Biała czekolada, malinowa konfitura, croissant albo pulchne brioszki. Do tego koniecznie kawa z mlekiem, a wieczorem kanapka z wołowiną, roszponką i może kieliszek wina? Polubiliśmy proste menu z bistro Charlotte na dobre. Dowód? Może ten pierwszy z brzegu: kolejnych lokali wciąż przybywa, mimo tak trudnej ostatnio dla knajp sytuacji. Ale dziś nie chcemy rozmawiać tylko o jedzeniu. Zapytaliśmy Justynę Kosmalę, współzałożycielkę brandu, o rzeczy najbliższe naszemu sercu: wnętrza i wzornictwo. Wiemy już skąd błękit w identyfikacji wizualnej marki, kto pomaga w projektowaniu poszczególnych wnętrz i jakie dzieło Justyna najchętniej widziałaby w jednym ze swoich lokali. Bonus? Koniecznie zobaczcie nasz filmik (nakręcony w samym sercu Warszawy, w Bouillon obok ronda de Gaulle'a). Tu Justyna zdradza jeszcze więcej wnętrzarskich ciekawostek z Charlotte (jest też między innymi historia stołu zaprojektowanego przez Tomka Rygalika i muralu z jednorożcami). Zapraszamy!    

Dzień dobry Justyno, Charlotte skończyła właśnie 10 lat. Jakie to uczucie dla Ciebie jako współwłaścicielki?

Justyna Kosmala: Fantastyczne! Bardzo się cieszę, że jesteśmy na polskim rynku już dekadę, że możemy tworzyć scenę gastronomiczną naszego kraju i wnosić do niej coś nowego. Kiedy otwierałyśmy Charlotte nie miałam pojęcia jak długo ta przygoda będzie trwać. 10 lat minęło jednak bardzo szybko.
 
Jaka filozofia stoi za marką, czy zmieniała się lekko wraz z czasem? Co dobrego z typowych, francuskich wnętrz wdrożyliście u siebie?

J.K.: Filozofią Charlotte było (i wciąż jest) przede wszystkim pieczenie najlepszego, francuskiego pieczywa oraz przeniesienie francuskiej kultury cafe, bistro i boulangerie na nasz lokalny grunt. To tak najogólniej. Ale oczywiście tych idei towarzyszących jest więcej. Bo w tym kawiarnianym życiu ważna jest społeczność jaka tworzy się wokół miejsca i trendy, jakie wyznacza. 
 
Skąd błękit w identyfikacji wizualnej Charlotte?

J.K.: To po prostu mój ulubiony kolor :) od zawsze. W dodatku bardzo kojarzy mi się z Francją, więc było to dla mnie oczywiste, że będzie on obecny we wnętrzach Charlotte. Ten mój ulubiony odcień zresztą nazywa się paryski błękit. To, co nie było oczywiste, to zastosowanie go w gastronomii. Odradzano mi je mówiąc, że niebieski nie pasuje do jedzenia. Okazuje się, że to przełamanie było odważne i słuszne. Ludzie już byli zmęczeni beżami :)
 
Czy przy urządzaniu wnętrz korzystasz z pomocy architektów czy raczej kierujesz się własną intuicją?

J.K.: Wszystkie Charlotte tworzę razem z architektem Maćkiem Dudkiewiczem. To świetny architekt, a prywatnie także przyjaciel. Poznaliśmy się przy realizacji pierwszego mieszkania, które kupiliśmy z mężem. To była pierwsza poważniejsza realizacja zarówno dla mnie, jak i dla Maćka. Bardzo się dograliśmy, uzupełniamy się w procesie tworzenia wnętrz. Maciek jest architektem - myśli o bryle, proporcjach, o przestrzeni. Ja zajmuję się detalem, który wlewamy w to wnętrze oraz nadaję kierunek, charakter, jaki ma mieć miejsce.
 
Charlotte to obecnie aż 6 lokali (4 w Warszawie, jeden we Wrocławiu i jeden w Krakowie). Każdy zachowuje swój odrębny charakter, jednocześnie są spójne. W czym tkwi sekret?

J.K.: Myślę, że sekretem jest spójna koncepcja, jaką mamy na Charlotte, tj. piekarnia, będąca sercem każdego lokalu, drewniana lada, na której widać wszystkie produkty, wspólny stół, zawsze zajmujący centralne miejsce sali, otwarta, jasna, śniadaniowa przestrzeń. To są charakterystyczne elementy, zawsze stałe. A o indywidualności każdego lokalu stanowią dwie rzeczy: po pierwsze, dopasowujemy się zawsze do budynku oraz lokalizacji, w jakiej się znajdujemy. Mamy ogromny szacunek do architektury i tkanki miejskiej, która nas otacza. Za wszelką cenę staramy się zachować maksymalnie dużo z oryginalnej przestrzeni. Stąd indywidualny charakter każdego wnętrza. Drugim czynnikiem wpływającym na różnice w designie każdej Charlotte, są zmiany, jakie zachodzą w nas. Każde nowe miejsce to nowy proces tworzenia. My się zmieniamy, mamy inne potrzeby. Tak samo jak nasi goście, nie stoimy w miejscu i dlatego nasze Charlotte też są za każdym razem trochę nowe, podążające za tymi nowymi potrzebami.  

Uwielbiamy "rybną" mozaikę profesora Gepperta w bistro przy Placu Zbawiciela. Czy podobne perełki znajdziemy w innych lokalach?

J.K.: Tak! Staramy się zachować wszystkie cenne, oryginalne rzeczy jakie znajdujemy w naszych miejscach. Krakowska Charlotte jest w przepięknej secesyjnej kamienicy i walczyłyśmy o zachowanie każdego secesyjnego elementu. Są betonowe płytki malowane w kwiaty, jest gięta barierka w kwiaty przy schodach prowadzących do piekarni na poziomie -1, są cudne witryny. We Wrocławiu Charlotte znajduje się w zabytkowym pasażu Pokoyhof - tu królują ceramiczne płytki, które na potrzeby całej kamienicy były wypalane na wzór oryginalnych. Zajęło to 3 lata. Z tej samej ceramiki zamówiliśmy 2 lampy nad stół, aby oddać cześć chłopakom z wrocławskiej ASP, którzy zajmowali się renowacją pasażu. 
 
Wspólny stół w lokalu - parę lat temu była to nowinka. Nie musimy pytać o to czy się przyjął, bo wiemy, że tak, ale może zdradzisz jakieś anegdotki z tym związane?

J.K.: Anegdot jest cała masa, stół spełnia wszystkie założone role. Ludzie przy nim chętnie siadają, aby zjeść śniadanie. Tu zaczynają się rozmowy, ludzie dzielą się jedzeniem i swoim czasem. Znam wiele par, które poznały się przy naszym stole. To strasznie fajne. Na stole czasem są dzikie tańce. Stół ma swoje różne oblicza :)

 
Muszę zapytać jeszcze o stół z przetworzonych butelek PET oraz opakowań po jogurtach w wilanowskiej Charlotte. Skąd pomysł na właśnie takie rozwiązanie?

J.K.: O tym produkcie powiedziała mi przyjaciółka, projektantka Ania Łoskiewicz. Miałam go użyć na blat do baru Wozownia, ale nie udało się wtedy czasowo, więc wykorzystałam ten pomysł, tworząc Charlotte na Wilanowie. Wilanów ma zupełnie inny charakter niż pozostałe Charlotte. Jest lokalną kawiarnią, zlokalizowaną w nowym budownictwie. Wiedziałam, że trzeba tu nadać nowego, bardziej współczesnego ducha, spójnego z charakterem mieszkańców tej dzielnicy.
 
Jakie było największe wyzwanie przed jakim stanęłaś w ostatnim czasie?

J.K.: Pandemia oczywiście. To był bardzo trudny czas dla mojej branży. Nasz główny cel, czyli gromadzenie ludzi w jednym miejscu, łączenie ich, nagle okazał się niemożliwy ze względu na nową sytuację w jakiej wszyscy się znaleźliśmy. Przeszliśmy więc transformację w stronę sklepu - niesamowicie miłą niespodzianką było to, że ludzie tak naprawdę nie kupowali samego jedzenia, ale „klimat” Charlotte, który chcieli odtworzyć we własnych domach, te emocja związane z przebywaniem w kawiarnianym świecie oraz ulubione produkty, które kojarzą im się z nami.

 
Gdybyś mogła jedno, wybrane dzieło sztuki (możesz śmiało wybierać wśród dzieł z kolekcji największych muzeów i zbiorów prywatnych) zawiesić w którymś z Twoich lokali to co by to było i dlaczego?

J.K.: Jestem zadowolona z dzieł jakie mamy w naszych lokalach, w pierwszej Charlotte na Placu Zbawiciela od 10 lat wisi obraz Marty Kochanek-Zbroi, przedstawiający paryskie stoliki i mężczyzn grających w karty przy winie. W Charlotte Bouillon mural z dwoma jednorożcami namalował Konrad Żukowski. We Wrocławiu wisi na ścianie wycinanka Kasi Kmity… obrazująca nasz wspólny stół. Lubię fakt, że zawsze łączy mnie jakaś osobista historia z dziełem lub artystą, którego prace są w naszych lokalach. A gdybym miała pomarzyć i wyjść poza naszą lokalność, to chciałabym mieć niesamowitą rzeźbę - instalację artysty Urs Fischer’a, która została odtworzona specjalnie na otwarcie nowego muzeum sztuki współczesnej w Paryżu. [zobaczycie ją na zdjęciu poniżej, przyp. red.]


Luc Castel/GettyImages

Pięknie dziękujemy za rozmowę!