Marta Hausner, fot. Maciej Landsberg

Marta Hausner (33 lata) była wykładowcą na uczelni, ale okazało się, że od licznego audytorium woli kameralną przestrzeń rodzinnej restauracji. W krakowskiej Karmie serwuje gościom wegetariańskie przysmaki.

Dziś jest środa, nie ma jeszcze dziewiątej, a wszystkie stoliki zajęte. Kobieta, która kupiła kanapkę z cheddarem i grillowanymi warzywami, uśmiecha się do mężczyzny, który czeka na kawę: – O, znowu się spotykamy. Wszystkie drogi prowadzą do Karmy, prawda? Mężczyzna przychodzi tu na śniadanie, jak tylko odprowadzi dzieci do szkoły. Karma ma stałych gości, wpadają kilka razy w miesiącu. Tak jest od początku, już prawie trzy lata: uzależnieni od dań z warzyw, niepolepszanych, niekonserwowanych, robionych od świtu na miejscu przez kilku pasjonatów zdrowego jedzenia. Niektórzy są tu codziennie. To studenci, pracownicy naukowi okolicznych uczelni, uczniowie, mieszkańcy pobliskich kamienic. Kiedy Marta chciała zmienić coś w menu, klienci się oburzyli: jak to, nie będzie omletu? Ale już zupy i drugie dania zmieniają się co dzień, zależnie od sezonu. – Mało jest miejsc, gdzie człowiek czuje, że nie jest robiony w balona. Prosisz o zupę wegetariańską, a wiesz, że to rosół z kostki i puszka pomidorów. Sprzedawanie tego za 10 złotych to przestępstwo – denerwuje się Marta. Zabrała się za gastronomię, choć nie ma wykształcenia kierunkowego. Skończyła zarządzanie i europeistykę, przez kilka lat pracowała na uczelni. – To nie była praca dla mnie. Lubię kontakt z ludźmi, ale nie taki, że jestem ja i 140 osób na sali – wspomina. – Wolę taki jak w mojej knajpie. Bliski.

Bartek Kozina, partner Marty w życiu i w Karmie, to politolog, uczył też angielskiego. Też bez wykształcenia gastronomicznego, ale z małą praktyką: kilka miesięcy w piekarni w USA. Synowie Marty i Bartka, Antoni i Gustaw, mają sześć i cztery lata. – Kilka razy w tygodniu staramy się wyjść z pracy, tak by odebrać dzieci z przedszkola, pójść na spacer. Kiedyś tak nie było, pracowaliśmy całymi dniami. Zaczynaliśmy o 4.30, by zdążyć z pieczeniem chleba rano. Dziś, po trzech latach, Marta wie, że jak przyjdzie później, pracownicy zdążą obrać warzywa. Dziennie dziesięć kilo. – To, co dajesz innym, wraca do ciebie – nazwa lokalu wynika z naszych przekonań. Karma jest wegetariańska, bo nie jem mięsa – mówi Marta. U jednych dostawców kupuje kiełki, u innych zioła, makaron. – Dużo eksperymentujemy, wciąż dajemy gościom nowe potrawy do spróbowania – opowiada. Jeśli smakują stałym klientom, zostają w karcie. Ostatnio Marta i Bartek oddali synków do mamy, mieli pierwszy wolny wieczór od wielu tygodni. Czy poszli do kina? Teatru? Nie, poszli goto- wać do Karmy. Z kucharzem Damianem szykowali dania do drugiej nad ranem. – Mamy dzięki tej nocy dwie nowe pozycje w menu: wegetariańską wersję zupy pho i wodorosty z cukinią panierowaną w żółtku – mówi Marta i dodaje, że nigdy nie chciała pracować tylko dla pieniędzy. I jeszcze, że lubi robić coś własnymi rękami. Razem z Bartkiem sami wszystkiego doglądają, gotują, parzą kawę, zmywają podłogę i naczynia. Ludzie doceniają pracę rąk. Plany na przyszłość? Palarnia kawy. Już działa na ul. Wawrzyńca, na razie palą w niej kawę dla siebie i zaprzyjaźnionych kawiarni.

Tekst: Justyna Pobiedzińska