Zgadnijcie, gdzie jestem: powinnam mieć zasłonięte kostki i ramiona, ale lepiej, żebym nie miała na sobie spódnicy. Dobrze też, gdybym wcześniej nie używała perfum. I nie miała makijażu. Podpowiedź: nie jest to świątynia. Ani fitness club. – Czy rozumie pani platoniczny charakter tej wizyty?   – Tak! – odpowiadam obłudnie miłym, ale stanowczym głosem i słucham dalej. – Proszę nie palić co najmniej pół godziny wcześniej, nie używać mocnych perfum, przynieść ubrania na zmianę, najlepiej dres, bo w spódnicy nie będzie pani wygodnie. Zadzwonimy za jakiś czas i podamy adres. Aha, jeszcze jedno: czy może panią przytulać kobieta?

Do tej pory perspektywa bycia przytulaną przez obcego człowieka za pieniądze budziła moją niechęć i nerwowy śmiech. Teraz zwycięża ciekawość. Rezerwuję wizytę w salonie przytulania. Dotykani ludzie żyją dłużej, przytulanie powoduje wydzielanie hormonu szczęścia i sprawia, że czujemy się bezpieczni. Zastanawia mnie tylko jedno: czy to naprawdę działa, jeśli nie żywimy do przytulającej nas osoby żadnych uczuć, a wręcz trochę się jej boimy? Virginia Satir, amerykańska psychoterapeutka, twierdziła, że potrzebujemy czterech uścisków dziennie, żeby przeżyć, ośmiu, żeby zachować zdrowie, i dwunastu, żeby się rozwijać. Chyba chodziło jej o bliskich, bo ja krępuję się na samą myśl o tym, że w metrze ktoś zbyt długo na mnie patrzy, nie wspominając o dotykaniu. Według antropologów strefa intymna kończy się po 45 cm. Najbliżsi mogą zbliżyć się na 15 cm – jeśli będzie to ktoś obcy, spowoduje dyskomfort albo wręcz strach. Mnie, przekraczając wszystkie granice strefy intymnej, będzie przytulać zupełnie obcy człowiek.

Dzwonię do specjalisty niezwiązanego z salonem – Michała Pozdała, psychoterapeuty i seksuologa. Zwykle wesoły, tym razem ma trochę melancholijny głos. – To smutne, że bliskość stała się usługą i trzeba za nią płacić. Nie mamy już partnerów, dzieci, przyjaciół, którzy mogliby nas przytulić? Zastanawiam się, co jest przyczyną: błyskawiczny rozwój technologii, płytkie relacje na Facebooku czy może oskarżenia o molestowanie i spowodowany nimi lęk przed dotykiem? Pocieszające jest tylko to, że mimo rozwoju technologii wciąż wracamy do korzeni i potrzebujemy dotyku drugiej osoby. Ale z trzeciej strony natychmiast myślę: przecież takie miejsca przyciągają ludzi, którzy mają określone preferencje! Na przykład takich, którzy czerpią przyjemność z ocierania się, czyli froterystów. Ja wiem, że mam trochę skrzywione spojrzenie na rzeczywistość, bo jestem seksuologiem, ale uważaj! Różnie może być – mówi. Froteryści – na to nie wpadłam. Dzięki, Michale! Teraz boję się jeszcze bardziej!

Poza froterystami obawiam się, że ze stresu zacznę pleść głupoty albo wręcz przeciwnie – będę milczeć jak zaklęta. Drzwi otwiera roześmiana dziewczyna, typ: drobny rudzielec o roztrzepanej urodzie. Zabiera mój płaszcz, zaprasza do kuchni. Tam poznaję dwie inne przytulaczki. Każą mi wypełnić ankietę, w której pozwolę im na kontaktowanie się ze mną i przekażę swoje dane. Potem proponują, żebym się przebrała – w bardzo małym pokoju albo jeszcze mniejszej łazience. Dlaczego wybieram to drugie wyjście? Może dlatego, że wychodzi z niej krzepki, wesoły 60-latek (froterysta?), który wygląda na zadowolonego. Wreszcie stając w drzwiach pokoju do przytulania, myślę, że nic nie mogło mnie przygotować na to, co tam zastanę. A nie zastałam nic poza łóżkiem.

– Co teraz?! – łypię na moją przytulaczkę. – To zależy od ciebie – odpowiada. – Wolisz się przytulać czy być przytulana? Chcesz rozmawiać czy nie? – pyta. „Chcę uciekać” – myślę, ale uśmiecham się i mówię, że bardzo bolą mnie plecy, więc przytulaczka proponuje przytulenie się do moich pleców. Zastygam, a ona zaczyna proces przytulania. Przywiera do moich pleców i pyta, czy jest mi wygodnie – znów kłamię. Przy­tu­laczka zaczyna opowiadać, co jest dobre na bolące plecy – jej mama jest pielęgniarką, więc pewnie się zna. Następnie pyta, czy chcę się położyć, i podsuwa mi pod stopy poduszkę. Kładę się i wciąż sztywna układam ręce na piersiach jak do modlitwy. Tymczasem przytulaczka kładzie się na boku i zarzuca mi rękę na brzuch. Ona patrzy na mnie, ja w sufit. I spełnia się pierwszy scenariusz, przed którym drżałam: zaczynam gadać jak najęta, wypytywać o wszystko: np. czym się zajmuje, jakich klientów ma najczęściej? Mówi, że przytula wyłącznie kobiety, bo czułaby się nielojalna wobec swojego partnera, że klientki korzystające z jej usług są różne. A ja wbrew swoim podejrzeniom wcale nie jestem sztywna – świadczy o tym fakt, że w ogóle z nią rozmawiam! Do końca sesji leżymy w tej samej pozycji – zastygam niczym królowa lodu i tylko czasem na nią zerkam (drżąc, że od tego nieruszania się dopadnie ją paraliż). Przytulaczka raz na jakiś czas pyta, czy jest mi wygodnie, a ja z niezwykłą częstotliwością zerkam na zegarek. Trwa moja niekończąca się (choć ledwie półgodzinna) ambiwalencja – dziewczyna jest miła, mówi ciekawe rzeczy, ale po głowie kołacze mi się myśl: „Byłoby fajniej, gdyby mnie nie przytulała!”. Kiedy rozlega się dźwięk budzika, podskakuję z radości. Szybko się przebieram i żegnam – tuż przed wyjściem przytulaczka daje mi fragment czekoladowego mikołaja i przytula mnie ostatni raz. A ja po raz pierwszy odwdzięczam się jej tym samym. Drogi salonie przytulania! Bardzo chciałabym Cię pochwalić i dać 10 gwiazdek na 10, ale to już nie jest kwestia intuicji, tylko wiedzy: nie masz sensu. Takie jest moje prywatne zdanie, chociaż nigdy nie wypowiedziałabym go w twarz swojej przytulaczce.