Sophie Evans, fot. Maciej Landsberg

Sophie Evans (37 lat), w połowie Francuzka, w połowie Angielka, prowadzi w Warszawie firmę kateringową. Wokół jej łóżka piętrzą się całe stosy kucharskich książek.

– Mój były chłopak mawiał, że czytam je z takim zapamiętaniem, z jakim chłopcy oglądają Playboya – śmieje się. Jej dżemy, chutneye, sosy i dipy powstają tylko z naturalnych składników, bez sztucznych konserwantów i aromatów. Robi je na zamówienie albo sprzedaje na targach lokalnej żywności. Jej kateringi także są na indywidualne zamówienia. Żydowskie wesele, sylwester w muzeum, lunch w ambasadzie? Proszę bardzo. Wernisaże, pikniki, grille, wystawne obiady w biurach, chrzciny, komunie i rodzinne zjazdy – im większe wyzwanie, tym lepiej.

Sophie uwielbia gotować według przepisów ze świata, ale przy użyciu lokalnych produktów. Wie, co mówi, bo mieszkała już w wielu krajach. Właściwie od dziecka była w drodze. Rodzice, mama Francuzka i ojciec Anglik, ciągle się przeprowadzali. Najpierw mieszkali w Londynie, ale kiedy Sophie miała kilka lat, ruszyli w świat: kolejno była Jamajka, Gabon, Liberia, znów Londyn. Ona została na studiach w Anglii, rodzice wrócili do Afryki. Na pytanie, skąd jest, odpowiadała: „Nie jestem pewna”. Dziś mówi: „Z Warszawy”. Przyjechała z chłopakiem, miał tu pracę. Zaczęła gotować – amatorsko, dla siebie. Przypomniała sobie francuską babkę, która miała restaurację. Po rozstaniu z chłopakiem wróciła do Anglii. Już wiedziała, co chce robić. Trafiła do restauracji. Prawie w niej mieszkała, uczyła się wszystkiego – od obierania warzyw po przyprawianie skomplikowanych dań. Zrozumiała, że ma talent. I wtedy ktoś zaproponował jej przygotowanie przyjęcia w Warszawie. Gdy gotuje coś nowego, wyciąga wszystkie przepisy, wypróbowuje je po kolei. I wymyśla własną wersję. – Lubię też wędrować z jednym składnikiem przez różne książki kucharskie – mówi. Wciąż szuka nowych smaków, ale nie chodzi o egzotykę. Smaków szuka w prostych składnikach. – Ile wspaniałych potraw można wyczarować z buraków! – mówi. – Używam ich do wszystkiego, mają piękny kolor i wspaniale łączą się z innymi smakami. Robię z nich curry i chutneye do zimnych mięs i serów. Pieczone buraki łączę z konfiturą z pomarańczy, dodaję szczyptę cynamonu – wylicza. Uwielbia karmić znajomych. – Dla widoku ludzi cieszących się jedzeniem warto żyć – mówi. Sophie właśnie stworzyła nową firmę: La Koguta. Kogut to symbol Francji, a nazwa ma w sobie słowo „goût”, po francusku „smak”. W marzeniach pisze już własną książkę kucharską.