Jeden z prezenterów śniadaniowej telewizji określił Złote Globy nagrodami prestiżowymi, ponieważ rada, która je przyznaje, zwana Hollywoodzkim Stowarzyszeniem Prasy Zagranicznej, składa się obecnie z 90 członków. W obliczu dziesiątek milionów fanów kina w samej Ameryce oraz przynajmniej jednego miliarda na całym świecie, ten rzekomy prestiż raczej budzi frustrację, niż szacunek wobec decyzji tego gremium. Aby było jeszcze bardziej prestiżowo, stowarzyszenie to ma zapewne w poważaniu status swojego słowa na dłuższą metę, ale do tego jeszcze wrócę. 

Jeśli chodzi o jakichkolwiek rozdanie nagród branży rozrywkowej, jak właśnie Złote Globy, czy EGOT (Emmy, Grammy, Oscar oraz Tony), to nigdy nie był, nie jest i raczej nie będzie koncert życzeń międzynarodowej publiczności. Nie ma co liczyć na to, że te szanowne komisje, a w przypadku Globów bliżej nieokreślona grupa zagranicznych dziennikarzy przebywających w Stanach Zjednoczonych, obdarzy swoim tytułem tego, kogo życzyłaby sobie globalna widownia. Wręcz przeciwnie, wybiorą tych, którzy ich przekonają do zobaczenia wpierw danego filmu, a potem wręczenia mu nagrody, o czym wielokrotnie była mowa a propos polskich produkcji walczących o Oscara. Jednak doszło do pewnej zmiany – najpierw w technologii, a potem w ludziach, która dała im szansę na wyrażenie swojej opinii, która jest tak dla wszystkich istotna, prawda? 

Siedem grzechów głównych 

Powodów tej gwałtownej reakcji wobec nominacji do Złotych Globów jest naprawdę sporo. W istocie każdy szanujący się portal internetowy miał coś do powiedzenia na ten temat, dołączając do swoich artykułów wpisy rozgoryczonych użytkowników Twittera, zatem warto się z nimi zapoznać. Po pierwsze twórczość Ryana Murphiego, czyli póki co obecnie największego pupilka hollywoodzkiej socjety. W przypadku jego działalności artystycznej chodzi zarówno o nominację filmową, gdzie brytyjski komik James Corden otrzymał nominację za rolę przegiętego geja w filmie „The Prom”, oraz telewizyjną, gdzie dość przeciętny serial „Ratched” otrzymał aż trzy nominacje – najlepszy serial dramatyczny, najlepsza aktorka pierwszo (Sarah Paulson) oraz drugoplanowa (Cynthia Nixon) w serialu dramatycznym. Po drugie, dwie nominacje dla równie przeciętnego serialu „Emily in Paris” – najlepszy serial komediowy oraz najlepsza aktora pierwszoplanowa (Lily Collins) w serialu komediowym. Po trzecie, dwie nominacje dla szeroko krytykowanego filmu „Music” za karykaturalne przedstawienie autystycznej bohaterki – najlepszy film komediowy oraz najlepszy kobiecy występ w filmie komediowym dla Kate Hudson. Po czwarte, sprzeciw wobec niejako rasistowskiej kategoryzacji filmu „Minari” jako zagraniczny, ponieważ wszystkie jego dialogi są w jeżyku koreańskim, mimo, że powstał w Stanach Zjednoczonych, a jego autorem jest urodzony i wychowany w Ameryce Lee Isaac Chung. Po piąte, pominięcie brytyjskiego serialu „I May Destroy You” autorstwa Michaela Coel we wszelakich kategoriach serialowych. Po szóste, pominięcie filmów czarnoskórych reżyserów jak Spike Lee („Da 5 Bloods”), czy Regina King („One Night in Miami”). Po siódme, pominięcie Meryl Streep w filmie „The Prom”, tym bardziej w obliczu Jamesa Cordena, patrz punkt pierwszy. Więcej grzechów nie pamiętamy, być może dołożymy kilka wraz z ogłoszeniem wyników – powiedzieli ludzie z internetu, krytykując Złote Globy.

Nie ma takiego biznesu, jak show biznes

Wracając do siły opinii jaką internet dał zwykłemu człowiekowi, to trzeba zacząć od tego, że jest to siła pozorna, choć niezaprzeczalnie widoczna. Ludzką naturą jest mieć swoje zdanie i dzięki temu zmieniać bieg historii, o czym wielokrotnie się już przekonywaliśmy. Tyle, że Złote Globy nie są częścią historii wielkich społecznych ruchów na rzecz kobiet, osób LGBT+, czy Afroamerykanów. Złote Globy to cząstka rozrywkowego, a przede wszystkim prywatnego imperium, które musi samodzielnie zarobić na swoje utrzymanie. Każdy wybór jakiejkolwiek grona przyznającego najważniejsze wyróżnienia w tym biznesie jest nie tylko podyktowany tym, co jest dobre w oczach danych stowarzyszenia, ale też tym co wywoła zainteresowanie wśród publiczności, jakiekolwiek by ono nie było. Naiwny jest ten, kto uważa, że wszystkie poprzednie nagrody przyznawane w ramach Złotych Globów były dokonane na podstawie realnych kryteriów, oddzielających filmy średnie, od tych dobrych i lepszych. Wraz z głośnym komentowaniem, a w dobie mediów społecznościowych jest to banalnie proste, rośnie szansa na to, że oglądalność gali wręczenia statuetek osiągnie zadowalające dla producentów tego wydarzenia wyniki. Choć oglądalność Złotych Globów utrzymuje się od dziesięciu lat na stałym poziomie około 18 milionów widzów, kryzys w kinematografii wywołany pandemią może tę passę może zakończyć. Dlatego też nie dziwi zaangażowanie duetu Tina Fey oraz Amy Poehler jako prowadzące tegorocznej gali, gdy to właśnie one zapewniły Złotym Globom najwyższe wyniki oglądalności. 

Jak nie dać się zwariować?

Rodzi się zatem pytanie jak znaleźć spokój, gdy internet płonie, bo komisja od Złotych Globów nie wybrała tych, których trzeba? Po prostu odpuścić, choć nie pozastawiać na to obojętnym. Warto wrócić do istoty nagród branży rozrywkowej, czyli świętowania danej jego dziedziny jako całości. To czy ktoś dostanie wyróżnienie, czy nie, gra w ostatecznym rozrachunku drugorzędną rolę. Oczywiście każdy by chciał, by jego ulubione dzieło zostało dostrzeżone przez innych, bo to miło znaleźć się w gronie ludzi, którzy równie mocno uwierzyli w przesłanie danego filmu, albumu, czy sztuki teatralnej. Niestety, zawsze znajdzie się ten „pokrzywdzony” i ten, kto powinien zrzec się nominacji na rzecz kogoś potencjalnego lepszego. Jak jednak wiadomo, rzeczywistość sama nagrodzi te filmy, które zasługują na zapamiętane. Tak samo jak zwycięstwo, które może zredukować się wyłącznie do wpisu na Wikipedii, bo jeśli film nie zyskał poklasku wśród widowni, trudno będzie o jego sławę, gdy nikt jej nie będzie pielęgnować. Ważnym jest rozmawiać o nominacjach, bo coś sobą reprezentują – w tym wypadku to różnego rodzaje fobie i uprzedzenia. Niestety, tak ten biznes póki co wygląda, a my jako widzowie, skoro mamy już ten głos, powinniśmy go używać. Jednak trzeba wiedzieć po co, jak właśnie w przypadku filmu „Minari”, pominięcia twórczości Spike Lee oraz Reginy King oraz nieodpowiedzialnego powielania krzywdzących stereotypów wobec osób odstających od tak zwanych norm. Na zakończenie, polecam ten oto materał, który być może nie odnosi się do Złotych Globów (nie znalazłem takich analiz na jego temat, zatem #nikogo), ale pokazuje jak nie potrzeba przywiązywać wagi do jakichkolwiek pozłacanych statuetek. 

Czy tego chcemy, czy nie, Złote Globy pozostaną prywatną nagrodą przyznawaną przez bardzo wąskie grono ludzi. Jedynym co można zrobić w obliczu niezadowolenia wobec jego decyzji jest spokój, bo po cóż się wkurzać na coś, na co nie ma się wpływu. Nagrody branży rozrywkowej nie mają w naturze nagradzania tych najlepszych, co nie znaczy, że nieustająco postępują wbrew opiniom widowni. Wspierajmy naszych ulubieńców, a może kiedyś dostaną swoją zasłużoną nominację i będziemy wspólnie z nimi cieszyć się ich sukcesem.