Francuska piosenkarka, aktorka, modelka i ikona stylu. Pierwszą rolę zagrała jako pięciolatka w „Kung-Fu Master” Agnès Vardy. Córka aktorki Jane Birkin i reżysera Jacques’a Doillona, przyrodnia siostra Charlotte Gainsbourg. Pozowała do kalendarza Pirelli, wystąpiła też w kampaniach Givenchy i H&M. Z Lou Dillon rozmawia Marta Krupińska z ELLE:

W jednym z wywiadów nazwałaś siebie współczesnym pustelnikiem. Dlaczego?
LOU DOILLON Żyjemy w świecie, w którym nie ma czasu na refleksje. A ja go potrzebuję. Dlatego pracując nad płytą, całkowicie odcięłam się od ludzi. Zresztą lubię to – mogę nie wychodzić z domu tygodniami, dopóki mam swoje książki i herbatę. To pozwala mi nabrać dystansu. Poza tym bardzo dużo mówię i czasem jestem już tak zmęczona sobą, że mam ochotę powiedzieć: „Zamknij się, wyluzuj!”. Stąd też tytuł „Lay Low”.

Co robisz, gdy chcesz się wyluzować?
Uwielbiam rzeźbic, rysować, kleję modele, szyję, robię na drutach. To dla mnie europejska forma medytacji. Mój chłopak śmieje się, że byłabym świetną harcerką. Lubię wyzwania, nie chcę, żeby przedmioty były mądrzejsze ode mnie.

Jesteś Francuzką, ale śpiewasz tylko po angielsku.
Kocham francuski, jego brzmienie, francuską literaturę, teatr, ale ten język wymaga absolutnej precyzji. Od razu wiadomo też, czy mówisz o mężczyźnie, czy kobiecie, czy to fikcja, czy rzeczywistość. A ja lubię zostawiać ludziom pole do rozumienia moich historii na własny sposób. Angielski daje mi tę niejasność, niedosłowność.

Pierwszą płytę wydałaś po trzydziestce.
Wcześniej nie czułam się do tego upoważniona. Dostawałam propozycje od ludzi, którzy nawet nie wiedzieli, że tworzę muzykę, ale próbowali wykorzystać moje nazwisko. A ja chciałam być niezalezna. Pracuję w show-biznesie, odkąd skończyłam 13 lat. Długo walczyłam, żeby udowodnić sobie i innym, że nie jestem tylko córką sławnych rodziców. Nie chciałam promocji, wideo, sesji zdjęciowych. Zależało mi, żeby to była skromna, szczera, surowa płyta, żeby muzyka broniła się sama. Jestem dumna, że stałam się symbolem dojrzałości. W show-biznesie jest miejsce nie tylko dla młodych.

Po tej płycie wyrobiłaś sobie własną markę, przestałaś być „córką Jane Birkin”.
Gdy byłam młodsza, bardzo mi to przeszkadzało. Do dziś, gdy coś robię, słyszę pytanie: „A co na to twoi rodzice?”. Wiem, że nie mogę sobie pozwolić na skandale. Zastanawiam się, do jakiego stopnia my, dzieci celebrytów, możemy być wolne. Może byłabym odważniejsza? Tak samo Charlotte. Teraz gra bardzo mocne role, ale musiała się z tym oswoić.

Rozmawiasz z mamą i siostrą o pracy?
Nie, bo mamy cztery pokolenia artystów w rodzinie, wręcz konkurujemy z sobą. O tym, co robi Charlotte, dowiaduję się z prasy. Rozmawiamy o zwykłych sprawach: szkole, dzieciach, zdrowiu.

Po sukcesie pierwszej płyty mogłaś nagrywać w najlepszych studiach w USA i Anglii. Ty jednak wybrałaś Kanadę.
Wierzę, że muzyka powinna być związana z miejscem, podrózą. Tak jak kalifornijski rock – słychać w nim pustynię, przestrzeń, której szukałam. We Francji tego nie ma, ludzie są wszędzie, a Kanada to wielki kraj pełen pustych plam na mapie.

Jesteś ikoną francuskiego szyku. Jaki jest Twój stosunek do mody?
Uważam, że to najbardziej uniwersalny język świata, komunikat, kim jesteśmy, czego słuchamy, jakie mamy poglądy polityczne. Lubię bawić się modą, poruszać ludzi, zadziwiać, rozśmieszać. Tak jak Kate Moss, która nie jest wyłącznie supermodelką, ale porusza i wzbudza emocje.