Joanna Lorynowicz w rozmowie z Alex Rivière o szczegółach współpracy

Alex Rivière połączyła swoje siły z marką Westwing. Całkiem niedawno zaprojektowała kolekcję mebli i akcesoriów wyposażenia wnętrz. Redaktor naczelna magazynu ELLE, Joanna Lorynowicz zapytała influencerkę o szczegóły tej elektryzującej współpracy. 

Joanna Lorynowicz: Zazwyczaj kolejny krok stylistów, projektantów czy twórców marek modowych jest skierowany w stronę urody, Ty przeskoczyłaś dalej i wybrałaś wnętrza.

Alex Rivière: To komplement, bo zawsze chciałam podążać swoją ścieżką. Dorastałam w rodzinie związanej z designem i sztuką, moja mama jest projektantką wnętrz, miała swoje studio. Gdy byłam dzieckiem, zabierała mnie często do galerii na wernisaże, wystawy, do antykwariatów. Jak widzisz, dorastałam w takiej atmosferze, że ten kierunek był naturalny. Ale też projektowanie wnętrz mnie fascynuje. Niedawno przeprowadziłam się do nowego domu, jego aranżację zaplanowałam razem z narzeczonym. A mniej więcej dwa lata temu odświeżałam wystrój starego, wiejskiego domu w Hiszpanii, który od dawna należy do naszej rodziny. Westwing dokumentował ten proces. Okazało się, że do dawnych mebli świetnie pasują niektóre nowe tej firmy. Opowiedziałam też o pomysłach na meble, dodatki, tkaniny. Od dawna już miałam je w głowie, ale nigdy nie zrealizowałam. I tak pojawiła się koncepcja, by stworzyć wspólną kolekcję. Był to proces organiczny.

Jak wyglądała współpraca?

Najpierw z zespołem projektantów omawiałam moje pomysły. Ustalaliśmy, co jest możliwe, co trzeba zmodyfikować, z czego zrezygnować. Tłumaczyli, dlaczego coś jest niepraktyczne lub niewykonalne. Było przy tym sporo zabawy, ale proces przebiegał spokojnie, sprawnie. W przypadku większości rzeczy z kolekcji wystarczył jeden prototyp, tylko z lampą było inaczej. Musieliśmy dopieścić szczegóły.

Co było najprzyjemniejsze w tym przedsięwzięciu?

Pracowaliśmy podczas lockdownu, wszystko było pozamykane, kontrolowane, nie można było się spotykać. Wysyłaliśmy sobie mnóstwo zdjęć i wspaniale było widzieć, jak wszyscy się starają, by nasza współpraca przebiegała jak najlepiej. Nie mieliśmy żadnego kryzysu, chociaż pracowaliśmy na szkicach i nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę prawdziwe przedmioty. Czekanie było trudne. 

Twoja ulubiona część kolekcji?

Waham się między wazonami a fotelem. I jest jeszcze piękny dywan.

Podoba Ci się przyspieszenie, które ostatnio obserwujemy w trendach wnętrzarskich? Zmieniają się prawie tak szybko jak te w modzie.

Urządzając dom, staram się przenieść ten sam sposób myślenia, który stosuję przy komponowaniu garderoby – w obu przypadkach chodzi mi o ponadczasowość. Jasne, ważne są plamy modnych kolorów, drobiazgi, które można łatwo zmienić. Jednak najważniejsza dla mnie jest podstawa, doskonała jakość materiałów: tkanin, drewna, szkła. I neutralna tonacja, bo stanowi dobre tło.

Co w przypadku wnętrz jest odpowiednikiem małej czarnej sukienki?

Na przykład trawertynowy stół, który zaprojektowałam. Będzie pięknie się starzał, ma prostą formę, można go zestawiać z antykami i z nowoczesnymi meblami, zawsze wygląda tak samo dobrze.

Współczesny mistrz architektury wnętrz to...

Vincent van Duysen i Alex Vervoordt. 

Północnoeuropejskie spojrzenie na urządzanie domu różni się od tego, które mają Hiszpanie czy Włosi. Do którego z nich jest Ci bliżej?

Tak samo blisko i daleko do każdego z nich. Mieszam różne wpływy. Ale mam też kilka zasad, których się trzymam, nie zwracając uwagi na trendy. Lubię odcień kości słoniowej, naturalne materiały: drewno, tkaniny, kamień. No i mniej znaczy dla mnie więcej. Odziedziczyłam to po mamie i tacie, który powinien lubić barok, bo ma francuskich przodków, ale tak nie jest. Chociaż w moim domu stoi też antyczny, ręcznie malowany stół, którego w żadnym razie nie można nazwać minimalistycznym. To ważny dla mnie mebel, należał do mojej praprababci. 

Inne ważne przedmioty?

Współczesna czarna lampa, która zawsze była ze mną, wełniany dywan w idealnym odcieniu kości słoniowej i obraz Antonii Ferrer. Dostałam go od narzeczonego.

Zaczęłaś przygodę z wnętrzarstwem, ale zawodowo nadal bliżej Ci do mody. Czy na tej scenie pojawił się ostatnio ktoś nowy, kto Cię zachwycił?

Dobrze wiem, co mi się podoba, i od dawna nie zmieniam rewolucyjnie sposobu ubierania, ale jedna z moich ulubionych młodych projektantek to Polka Magda Butrym. Jestem też wierna domowi mody Saint Laurent. Teraz już wiesz, o co mi chodzi w modzie – szerokie ramiona, mocna sylwetka. Mam marynarki Yves Saint Laurent odziedziczone po babci, dzisiaj nadal świetnie się sprawdzają.

Nietypowa konsekwencja jak na influencerkę.

Nie myślę tak o sobie. Instagram to dla mnie narzędzie pozwalające na zbudowanie społeczności, kontakt z nią. Ale nie jestem tam obecna, by pokazywać trendy. Mam swoją markę, którą chcę rozwijać, zaprojektowałam kolekcję wnętrzarską z Westwingiem. Nie koncentruję się na wrzucaniu postów w modnych ciuchach, lecz na budowaniu określonego świata, w którym działam. Nigdy też nie kupuję tego, co akurat nosi się w danym sezonie, tylko to, co mi się podoba. Od lat uwielbiam taliowane marynarki. Może w tym roku wybieram te, które mają ciut szersze ramiona. Podobnie jest z kowbojkami – mam ich mnóstwo. Wszystko ponadczasowe. Takie rzeczy – nawet jeśli nie włożysz ich któregoś roku – w końcu wyjmiesz z szafy i znów będziesz nosić.