Białe, chropowate ściany, drewniana, olejowana podłoga i betonowe sufity. Justyna lubi naturalność. Razem z mężem byli zmęczeni ciemnymi ścianami i ciężkimi meblami w poprzednim mieszkaniu. Dlatego tutaj stworzyli neutralną bazę, która może być tłem dla każdego elementu, jaki akurat im się spodoba. 

Pierwsze zaskoczenie? To mieszkanie z klimatem w nowym bloku, a nie w kamienicy. Kolejne? Na dole są sypialnie, a kuchnia i salon na piętrze. – Zamieniliśmy funkcje poziomów. Na górze jest duży taras, do którego chcieliśmy mieć dostęp z części dziennej – mówi Justyna. Pomogła im w tym projektantka Katarzyna Dolińska z Loftstudio. Wspólnie stworzyli projekt mieszkania na tyle wcześnie, że zmiany do planów deweloper mógł wprowadzać od razu podczas budowy. Powstało jasne, przestrzenne, a do tego przytulne wnętrze. 
Urządzali je powoli. W zasadzie cały czas wprowadzają jakieś zmiany.– Lubimy przedmioty z duszą, dlatego mamy kilka mebli z lat 60. i 70. znalezionych na portalach ogłoszeniowych lub w internetowych sklepach vintage. Podoba nam się skandynawski design współczesny i ten z lat 50. i 60. Szukamy też polskich twórców z nietuzinkowymi projektami. Wiele mebli zrobił mój mąż. Jest programistą, ale w wolnych chwilach lubi majsterkować – opowiada Justyna. Śmieje się, że ciągle musi pamiętać o tym, żeby nie zagracić mieszkania. Teraz, kiedy ma ochotę na coś nowego, wybiera poszewki na poduszki lub kwiaty. Przyznaje, że ma słabość do ceramiki, zwłaszcza tej ze studia Sensual, którą kupuje w Kazimierzu Dolnym.

Z wyjazdów przywożą z mężem ryciny i grafiki wygrzebane w antykwariatach albo na targach staroci. Justyna wiesza na ścianach tylko to, co ma dla niej szczególne znaczenie, np. w kuchni są rysunki, które zrobiła na plaży, podczas wakacji. – Kiedy zachwyci mnie jakiś obraz, ale nie mogę go mieć, to sama maluję jego kopię. Na przykład tak powstał ten z kobietami amerykańskiego malarza Michaela Carsona. Wiele grafik i obrazów pochodzi z domu mojej teściowej, która sama ma sporą kolekcję. Mam też kilka rzeźb autorstwa mojego dziadka. Z kolei trzy obrazy z laleczkami i dwa krajobrazy zdobiące ścianę salonu przywiozłam ze starej pracowni malarskiej na Starym Mieście w Krakowie, którą likwidowano. Zostały namalowane w latach 70. – mówi.

Justyna często pracuje w domu. Ma swój sekretarzyk, przy którym maluje. Z większymi formatami rozkłada się na stole w jadalni albo na podłodze. – Lubię to mieszkanie za różne rzeczy: za to, że każdy z nas: ja, mój mąż, nasi dwaj synowie i Mufka, nasza ukochana suczka, ma tutaj własne miejsce, ale nie na tyle wyizolowane, by czuć się samotnie. Lubię przestrzeń dzienną, gdzie spotykamy się wszyscy razem, lubię nasze kanapy, które są doskonałym miejscem i na rodzinne seansy filmowe, i na pogaduszki ze znajomymi. Mamy też rewelacyjnych sąsiadów, a to nieczęsto się zdarza.

Tekst ukazał się W ELLE nr 289, październik 2018