Zuza Groniowska, fot. Maciej Landsberg

Zuza Groniowska (43 lata) była finansistką pracoholiczką. Dziś z równym oddaniem organizuje na warszawskiej Saskiej Kępie targ z jedzeniem prosto od producentów. 

Można tu spotkać Katarzynę Figurę i Szymona Majewskiego. Razem z innymi klientami wąchają chleby, kupują sery, stoją w kolejce po marchew i kalafior. Le Targ działa od stycznia, ale niektórzy już nazywają go warszawskim wydarzeniem roku. Zuza Groniowska mówi, że wspólnie z mężem Michałem stworzyli targ dla siebie, swoich bliskich i znajomych. – Marzyliśmy o miejscu, w którym lokalni producenci żywności będą mogli sprzedawać produkty bezpośrednio mieszkańcom miasta. Żeby w naszych lodówkach zawsze było dobre i zdrowe jedzenie – wspomina. Pierwszy raz przyszło niewielu ludzi. Ale na następnym targu było już około tysiąca osób. Dziś Le Targ współpracuje z około 40 producentami żywności, a nowi sami się zgłaszają. Niektórzy to już niemal celebryci. Wiedzą, że mamy dość marchewek i cebuli, że chcemy kupować topinambur, skorzonerę, pasternak i kolorowe kalafiory. Cierpliwie odpowiadają na pytania klientów, jak powstał kefir i czym karmiono zwierzęta. Zuza nie zawsze przywiązywała wagę do jedzenia. Kiedy poznała swojego męża, w lodówce miała puszki z piwem i lakier do paznokci. Nie było jej w domu całymi dniami. Finansistka pracoholiczka, oddana korporacji, później swojej firmie. – Lubiłam dobre smaki, ale nie miałam czasu, by je tworzyć. Papierowe jedzenie mi nie smakowało, myślałam, że jestem niejadkiem.

Jej mąż to prawdziwy smakosz. Jego dziadek był przed wojną znanym łódzkim restauratorem i w domu zawsze jadało się znakomicie. – Michał opowiadał z miłością o śledziach, które zrobiła żona jego kolegi z pracy, więc zamiast po piękną bieliznę leciałam po śledzie – wspomina Zuza. Kiedy urodziły się dzieci, Lodka i Gabryś, Zuza zaczęła przywiązywać wagę do jakości produktów, z których przygotowuje posiłki dla rodziny. Kupowała żywność przez kooperatywę spożywczą albo internet.

– Moje dzieci w końcu chciały jeść! – mówi. Zależało jej, żeby te dobre produkty były bardziej dostępne. Le Targ stał się czymś więcej niż miejscem na zakupy. Zintegrował lokalną społeczność. – Na targu rozwijają się więzi społeczne, sąsiedzi się poznają – mówi Zuza. – Ludzie widzą się przecież w miłych okolicznościach, przy wybieraniu najpiękniejszych jabłek czy dyskusjach o smakach dżemów. Niektórzy twierdzą nawet, że dzięki targowi Saska Kępa zmieniła się w małe miasteczko. Starsze panie mówią nam, że wracają do nich smaki z dzieciństwa. Kupują trochę śmietany, po kawałku sera, rozkoszują się smakiem. W domu Zuzy i Michała króluje jedzenie z Le Targu.  – Różnica w smaku jest ogromna! – mówi Zuza. – Kiedyś używałam ostrych przypraw, żeby w ogóle zgłodnieć i nadać smak. Przestałam, od kiedy gotuję z naturalnych produktów. Zwykły chleb z masłem i serem nie potrzebuje dodatków. Chcę, żeby dobre jedzenie przestało kojarzyć się ze świętem. Wracamy do podstaw, do korzeni, do rzeczy prostych, naszych. Naturalna kolej rzeczy.