Volkswagen T-ROC: Volkswagen nie Volkswagen

Pierwsze wrażenie po zetknięciu się z Volkswagen T-ROCiem okazało się bardzo pozytywne. Linia nadwozia nawiązuje do bardzo modnej ostatnio kategorii Crossoverów Coupe, a czerwone nadwozie osadzone na ogromnych, 19-calowch kołach wygląda niezwykle rasowo. Bardzo podobają mi się smaczki, jak choćby czarny dach i srebrna listwa, ciągnąca się od przedniej szyby do samego tyłu podkreślając krzywiznę górnej części nadwozia. Masywny przód z pokaźnym grillem wieńczą smukłe reflektory, kryjące technikę LED-ową. Elementem charakterystycznym dla T-ROCa, jednocześnie odróżniającym go od pozostałych modeli niemieckiego producenta są świetlne ringi, które pełnią funkcję zarówno świateł do jazdy dziennej, jak i kierunkowskazów. Dodatkowy plus należy się konstruktorom za nisko schodzące poszycie drzwi, przykrywające próg i chroniące nogawki spodni przed pobrudzeniem.

Volkswagen T-ROC: znajome wnętrze

Po ekstrawaganckich liniach nadwozia, wnętrze Volkswagen T-ROCa sprowadza nas nieco na ziemię. Kierownica, Virtual Cockpit, multimedia, panel klimatyzacji, wszystko to już widzieliśmy w Golfie, Passacie, czy Tiguanie. Są to jednak kształty zakodowane w DNA Volkswagena i trudno zarzucić wnętrzu brak czytelności, ale skoro styliści pozwolili sobie na taką fantazję projektując nadwozie, mogli również bardziej zaszaleć we wnętrzu. Tak naprawdę jedynym wesołym akcentem jest szeroka listwa deski rozdzielczej, lakierowana na wysoki połysk. W zależności od poziomu wyposażenia może mieć kolor czarny, brązowy lub szary.

Volkswagen T-ROC: wykończenie w dobrym stylu

Elementy wnętrza i deski rozdzielczej zostały wykonane z twardego tworzywa, ale wszystko jest ze sobą idealnie spasowane. Nic nie skrzypi i nie wygina się przy próbie nacisku, ale od samochodu za ponad 130 tysięcy złotych oczekiwałbym bardziej przyjaznych w dotyku plastików, szczególnie w miejscach, z którymi miałem kontakt osobisty. Brakowało mi także w podsufitce schowka na okulary. Miejsca w kabinie za to nie zabraknie nawet pasażerom odbiegającym od normy „in plus”. Fotele przednie są bardzo wygodne i obszerne. Sprawiają wrażenie, jakby zostały przejęte z któregoś z większych modeli koncernu. Miejsca nie brakuje też na wysokości kolan. Kierownica ma bardzo duży zakres regulacji, więc każdy znajdzie swoją ulubioną pozycję do jazdy. Z tyłu nie jest już tak różowo, choć dwie osoby nie powinny narzekać na brak miejsca. Miejsca na kolana jest dużo, ale najbardziej komfortowo będą miały stopy, które za sprawą wysoko zamocowanych foteli można wygodnie wysunąć przed siebie. Jedynie wysocy pasażerowie mogą narzekać na brak miejsca nad głową.

Bagażnik nie jest najmocniejszą stroną małego Volkswagena. Producent podaje, że jego pojemność to 392 dm3, ale patrząc na jego kubaturę, przypomina mi się pewien dowcip o parkowaniu, kiedy to pan i pani inaczej pojmowali odległości… Jest on jednak ustawny, ma podwójną podłogę i haczyki do zawieszania przedmiotów.

Volkswagen T-ROC: jednak nie tylko do miasta

Pod maską naszego egzemplarza pracował dwulitrowy motor benzynowy TSI o mocy 190 koni mechanicznych. To najmocniejsza jednostka, jaką można zamówić do tego niewielkiego SUV-a i zdecydowanie ten aspekt wyróżnia go spośród bezpośredniej konkurencji. Silnik wkręca się na obroty bardzo ochoczo, nieźle brzmi i zapewnia dość ciężkiemu autu (1495kg) osiągi zdecydowanie więcej niż zadowalające. Pierwsza setka pojawia się na prędkościomierzu już po 7,2 sekundy, a auto jest w stanie rozpędzić się do 216 km/h. Patrząc tylko na same liczby, możemy spodziewać się sportowych doznań podczas jazdy.

Volkswagen T-ROC: rzeczywistość jest jeszcze lepsza

Doskonale zestrojone zawieszenie adaptacyjne DCC panuje nad wszystkim i pozwala na ogromną swobodę prowadzenia. Muszę powiedzieć, że resorowanie zadowoli przede wszystkim kierowców o sportowym zacięciu. Nadwozie praktycznie nie wychyla się w zakrętach, a kontrola trakcji reaguje na tyle późno, by dostarczyć kierowcy dreszczyku emocji. Dodatkowo bezpośredni układ kierowniczy „informuje” nas o stanie nawierzchni. Działa w sposób progresywny i dostosowuje siłę wspomagania do prędkości i stylu jazdy kierowcy. T-Roc brzmi prawie jak T-Rex, więc nie powinniśmy się dziwić, że auto jest agresywne w swym obyciu. Dodatkowo podczas manewrowania zmniejsza ilość obrotów kierownicy między jej skrajnymi położeniami. Dopełnieniem układu jezdnego jest napęd na wszystkie koła 4Motion, który pilnuje, aby moment obrotowy przekazywany był dokładnie tam, gdzie jest najlepsza przyczepność. Kierowców poszukujących jedynie komfortu odsyłam do słabszych wersji silnikowych, gdzie klasyczne zawieszenie lepiej izoluje pasażerów od drogi. Muszę jednak przyznać, że osobiście to czucie drogi bardzo mi odpowiada, a doskonale reagujący silnik i aksamitnie pracująca, 7-biegowa skrzynia DSG dopełniają pozytywnego wizerunku układu napędowego.

Volkswagen T-ROC: w korkach i na parkingu

Przyczepić mogę się jedynie do szumu opływającego karoserię powietrza, które daje o sobie znać szczególnie po przekroczeniu prędkości 140 km/h. Można powiedzieć, że to taki aerodynamiczny alarm informujący kierowcę o przekroczeniu dozwolonej prędkości na autostradzie. Docelowym terytorium najmniejszego SUV-a Volkswagena ma być jednak miasto i jego okolice. I tu samochód sprawdza się świetnie. Jest zwrotny, dynamiczny, a jego wymiary zewnętrzne idealnie pasują do miejsc parkingowych. Wysoka pozycja za kierownicą jest zdecydowanym atutem, a zwiększony w stosunku do Polo prześwit nadwozia, pozwala zapomnieć o wysokich krawężnikach. Nawet bagażnik okazuje się optymalny w codziennym użytkowaniu. Taki nie za duży, nie za mały.

Podsumowując moje spotkanie z Volkswagenem T-ROC muszę przyznać, że niemiecka marka bardzo się postarała i stworzyła ciekawy stylistycznie, szybki, świetnie prowadzący się samochód, który najlepiej czuje się przeciskając przez miejskie korki i polując na wolne miejsce parkingowe.