: że z brzucha do głowy cały czas płynie strumień informacji, wysyłanych za pomocą serotoniny produkowanej przez sieć neuronów oplatających jelita. To z brzucha wychodzą decyzje o naszych emocjach czy zachowaniu. Według naukowców z kanadyjskiego Brain-Body Institute, którzy swoje wnioski wyciągnęli z badań
na myszach, sprawna komunikacja między układem pokarmowym a mózgiem jest dla organizmu bardzo ważna – kiedy z jakichś powodów dopływ informacji od bakterii jelitowych zmniejszy się lub zostanie przerwany, może nawet dojść do upośledzenia pracy mózgu. Dlatego tak ważne jest, by nie karmić bakterii czymś, co im nie służy.

Panie Doktorze, ale może nie każdemu z nas zła dieta szkodzi w takim samym stopniu?

Rzeczywiście tak jest, dlatego niektórym osobom szkodzi np. mleko, a innym nie. Niedawno zbadano, że w jelitach wszystkich ludzi na Ziemi – i to niezależnie od diety i stylu życia – rozwijają się podobne szczepy bakterii, ale w różnych proporcjach. I w zależności od tego, co nam w brzuchu przeważa, mamy do czynienia z jednym z trzech typów flory: bacteroide, prevotella lub ruminococcus. Ich nazwy pochodzą od nazw bakterii, których jest w danym organizmie najwięcej. I okazuje się, że w zależności od typu flory ludzie mają różne typy skłonności, np. do tycia czy odwrotnie, szybszej przemiany materii.

Czyli jedząc więcej produktów zawierających te bakterie albo karmiących te bakterie, można tak ustawić organizm, żeby być szczupłym, niezależnie od ilości spożywanych posiłków?

Na to wygląda. Nasz mikrobiom dopasowuje się do tego, co jemy. Najwięcej mamy takich bakterii, jakie dokarmiamy. Robiono badania na osobach z otyłością. Okazało się, że mają przewagę bakterii Ruminococcus. Ale gdy zaczęły się odchudzać, jeść lepiej, więcej warzyw i kasz, w ich jelitach pojawiło się więcej bakterii Bacteroides, i to one sprawiały, że przemiana materii odbywała się szybciej. Oczywiście trzeba pamiętać, że istnieją zaburzenia metaboliczne i hormonalne, które mogą wymagać interwencji specjalistycznej.

Co dziś wiemy? Jak w świetle nowych doniesień powinna wyglądać dieta idealna?

Po pierwsze, powinna zawierać to, czym się pasą jelita: błonnik, którego jest dużo w warzywach, owocach, kaszach, ziarnach. Po drugie, trzeba jeść produkty z probiotykami (bakterie kwasu mlekowego Lactobacillus, ale też Bifidobacterium i Bacteroides). Ich źródłem są m.in. kapusta kiszona, kiszone ogórki, zakwas buraczany, kombucza
czy kwas chlebowy. Po trzecie, trzeba sięgać po produkty bogate w prebiotyki, najlepiej pochodzące z warzyw ekologicznych. To pożywka dla probiotyków. Nie są przez nas trawione w przewodzie pokarmowym, za to pobudzają rozwój i zwiększają aktywność prawidłowej flory jelitowej. Naturalne prebiotyki zawierają m.in. cykoria, czosnek,
por, cebula, szparagi, pszenica, jęczmień, żyto, banany.

Warto kupować probiotyki w aptece?

Warto, ale prośmy w aptece o preparaty przebadane klinicznie, np. Sanprobi Super Formuła, Dicoflor, Multilac, Trilac IBS. Różnią się obszarem działania i efektami. Wbrew pozorom nie każdy produkt opisany jako probiotyk i sprzedawany przez farmaceutę ma właściwości zdrowotne. Kontrolowana jest tylko czystość produkcji. Wytwarzać suplementy diety może każdy, nikt ich nie bada, nie sprawdza też ich działania w sytuacji długotrwałego przyjmowania. I niestety, spora grupa zalegających w aptekach produktów nie wypełnia zadania namnażania flory bakteryjnej, nie wszystkie preparaty nawet docierają do jelit, giną w kwasie solnym żołądka. Warto też sprawdzać, skąd pochodzą przyjmowane probiotyki. Te wytwarzane w innych krajach będą inaczej działały, bo są przygotowane na potrzeby innych mikrobiomów. W Polsce powinniśmy wybierać preparaty zawierające szczepy obecne w naszej populacji. I warto szukać „swojego” probiotyku, takiego, którego przyjmowanie usprawni pracę naszych jelit, czuć to będzie już
po mniej więcej tygodniu łykania – brzuch będzie lżejszy, wypróżnianie regularne i bezproblemowe. Oczywiście samo sięganie po probiotyk tematu nie wyczerpuje, bo trzeba
bakteriom dostarczyć warzywa, kiszonki, by miały korzystne środowisko do rozwoju. I zrezygnować z tego, co je niszczy, inaczej taka suplementacja nie ma większego sensu.

Co bakteriom jelitowym szkodzi:

Nadmiar białka zwierzęcego - sprzyja bakteriom prozapalnym. Zwierzęta często dostają zastrzyki hormonów, antybiotyków, które zostają w ich mięsie i są przez nas zjadane.

Rafinowane cukry i biała mąka - nie mają żadnej wartości dla organizmu, za to hojnie odżywiają środowisko grzybów, nasilając gazy i wzdęcia. Cukier odżywia też komórki rakowe, które sięgają po glukozę, żeby rosnąć.

Alkohol – niszczy mikroflorę. A gdy do tego jest słodki (np. wina z wysoką zawartością cukru resztkowego, wódki z sokiem i napojami typu cola), nasila rozrost grzybów w jelitach.

Żywność wysokoprzetworzona (gotowe dania, konserwy) - Szczególnie szkodzą dodawane do nich konserwanty, sztuczne barwniki, substancje chemiczne przedłużające
trwałość, ulepszające smak i wygląd produktów. oleje roślinne produkowane na gorąco w temperaturze 160–200 ST . C. Zawarte w nich kwasy tłuszczowe nienasycone zmieniają się w tzw. tłuszcze trans – nieaktywne biologicznie (trudne do strawienia) i prozapalne.

Kuracje, m.in. antybiotykowe - antybiotyki zabijają także te „dobre” bakterie. Wszystkie leki, które lądują w naszych jelitach, mają wpływ na ich florę i całą odporność.

Stres zaciska naczynia krwionośne, także w śluzówce jelit, spowalniając pracę mikroflory. Mogą powstawać nadżerki i wrzody.

Palenie tytoniu zwiększa stężenie arsenu i kadmu, podwaja ryzyko polipów w jelicie grubym.

NA PODSTAWIE KSIĄŻKI „CZEGO GINEKOLOG CI NIE POWIE” ANNY AUGUStYN-PROTAS

Wywiad ukazał się w lipcowym numerze ELLE 2020