Gdy po raz pierwszy na wybiegu pojawiła się w 2011 roku na pokazie Burberry, świat mody oszalał. Na punkcie jej urody, jej brwi, jej pracy przed aparatem. W 2012 roku została okrzyknięta modelką roku. W tym sezonie zrobiła ponad 40 pokazów. Jest na szczycie. Jednak Cara Delevingne nie czuje się wcale gwiazdą. 

– W pracy modelki liczy się to, jak nosisz ciuchy, jak pozujesz i jak znosisz krytykę, na którą jesteś narażona każdego dnia. Jeśli traktujesz tę pracę zbyt serio, łatwo zwariować – wyznaje. 

Jej sposób na stres? Perkusja, na której regularnie gra, i buszowanie po sklepach z kosmetykami. – Kiedy kończą się pokazy, przez kilka tygodni zapominam w ogóle o istnieniu makijażu. Pokazy to prawdziwe tortury dla skóry. Makijaż, demakijaż, makijaż. I tak kilka razy dziennie – wyznaje gwiazda naszej sesji. – Nie mówię, że nie jestem uzależniona od kosmetyków. Jestem! Mam ich dużo za dużo. Na mojej liście bestsellerów od lat niezmiennie jest nawilżające serum SkinCeuticals, krem La Mer i ukochany krem Bee na bazie miodu i olejków pszczelich, które kupuję w nowojorskim sklepie Live Organic. Wciąż mam kosmetyczny niedosyt. Jest jednak jeden kosmetyk, bez którego się nie ruszam. Żel do brwi marki Anastasia. Jedyny, który nadaje kształt moim bujnym z natury brwiom. Nie depiluję ich, nie wyrywam. Moje dzikie brwi to część mnie. A ja wierzę, że warto być wiernym sobie i nie zmieniać się w kogoś, kim nie jesteśmy, bo zawsze będziemy słabszą kopią kogoś.

 Wszystkie twarze Cary >>

TEKST Marta Rudowicz