Autorka bestselleru "Polski New Look" i hitu "W pogoni za kolorem" (pisaliśmy o nim TU) zgodziła się opowiedzieć nam o ciekawym okresie w historii naszego powojennego wzornictwa. Za chwilę pogrążymy się w rozmowie o pikasach, wałbrzyskich pingwinach, paterach z Włocławka, ćmielowskich pieskach, serwisach z Karoliny, Chodzieży i Pruszkowa.

Dzień dobry Pani Barbaro. "New Look" to termin, który kojarzymy głównie z Christianem Diorem i modą. Jak to się w ogóle stało, że zaczęto używać go również w odniesieniu do designu, ceramiki?
Barbara Banaś: Pojęcie "Polski New Look" wyrasta oczywiście z terminu modowego. Mamy 47 rok i pierwszą prezentację kolekcji Christiana Diora. Sam projektant nawet nie zatytułował jej w ten sposób. To ówczesna redaktor naczelna Harpers Bazaar, oglądając przygotowane przez Diora stroje, zachwycona krzyknęła ponoć "It's quite a revolution, dear Christian! Your dresses have such a new look!" To pojęcie okazało się nader chwytliwe i "wchodzące idealnie w swój czas". Od zakończenia wojny upływają zaledwie dwa lata, jeszcze nie wszyscy odnaleźli się w nowych realiach, jeszcze cała Europa leży w gruzach. Odbudowuje się świat, który został przez wcześniejsze lata niewyobrażalnie zniszczony nie tylko materialnie, ale i społecznie - przez wymordowanie ludności. Ta potrzeba nowego tchnienia, idea konstruowania rzeczywistości od nowa była więc wówczas bardzo istotna. Pojęcie "New Look" zatem bardzo szybko zaczęło towarzyszyć i innym dyscyplinom wzorniczym. Z pełną świadomością używał go Philip Rosenthal do promocji swoich nowych produktów. Zgodnie z dociekaniami brytyjskich historyków sztuki pierwszą osobą, która przeniosła termin "New Look" na obszar ceramiki była Dora Billington, która w "The Studio" pisała o "New Look in British Pottery". Chodziło o ceramikę artystyczną, czyli unikatową. Ten czas w Polsce nazywano sztuką doby "odwilży" (pojęciem wyrastającym z określonej sytuacji politycznej). 


Czy istnieje też inne pojęcie definiujące ten styl w Polsce?
Barbara Banaś: Drugim pojęciem, które funkcjonowało głównie w świecie kolekcjonerów były "picassy". Określenie, początkowo nacechowane pozytywnie, szybko zmieniło swoją dystynkcję i zaczęło funkcjonować jako pejoratywne. Na początku mówiono o tym, że niektórzy potrafią "popicassować" i są nowocześni. A zaledwie osiem czy dziesięć lat później pisano, że wszystko w stylu "Picassa" to nowy kicz, a posługujący się tą estetyką nie rozumieją sztuki współczesnej i przeinaczają intencje tego mistrza nowoczesnego malarstwa. 


Co jest najbardziej charakterystyczne dla polskiego "New Look"?
Barbara Banaś: To jest bardzo ciekawy okres w polskim wzornictwie. Do końca jeszcze nie rozpoznany, chyba przez to, że dotąd nie powstała dobrze udokumentowana i przemyślana synteza historii polskiego wzornictwa tego okresu. Synteza, która obejmowałaby wszystkie dyscypliny. Mamy za to próby jeśli chodzi o różne gałęzi: meblarstwo czy ceramikę. Potrzebne jest jednak spojrzenie całościowe, pokazujące jak ważny był to czas. Jeśli chodzi o polską ceramikę z okresu "New Look" to zobaczymy wyraźną odrębność polskich wyrobów i ich swoistą oryginalność. Nie były one prostym powieleniem wzorców zachodnich, a raczej kreacją indywidualną. Od strony formalnej była to próba stworzenia przedmiotów prostych w kształcie i funkcjonalnych, ale jednocześnie zaskakujących dla odbiorcy często na przykład przez swoją asymetrię formy i interesującą, abstrakcyjną dekorację od graficznych po malarskie (tu często przywołuje się doświadczenia informelu). Przez izolację (żelazna kurtyna) projektanci często wspominali, że nie mieli świadomości tego, co dzieje się na zachodzie. Jedyne, co mogli czasem zobaczyć, to czarno-białe, kiepskiej jakości fotografie zagranicznych wyrobów. Jednocześnie potrafili wyczuć pewnego ducha epoki. Sztuka, którą tworzyli, była kierowana do ich równolatków, pokolenia 20-30 latków, którzy w latach 50 właśnie wkraczali w życie. 

Jak wyglądała wtedy praca naszych projektantów?
Barbara Banaś: Andrzej Trzaska (artysta, ceramik, przyp. red.) opowiadał mi kiedyś: "Myśmy nic nie mieli. Dookoła było szaro i buro, dlatego chcieliśmy ulepić sobie chociaż popielniczkę, by do mieszkania wprowadzić coś innego, odmiennego." Pokolenie projektantów tamtego okresu już odchodzi, a razem z nimi wspomnienia o trudnej, powojennej rzeczywistości. Projektanci zazwyczaj nie zabezpieczali swoich projektów, nie dbali o własne archiwa. Często byli anonimowi w fabrycznej rzeczywistości w odróżnieniu od produkcji Zachodniej, gdzie wręcz reklamowano wyroby nazwiskiem projektanta. 

Czy obecna moda na polski new look wykracza poza Polskę?
Barbara Banaś: Ogólne zainteresowanie tym okresem sprawiło, że także kolekcjonerzy spoza Polski chcą mieć coś naszego w swoich zbiorach. Świadczą o tym chociażby aukcje wzornictwa organizowane przez renomowane domy aukcyjne przygotowujące profesjonalne katalogi. Europejczycy odkrywają nieznany dotychczas dla siebie, niezwykle frapujący i ciekawy świat. Polskie produkty trafiają teraz na ekspozycje w znanych placówkach wystawienniczych. 

Musimy zapytać o Pani ulubione formy i twórców.
Barbara Banaś: Czy mam swoje ulubione formy? To bardzo trudne pytanie, bo ciężko mi te przedmioty wartościować. Swoją przygodę z ceramiką tego okresu rozpoczęłam od kolekcjonowania. Do tego szybko doszła fascynacja badawcza. W tamtym czasie takie przedmioty nie były praktycznie dostępne w zbiorach muzealnych. Mogłam dostać i zobaczyć te obiekty do naukowej analizy i klasyfikacji tyko jako kolekcjoner. Moje sympatie wynikają więc często z historii związanych na przykład ze zdobyciem danego przedmiotu. Tak jest z serwisem Helena Millenium z Wałbrzycha w typowej, złoto-szarej dekoracji ślubnej. Kupiłam go na targu na Dworcu Świebodzkim we Wrocławiu. Serwis z charakterystycznymi, kwadratowymi talerzami i meandrycznym reliefem na obwodzie leżał wprost na torach. To fascynujące, że udało mi się go wtedy kupić w całości. Kolekcjonerskim hitem okresu "New Look" są porcelanowe figurki, o których często mówimy, że pochodzą z Ćmielowa, gdy tak naprawdę były początkowo produkowane w różnych wytwórniach porcelany. Mam taką figurkę, którą darzę ogromnym sentymentem, a jest to przy okazji dość rzadki egzemplarz. To "Pierwszy bal" Eryki Trzewik-Drost. Figurkę dostałam od samej projektantki.

"Pierwszy bal", projekt: E. Trzewik-Drost, producent: ZP Bogucice

Czy tworzy Pani swoją kolekcję według jakiegoś klucza?
Barbara Banaś: Przyznam się do czegoś... Już nie kolekcjonuję. Osiągnęłam pewien pułap zainteresowania tematem, który przeszedł w stronę badań naukowych. Kolekcjonowanie zaś zeszło na dalszy plan. Każdy kolekcjoner przeżywa swoisty moment nasycenia, kiedy okazuje się, że zbiory powoli przestają mieścić się w domu i zapala się lampka ostrzegawcza "co dalej". Z ogromnym uznaniem patrzę na rzesze kolekcjonerów porcelany i szkła. Podziwiam ich dociekliwość, obserwuję dyskusje w internecie, facebookowe profile i grupy.

Skąd pomysł na Pani książkę?
Barbara Banaś: Tak naprawdę cała zabawa zaczęła się od mojego zainteresowania naukowego, czyli doktoratu poświęconego ceramice użytkowej lat 50 i 60. Potem, kiedy stanowiło to już zamknięty rozdział postanowiłam opublikować książkę. Wydawało mi się, że osób, które są zainteresowane tym obszarem tak jak ja, jest dużo więcej. Pojawiła się publikacja i bardzo szybko się wyprzedała, zyskując status białego kruka. Często dostawałam pytania i maile w sprawie możliwości zakupu. Stąd pomysł na reedycję. Nakładem wydawnictwa Marginesy ukazało się właśnie wznowienie "Polskiego New Looku". Cieszę się, bo książka ma zupełnie inny layout niż pierwsze wydanie. Jest łatwiejsza w nawigacji, wzbogacona o biogramy projektantów i fragmenty wywiadów przeprowadzone z wieloma z nich.  

Czy podzieli się Pani z nami swoimi ostatnimi lekturami?
Barbara Banaś: Jestem zafascynowana dwoma publikacjami, które ostatnio miałam w ręku. Z czystym sercem polecam książkę Barbary Gawryluk  "Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów." Jest to pięknie wydana, ciepła i ciekawa opowieść o artystach, na których ilustracjach wychowało się pokolenie nasze i naszych rodziców. Poznajemy ich nie tyle przez ich dzieła (także obecne w książce), ale przede wszystkim przez pryzmat opowieści o ich losach, ich czasach wzbogaconej anegdotami i rozmaitymi ciekawostkami. Druga książka to "Poniemieckie" Karoliny Kuszyk. Opowieść z wielu względów bliska także mnie ponieważ dotyczy obszarów Dolnego Śląska, czyli mojej ojczyzny. Urodziłam się we Wrocławiu, moi dziadkowie przybyli tutaj ze Lwowa. Wrocław ojczyzną dla Polaków stał się w 1945 roku i to oswajanie tego terenu i repolonizowanie jest trudnym, ale jednocześnie fascynującym procesem doskonale opisanym w tej lekturze. 

Dziękujemy za interesującą rozmowę.