I odpowiedź zawsze brzmi nie (o dziwo, nie dotyczy to książek!). Ale netfliksowego „Węża” oglądam z szeroko otwartymi oczyma, siedząc jak na szpilkach i bojąc się nawet mrugnąć, żeby niczego nie stracić.

Oczywiście, „Wąż” zalicza się do gatunku true crime, czyli opowieści opartych na prawdziwych sprawach. Serial opowiada o Charlesie Sobhraju, Francuzie wietnamskiego pochodzenia, który grasował w latach siedemdziesiątych po całej Azji okradając i zabijając zachodnich turystów. Przypisuje mu się co najmniej dwanaście zabójstw, chociaż najprawdopodobniej ma ich na sumieniu znacznie więcej. Równocześnie, będąc niewątpliwie osobą inteligentną, czarującą (kiedy chciał) i charyzmatyczną, zebrał wokół siebie grupkę oddanych mu pomocników. Fabuła „Węża” skupia się na jego działaniach, zbrodniach, a równocześnie pokazuje desperacką próbę powstrzymania zabójcy podjętą przez pewnego holenderskiego dyplomatę i jego żonę.

Osobiście uważam, że w „Wężu” absolutnie wszystko jest mistrzostwem świata. Niesamowity jest Tahar Rahim jako Charles Sobhraj - przystojny, groźny i niepokojący. Twórcy serialu nie próbują tutaj zrozumieć swojego głównego bohatera. Nie nadają mu żadnej głębi, nie szukają przyczyn jego zachowania w trudnym dzieciństwie (chociaż faktycznie takie miał). Przedstawiają go jako wiecznie nienasyconego drapieżnika, którego jedyną motywacją jest głód. Sobhraj jest po prostu złem. Nieszczęściem, które spada na kolejne jego ofiary. Jest wężem, a wąż kąsa. Partneruje mu Jenna Coleman jako jego ukochana i wspólniczka Marie-Andrée Leclerc, ślepo zakochana, rzucająca się pomiędzy przerażaniem, a uwielbieniem dla Sobhraja. Jest też Billy Howle jako niezdarny Herman Knippenberg, który podejmuje próbę złapania Sobhraja i Ellie Bamber jako jego dzielna żona. Do tego charakteryzacja, scenografia, muzyka, z ekranu dosłownie wylewa się klimat lat siedemdziesiątych, a na skórze można poczuć wilgoć i gorąc południowo- wschodniej Azji.

No i wreszcie scenariusz. Historia skacze po różnych planach czasowych, zatacza kręgi, powraca do raz przerwanych wątków, żeby wkrótce je porzucić. Brzmi jak przepis na chaos, a pomimo tego wszystko jest niesłychanie klarowne. Jasne, wymaga od widza skupienia. Żeby zrozumieć ten serial, trzeba jednak usiąść na kanapie i oglądać, a nie robić równocześnie pięć innych rzeczy. „Wąż” potrafi za to nagrodzić. Mniej więcej znałem historię Sobhraja i wiem, jak potoczyły się jego losy. Ale pomimo tego siedziałem jak na szpilkach, czekając na kolejne zwroty akcji. Absolutnie niesamowita rzecz, którą szczerze państwu polecam.

A jak już jesteśmy przy true crime to warto wspomnieć o kolejnej nowości. Tym razem książkowej. To „Ostatni trop. Tajemnica zaginięcia sióstr Lyon” Marka Bowdena. Autor jest cenionym amerykańskim reporterem. Ma na swoim koncie między innymi takie tytuły jak „Polowanie na Escobara” czy „Helikopter w ogniu” (który potem został zekranizowany przez Ridleya Scotta). Bowden opowiada o jednej z najbardziej tajemniczych spraw z lata siedemdziesiątych. Dwie grzeczne dziewczynki dwunastoletnia Sheila i dziesięcioletnia Katherine poszły na pizzę do pobliskiego centrum handlowego. Pomimo tego, że w środku było mnóstwo ludzi, komuś udało się je stamtąd wyprowadzić i dziewczynki dosłownie rozpłynęły się w powietrzu. Przez ponad dwadzieścia lat amerykańscy policjanci próbowali dowiedzieć się, co się z nimi stało. Aż wreszcie do sprawdzenia został im tylko jeden, ostatni trop.

Oryginalny tytuł książki to „Last Stone. A Masterpiece of Criminal Interrogation” - czyli „Ostatni trop. Arcydzieło policyjnego przesłuchania”. Żałuję, że polski wydawca go zmienił, bo jest on bardzo znaczący. Cała historia opisana w książce zaczęła się przypadkiem. Policjanci z hrabstwa Montgomery (gdzie doszło do zaginięcia) co pewien czas wracali do sprawy sióstr Lyon. Próbowali odkryć nowe fakty, przeszukiwali akta w nadziei na to, że odkryją coś, co pominęli. I tak stało się tym razem. Jeden z nich znalazł zeznania młodego chłopaka, który był wtedy w centrum handlowy i widział siostry Lyon w towarzystwie podejrzanego mężczyzny. Tym chłopakiem był Lloyd Welch, którego odnaleziono odsiadującego wyrok za napastowanie seksualne nieletniej. Policjanci pojechali, żeby z nim porozmawiać, nie licząc na wiele. Już jednak podczas pierwszej rozmowy zrozumieli, że na coś trafili. Lloyd Welch kręcił i kłamał, jakby coś ukrywał. Postanowili odkryć, co to takiego. Zajęło im to ponad rok.

„Ostatni trop” to dość drobiazgowy opis ciągnących się przez wiele miesięcy przesłuchań, podczas których śledczy mozolnie, krok po kroku, próbowali przebić się przez zasłonę kłamstw, którą stawiał przed nimi Welch. Myślę, że dla każdego fana true fiction to obowiązkowa lektura. Ci, którzy się mniej pasjonują gatunkiem też powinni być zadowoleni, bo ta cała historia jest po prostu niesamowita i przerażająco. Niemniej, zdaję sobie sprawę, że środek książki jest trochę nużący. Czytelnik ma wrażenie, że policjanci zamiast posuwać się naprzód boksują w miejscu (i tak też właściwie przecież było). Zamiast sukcesów, dostajemy opisy kolejnych porażek. Ale przecież tak też wygląda policyjne śledztwo. Bowden pozwala nam zajrzeć za kulisy, a prawda okaże się jeszcze bardziej przerażająca niż w najczarniejszych oczekiwaniach.