ELLE I nigdy nie zdarzyła się rola, która by Pana wytrąciła z tego dystansu?

M.S. Zdarzyła się. To było przedstawienie Krzysztofa Warlikowskiego „Koniec”. Warlikowski zobaczył we mnie rzeczy, których ja sam sobie nie uświadamiałem. W przestrzeni zawodowej, ale też osobistej. Nie mam wątpliwości, że od momentu spotkania z Krzysztofem stałem się tak naprawdę aktorem. Pewnie gdyby nie Warlikowski, nie zagrałbym tak w „Obławie” ani w „Pokłosiu”.

ELLE A co zobaczył w Panu Warlikowski, czego wcześniej Pan sobie nie uświadamiał?

M.S. Przekonał mnie, żeby nie bać się pokazać bólu, smutku ani słabości, które każdy z nas nosi w sobie. Kiedy w „Aniołach w Ameryce” mój bohater płacze, ja też naprawdę płakałem. To był upust emocji. Do roli w „Końcu” musiałem znaleźć w sobie naprawdę mroczną stronę. Dotąd dłubałem, powtarzałem, aż w końcu znalazłem ją w sobie i to nie był najszczęśliwszy moment.

ELLE Mroczna strona – to określenie bardzo wbrew Pana wizerunkowi.

M.S. Im bardziej cię ludzie postrzegają jako miłego, sympatycznego chłopca, tym bardziej rośnie potrzeba, żeby powiedzieć: „Halo! Nie tylko taki jestem”. To było odreagowanie kabaretu, „Chłopaki nie płaczą” i „Fuksa”, które ukształtowały mój wizerunek na kilkanaście lat. Nie chcę mu zaprzeczyć, ale chcę powiedzieć, że mogę więcej.

ELLE Mówi się, że ludzie, którzy potrafią genialnie rozśmieszyć publiczność, na co dzień bywają smutni. Np. Jim Carrey od lat leczy się na depresję. Zgadza się Pan z tym twierdzeniem?

M.S. Tak, bo od komika wszyscy wymagają, że będzie tryskał humorem 24 godziny na dobę. Pamiętam z dzieciństwa taki obrazek: poszedłem z tatą do sklepu. Zrobiliśmy zakupy, tata wyszedł, a ja jeszcze się tam zawieruszyłem. I usłyszałem, jak zawiedzione ekspedientki między sobą mówią: „Eeee, nic śmiesznego nie powiedział”. Były rozczarowane, że Jerzy Stuhr robił zakupy na poważnie. Prawdę mówiąc, humorystyczny ogląd świata jest podszyty smutną, czasem wręcz tragiczną refleksją. Rzadko spotyka się kogoś obdarzonego dowcipem, kto byłby beztroski. Tak, potwierdzam. Im lepszy żart, tym więcej smutku pod spodem. 

ROZMAWIAŁA: Anna Luboń  

Zdjęcia: Artur Wesołowski

ŹRÓDŁO: magazyn ELLE