Jest pan fanem „Kajka i Kokosza" w formie komiksowej?

Od dawna jestem fanem komiksów jako formy. Zawsze uważałem, że to coś więcej niż tylko narysowana historyjka (a tak sporo ludzi je traktuje). Dobry komiks to dla mnie dobra literatura. Jeśli historia jest na odpowiednim poziomie, to nieważne, czy jest sprzedawana w formie filmu, słuchowiska czy komiksu właśnie. „Kajko i Kokosza" poznałem wcześnie, jak kiedy byłem mały. Później miałem sporą przerwę, bo przez jakiś czas nie wracałem w ogóle do komiksów, czasem tylko wpadały pojedyncze rzeczy, ale było to coś w stylu „Batmana".

Czy pana zdaniem serial w takiej formie, to znaczy animacji mocno tradycyjnej i opartej na historii, która ma już swoje lata, ma szansę odnieść sukces w dzisiejszych czasach? Współczesne kreskówki wyglądają jednak zupełnie inaczej...

Nie miałem niestety możliwości obejrzeć całego serialu, a nie chcę oceniać jedynie na podstawie fragmentów. Historia może potrzebować czasu, żeby się rozwinąć. Natomiast co do samej formy... Ja widzę, co oglądają moje córki – to głównie trójwymiarowe animacje. Mam jednak wrażenie, że tradycyjna animacja 2D, która w przypadku „Kajka i Kokosza" jest zastosowana z premedytacją, żeby nawiązać do kreski pana Janusza Christy, tutaj się sprawdzi. Dowolny kadr z animacji wygląda jak kadr z komiksu! Dla moich dzieci to pewnie będzie coś innego i ciekawego – zobaczymy czy i jak bardzo w to wejdą. W świecie, gdzie wszystko jest kolorowe, „czarno-białość" jest czymś ciekawym. Taki kontrast może wystąpić i tutaj. Poza tym myślę, że jeśli historia jest dobra i uniwersalna, to forma gra tutaj drugie skrzypce. Ja pewnie będę widział ją w nieco inny sposób niż moje dzieci – raczej jak nostalgiczną podróż w przeszłość. Wierzę jednak, że i przedstawicielom młodszego pokolenia się spodoba.

Ma pan duże doświadczenie jeśli chodzi o występowanie przed żywą publicznością, ale z dubbingiem sprawy mają się nieco inaczej. Jak się pan odnalazł w tej roli?

O to trzeba będzie zapytać widzów, którzy „Kajkao i Kokosza" obejrzą. Dla mnie to była duża przygoda. Do tej pory dubbingowałem tylko animacje. Dla kogoś, kto nie jest zawodowym aktorem, to znacznie prostsze niż podkładanie głosu pod film fabularny. Z jakimś poważnym dramatem pewnie bym sobie nie poradził, ale wcielenie się w jakąś myszkę, szczura czy w tym przypadku Zbójcerza Ofermę było bardzo przyjemne. Ostatnio zrobiłem też słuchowisko „Mucha Lena" i tam jestem komarem, pająkiem i ślimakiem, a mój przyjaciel muchą i jeszcze kilkoma innymi postaciami. Dla mnie praca przy czymś takim to czysta frajda. Wierzę, że jeśli ja się dobrze bawię i daję pozytywną energię, to i widzowie ją odczują.

Czy pana zdaniem „Kajko i Kokosz" może zdobyć uznanie w innych krajach, czy jest to coś na tyle „naszego", że trafi tylko do Polaków?

Szukanie odpowiedzi na to pytanie to trochę wróżenie z fusów. Ponownie – trzeba by obejrzeć całość, żeby wyrokować. To, że możemy wnieść do Netfliksa trochę tej słowiańskości, to że postaci nie są tak zamerykanizowane, jak to się dzieje w powszechnej praktyce z pewnością dodaje serialowi walorów. A czy trafi? Sam jestem ciekawy i mam nadzieję, że tak.

Odchodząc nieco od tematu serialu... Chciałbym zapytać o pana aktywność związaną z występami na żywo – czy nie ma pan wrażenia, że z powodu zmian dokonujących się w szeroko pojętej sferze społecznej można bezpiecznie żartować z coraz mniejszej liczby rzeczy?

Ciekawe pytanie i chciałbym na nie odpowiedzieć, ale obawiam się, że nie wystarczy nam czasu, bo to temat na kilkugodzinną dyskusję. Tej słynnej „poprawności politycznej" trochę nie ma – ci u góry, przynajmniej na naszym podwórku, pilnują co najwyżej jednego jej aspektu. Ja myślę, że i tak się odnajdziemy – skoro ludzie żartowali w tak trudnych okresach, jak wojna i okupacja, kiedy można było zdecydowanie mniej niż obecnie, to damy sobie radę i teraz. A obostrzenia dotyczące humoru – nieważne, z której strony przychodzą – sprawiają, że trzeba być bardziej kreatywnym.