Już od początku miesiąca użytkownicy social media (zwłaszcza Twittera i forów internetowych) wyczekiwali początku dystopijnej przyszłości, znanej z dzieła w reżyserii Ridleya Scotta z 1982 r. Fani rozliczali przy tym „Łowcę Androidów”, najczęściej ubolewając nad brakiem latających samochodów. Mniej tęsknili za stworzonymi przez człowieka, potencjalnie niebezpiecznymi replikantami (co nas raczej nie dziwi).

Film „Łowca Androidów” powstał na motywach powieści science fiction autorstwa Philipa K. Dicka. Książka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?” (tytuł oryginalny „Do Androids Dream of Electric Sheep?”) została wydana po raz pierwszy w 1968 r. Stała się inspiracją zarówno dla scenariusza „Blade Runner”, jak i sequela z 2017 r. z Harrisonem Fordem i Ryanem Goslingiem w obsadzie. Chociaż na początku nie był sukcesem komercyjnym czy kasowym, „Łowca Androidów” szybko zyskał status pozycji kultowej i utrzymuje go do dzisiaj. Może dlatego, że przedstawione w nim problemy nigdy nie były tak aktualne jak w XXI wieku.

Gdzie „Blade Runner” popełnił błąd? Niestety, nadal musimy poczekać na latające samochody. Mimo pokazania rozwoju technologii, w filmie nie zostały również przewidziane platformy mediów społecznościowych w formie, w jakiej obecnie istnieją. Z drugiej strony, kto jeszcze 15 lat temu spodziewał się czegoś takiego jak Instagram lub TikTok?

Trafnie zaprezentowano za to kulturę „multi screens”, wielkie wideo billboardy wibrujące w sercach miast. Z innych przyjemności „Łowca Androidów” zaserwował nam zagadnienia sensu istnienia w obliczu kryzysu klimatycznego i ekonomicznego, problemów zanieczyszczenia środowiska i przeludnienia, jak też etyki niektórych działań inżynierii genetycznej. Może więc z okazji tej niezwykłej rocznicy warto jeszcze raz odpalić film – w wersji pierwszej lub reżyserskiej, i zastanowić się nad przyszłością, zanim również ta chwila przeminie. Jak łzy w deszczu.

via GIPHY