To było pięć lat temu, podczas paryskiego tygodnia mody, kiedy prezentowane są kolekcje na jesień. Koleżanka, która jest stylistką w Paryżu, zabrała mnie na mały tour po tamtejszych showroomach. Byliśmy u Lanvin, Diora, Comme des Garçons, Jeana Paula Gaultiera. I w końcu w atelier Azzedine’a Alai, w samym sercu dzielnicy Marais. Zapamiętam tę wizytę do końca życia. Nie ze względu na nowoczesne i bogato zdobione wnętrza, tylko dlatego że wtedy po raz pierwszy zobaczyłem go na żywo: niskiego wzrostu, śniady, ubrany w czarną tunikę i piżamowe spodnie. Azzedine Alaïa, jeden z najbardziej intrygujących twórców mody. To on ubrał Tinę Turner na okładkę płyty „Private Dancer”, to on tworzył sceniczne stroje dla Grace Jones, to w jego kreacjach przez całe lata 90. piły szampana Naomi Campbell i Linda Evangelista. I to on był ulubionym projektantem Michelle Obamy. Kochały go klientki, redaktorki mody, a nawet inni projektanci (ostatnio z jego dziedzictwa czerpią Moschino,Yves Saint Laurent i Isabel Marant). I to wszystko osiągnął człowiek, który od 20 lat sprzeciwiał się wszystkim regułom obowiązującym w świecie mody. Nie tworzył zgodnie z rytmem sezonów, publicznie krytykował Annę Wintour i Karla Lagerfelda. Ale jak sam mówił: „To i tak działa. Inaczej mój biznes nie kręciłby się tak dobrze”.

W opozycji od mody

O dziewiątej był już w pracowni i trzymał się tego harmonogramu. „Mój zespół pracuje od 10 do 19, ale ja jestem często zajęty nawet do trzeciej czy czwartej nad ranem” – opowiadał w wywiadzie dla „Women’s Wear Daily”. O siódmej zazwyczaj jadał kolację, czasem ze swoim partnerem, malarzem Christophem von Weyhe’em, a czasem w gronie współpracowników i przyjaciół. „Najbardziej lubię jeść w towarzystwie całego swojego zespołu, nawet 10… 20 osób. Wychowywała mnie babcia. W kuchni zawsze było mnóstwo moich kuzynów” – mówił w rozmowie z „The Wall Street Journal”. Słynne były wydawane w jego atelier przyjęcia, na których pojawiała się bohema Paryża i Nowego Jorku. Wówczas przy stole zasiadali zaprzyjaźnieni kupcy, dziennikarki, czasem wpadają Sofia Coppola, fotograf Jean-Baptiste Mondino, designer Marc Newson albo Carla Sozzani, właścicielka słynnego butiku 10 Corso Como w Mediolanie, w którym kreacje Alai sprzedają się jak świeże bułeczki. Sozzani współpracowała z nim od lat przy tworzeniu kolekcji i stylizowała jego minipokazy. Tak, właśnie „mini”, ponieważ projektant prezentował swoje kolekcje nie w Grand Palais jak Chanel, tylko w swoim showroomie na Rue de Moussy. I to zazwyczaj miesiąc, a nawet półtora po zakończeniu tygodnia mody. „Wolę małe prezentacje dla kupców i prasy niż duże show. Gdyby nie było zamówień, to zmieniłbym system. Ale są, a firma się rozwija” – tłumaczył w „New York Timesie”.

Swoją ostatnią wybiegową kolekcję pokazał podczas tygodnia mody w 1992 roku. Nigdzie się nie reklamował, a w jego trzypiętrowym butiku przy Rue de Marignan można kupić projekty z ostatniego sezonu albo sprzed 15 lat. I lepiej nie pytać, które są które. To jedyny flagowy salon kreatora, poza tym jego kreacje można kupić w 250 multibrandowych butikach na całym świecie i dużych domach towarowych, jak Barneys w Nowym Jorku. Jak opowiada tamtejsza kupiec: „Jego ubrania przemawiają do bardzo wielu kobiet. Kupują je zarówno kolekcjonerki, jak i młode dziewczyny. Sukienka czy płaszcz Alai to inwestycja, która jakimś cudem nigdy się nie zestarzeje i zawsze będzie wyglądać nowocześnie”.

Sadomaso chic

Azzedine urodził się w 1940 roku w Tunisie. Jego rodzice byli rolnikami, ale największy wpływ na jego wychowanie miał dziadek, który był oficerem policji, i przyjaciółka rodziny, położna, madame Pinnot. To ona zaraziła go pasją do mody. Gdy się jej zwierzył, że lubi rysować, zaczęła obdarowywać go albumami wielkich malarzy. To także ona zapisała go do artystycznej szkoły w Tunisie, gdzie – ku niezadowoleniu ojca – pomyślnie przeszedł egzaminy i uczył się rzeźby. Jako nastolatek zaczął pomagać miejscowej krawcowej w wykańczaniu ubrań. Zaraz obok jej pracowni mieszkały siostry, które codziennie z balkonu obserwowały, jak młody Azzedine wędruje w tę i z powrotem z belkami materiału. W końcu go zaczepiły i przedstawiły krawcowej, która robiła kopie projektów Balenciagi i Diora. Pod jej okiem uczył się szycia, a wkrótce jedna z jej znajomych pomogła mu dostać pracę u Diora w Paryżu. Do stolicy Francji wyprowadził się, mając zaledwie 17 lat, ale u Diora przepracował dosłownie pięć dni. Wybuchła wojna w Algierii, a Alaïę uznano za imigranta. Wtedy zaczęły mu pomagać damy z paryskich wyższych sfer, Nicole de Blégiers czy Louise de Vilmorin, które oferowały mu dach nad głową w zamian za sukienki. W latach 60. i 70. we Francji triumfował Yves Saint Laurent. W tym czasie Alaïa przez krótki moment pracował dla Guya Laroche’a, a następnie dla Thierry’ego Muglera. Projektował również stroje na specjalne zamówienia dla paryskiej śmietanki towarzyskiej, dam z rodziny Rothschildów, Picasso czy Mitterandów, a także dla Grety Garbo. Pod koniec lat 70. dorabiał też, tworząc kostiumy dla tancerek słynnego francuskiego kabaretu Crazy Horse W 1979 roku stworzył pierwszą pełną kolekcję dla francuskiego projektanta Charlesa Jourdana. Ale seksowne, a nawet przywołujące na myśl klimaty sadomasochistyczne ubrania projektant uznał za zbyt odważne i nie wprowadził ich do sklepów. Poznała się na nich wpływowa redaktorka francuskiego ELLE, Nicole Crassat, która nie tylko pokazała je na łamach magazynu, lecz także sama zaczęła je nosić. Gdy pojawiła się w nich na tygodniach mody, sfotografował ją uliczny reporter Bill Cunningham, a zdjęcia opublikował „New York Times”. Kariera Alai nabrała tempa.

Być jak Grace Jones

„Najlepszy komplement jaki kiedykolwiek dostałem? Kiedy modelki proszą po pokazie o kreacje, którą miały na sobie, a nie o wynagrodzenie” – mówił w „The Wall Street Journal”. I tak właśnie robiły Cindy, Claudia, Christy czy Naomi, największe supermodelki tamtych czasów. Kiedy Azzedine bookował je na sesję czy pokaz, natychmiast odwoływały wszystkie inne zlecenia. Dla Naomi był jak ojciec, to on ją odkrył, wspierał od 16. roku życia, a nawet na wiele miesięcy dał dach nad głową. Czarnoskóra piękność przez lata była jego muzą i najlepszą przyjaciółką. „Pamiętam, jak raz zadzwoniłam do niego zmęczona i przepracowana. Powiedział »przyjeżdżaj«, zrobił mi kolację i położył spać. A później zadzwonił do agencji, aby przestali mnie tak męczyć” – wspominała w „The Independent”. Lata 80. należały do niego. Cały świat zakochał się w jego bandażowych sukienkach, jedwabnych kreacjach „tubach” z głębokim dekoltem, wiązanych w talii płaszczach z lakierowanej skóry czy żakietach z poduchami XXL. To on jeszcze przed Giannim Versace stworzył seksowny, elegancki look charakteryzujący tę dekadę, znany choćby z „Dynastii” czy „Mody na sukces”. Krótkie gladiatorskie sukienki, mikroramoneski czy błyszczące małe czarne z bufiastymi rękawami zaprojektował, zanim zaczęli robić to kilka lat później wszyscy włoscy projektanci. Dziennikarki pisały, że ubrania Alai są jak druga skóra, że dopasowują się do kształtu ciała i modelują figurę. O nim mówiono zaś, że nie projektuje, lecz rzeźbi na kobiecej sylwetce, a jego ubrania są jak małe, architektoniczne dzieła sztuki. Takiej techniki i rzemiosła projektant nauczył się, pracując dla tancerek z Crazy Horse. Jego ubrania z tamtych czasów na stałe wpisały się do popkultury: kostiumy Grace Jones w roli dziewczyny Bonda w „Zabójczym widoku” albo małe czarne z teledysku do piosenki Roberta Palmera „Addicted to Love”, niezapomniana czerwona minisukienka Alicii Silverstone z filmu „Słodkie zmartwienia” z 1995 roku.

Kto się boi Anny Wintour?

Alaïa lubił żyć po swojemu. Mówił tylko po francusku, przez lata nie nauczył się słowa po angielsku, nie miał prawa jazdy i nienawidził ćwiczyć. W jednym był podobny do reszty projektantów: pracował tak samo ciężko jak oni. Oprócz tego, że szkicował, sam także kroił i szył kreacje. Do tego czuwał nad dostawami, wyszukiwał materiały (miał obsesję na punkcie tkanin, sprowadzał je nawet z Japonii) i dbał o wystrój butiku. Ale w przeciwieństwie do większości współczesnych kreatorów miał całkowitą swobodę twórczą i wolność w zarządzaniu marką. Nie wtrącali mu się nawet szefowie grupy Richemont (w jej portfolio znajdują się takie domy mody jak Chloé, Montblanc czy Dunhill), która w 2007 roku kupiła sporą część udziałów w jego firmie. Nie uciszali, kiedy publicznie obrażał największych w branży. O Lagerfeldzie w wywiadzie dla „The Ground” mówił: „Nie lubię jego mody ani podejścia do życia. Jest karykaturą samego siebie. Nigdy nawet nie dotknął nożyczek. To nie oznacza, że nie jest wielki, ale jest z innego porządku. Raz jest fotografem, następnego dnia reklamuje Coca-Colę. Prędzej bym umarł, niż wystąpił w reklamie samochodu”. Dostało się też Annie Wintour: „Jest świetna w aspekcie biznesowym, ale nie w modzie. Kiedy patrzę na to, jak jest ubrana, nie wierzę w jej dobry gust. Mogę to powiedzieć głośno. I tak od lat nie pokazuje moich ubrań, mimo że są bestsellerem w Stanach i mam 140-metrowe stoisko w Barneys. Nie potrzebuję jej wsparcia, bo amerykańskie kobiety i tak mnie kochają”. Alaïa nie bał się także prezesów luksusowych konglomeratów. Gdy w 2010 roku zaproponowano mu objęcie stanowiska dyrektora kreatywnego Diora po Johnie Galliano, od razu je odrzucił. Otwarcie mówi także o projektantach, którzy kopiują jego kreacje. W ubiegłym sezonie o podrobienie swojej sukienki z 1985 roku oskarżył Roberta Cavallego. Od lat głośno mówił  też o tym, że to na jego kreacjach są wzorowane słynne bandażowe sukienki domu Herve Leger. A współczesnym projektantom zarzucał, że ich kolekcje nie są odkrywcze: „Ale nic dziwnego, skoro nie mają nawet chwili, aby wymyślić coś nowego. Moda toczy się dziś w zawrotnym tempie i zabija kreatywność. Tworzenie 8-10 kolekcji rocznie nie ma sensu. Ja robię cztery i to jest maksimum. Tak naprawdę sukcesem jest, jeśli wpadniesz na jeden dobry pomysł rocznie”.