Na wstępie trzeba zaznaczyć, że tekst ten nie jest ani recenzją filmu „Zack Snyder's Justice League”, ani krytyką wobec twórców, którzy postanowili stworzyć go praktycznie po raz drugi. Jest to tekst polemizujący z zjawiskiem nagminnego polegania na nostalgii w filmach produkowanych przez najbogatszych w branży wytwórni, jak na przykład Disney, Warner Bros. Pictures, czy Paramount Pictures. A zatem…

„Zack Snyder's Justice League” – czyli co? 

Najbardziej adekwatnym w języku polskim słowem jest tu reinterpretacja, która jako obiekt swojej reinterpretacji bierze opublikowany w roku 2017 film „Justice League”. Jego pierwotnym reżyserem był Zack Snyder, który porzucił projekt z powodu śmierci swojej córki, by postprodukcją filmu zajął się Joss Whedon. Zaowocowało to wieloma problemami związanymi z fabułą oraz konstrukcją „Justice League”, co zauważali zarówno krytycy, jak i widzowie na całym świecie. Tym samym film został przyjęty dość chłodno w ramach swojej ówczesnej premiery, stając się jednym z największych filmowych rozczarowań tamtego roku. Zatem wydawałoby się, że to koniec historii tego filmu, tym bardziej po takich sukcesach DC jak „Aquaman”, „Birds Of Prey”, czy „Joker”. Nic bardziej mylnego… 

Wraz z kinową premierą „Justice League”, w mediach społecznościowych pojawił się ruch pod nazwą #ReleaseTheSnyderCut, który na celu miał przywrócenie Syndera na stołek reżysera oraz nakręcenie tego filmu od nowa. Jednak tak jak większość tego rodzaju internetowych akcji, została ówcześnie zignorowana przez Warner Bros. Pictures. Ni stąd, ni zowąd, niecałe dwa lata później od premiery, głos zabrał sam Snyder, który potwierdził istnienie swojej wersji filmu, podkreślając, że zapewne nigdy go nie zobaczymy. To był punkt zwrotny dla projektu „Snyder Cut”, ponieważ pod koniec 2019 reżyser przystąpił do rozmów, które ostatecznie doprowadziły do stworzenia „Justice League” w swym pierwotnym kształcie. Co istotne, wiosną 2020 roku odbyły się dokrętki wymagane do stworzenia tego filmu, pomimo, że pandemia koronawirusa na dobre opanowała świat. Film będzie dostępny w Polsce od jutra, to jest od 18 marca, na platformie HBO GO, tylko pytanie po co, jak i dlaczego? 

Jak osiągnąć sukces, nie osiągając sukcesu…?

Jaki jest zatem sens w tym, by tworzyć remake filmu, który nie był ulubieńcem ani widowni, ani tym bardziej krytyków, w dodatku trafi jeszcze na platformę streamingową, gdzie trudno mu będzie zarobić na swoją pierwotną, a co dopiero odświeżoną wersję? Jak zauważa YouTuber Łukasz Stelmach istnieją dwa wyjaśnienia tej sytuacji. Pierwsza to taka, że Warner jednak dostrzegł w „Zack Snyder's Justice League” jakiś potencjalny zysk, nawet jeśli byłby to wyłącznie zysk wizerunkowy, niekoniecznie finansowy. Kontynuując produkcję filmów, które są autorskimi wizjami danych reżyserów, mimo, że te nie mają szans na dalekosiężny zysk finansowy, są za każdym razem ogromną gratką dla najzagorzalszych fanów danego uniwersum. Choć ci stanowią niewielki procent całej widowni, ich opinia jest ważna, jeśli chodzi o przyszłość całej franczyzy – bez ich aprobaty, trudno będzie mówić o sukcesach danych filmów, gdy te nie oddają ducha swoich pierwowzorów. Druga to taka, że przedstawiciele Warnera po prostu zwariowali, co jest mało prawdopodobne, bo w biznesie trudno o ułańską fantazję, tym bardziej gdy mowa o milinach dolarów zysku, bądź straty. Abstrahując od realnych powodów istnienia „Zack Snyder's Justice League”, nie da się ukryć, że Warner na dobre przyłączył się do trendu wszechobecnego reprodukcji największych filmowych hitów ostatnich trzydziestu lat. 

Te tytuły brzmią znajomo

„Doolittle”, „Król Lew”, „Hellboy”, „Alladyn”, „Tajemniczy Ogród”, „Dumbo” „Aniołki Charliego”, „Mulan”… Ta lista nie ma praktycznie końca – remake’i zawładnęły wysokobudżetową kinematografią rodem ze Stanów Zjednoczonych. Choć źródeł tego zjawiska z pewnością jest kilka, tak chyba najbardziej oczywistym jest po prostu moda. Kiedyś modne były filmy z Sylvestrem Stallone, komedie romantyczne, filmy ze slow motion w każdej scenie akcji, a dziś kinem rządzą superbohaterowie oraz nostalgia. Ze strony twórców to tęsknota za wielki kasowymi sukcesami, a ze strony widzów, tęsknota rodziców za swoim dzieciństwem, za tym, że kiedyś to były czasy, a dziś czasów to już nie ma. Na nasze szczęście, moda, jak każdy trend, po prostu przemija. Tym bardziej, gdy ta moda nie jest tak modna wśród widzów, jakby się można spodziewać. Jednak nie dajemy się nabrać na sztuczki producentów, bo w istocie tylko część z wyżej wymienionych tytułów zarobiło na siebie, przy dość umiarkowanym entuzjazmie krytyków. Jeśli robić remake, to tak jak twórcy „The Invisible Man”, którego siła nie polegała wyłącznie na znanym z kinematografii koncepcje, ale również na tym, że był to po prostu dobry film. Film Leigh Whannell ostatecznie zarobił tyle, że ustanowił dwudziestokrotność swojego zaledwie siedmiomilionowego budżetu. Jaka jest zatem przyszłość remake’ów? Trudno orzec, tym bardziej w tak szybko zmieniającym się rynku, gdzie kina zostały zamknięte z powodu pandemii, a tej końca niekoniecznie widać. 

Choć krytycy już są podzieleni co do jakości „Zack Snyder's Justice League”, tak już jego istnienie jest pewnego rodzaju sukcesem. Zapewne Warner nie przewidywał wyprodukować najmłodszego, a jednocześnie najdziwniejszego remake’u świata, tak dokonał tego, tworząc jedyny w swoim rodzaju kinowy ewenement. Przyszłość DC Extended Universe raczej nie jest zagrożona, chyba, że moda na superbohaterów przeminie, tak jak na nostalgiczne reprodukcje filmowe.