Teatr: chodzić czy nie chodzić?

Tomasz Sobierajski / mat. prasowe

Z pierwszej wizyty w teatrze niewiele pamiętam. W sensie treści sztuki. Może z tego powodu, że była grana po rosyjsku. Miałem nie więcej niż 6 lat i poproszono mnie, żebym na koniec przedstawienia wręczył kwiaty głównej aktorce. Wszedłem na scenę, stanąłem przed nią, podniosłem wzrok do góry i… się zakochałem. Nie mogłem oderwać od niej oczu. Była piękna! Jak to często aktorki mają w zwyczaju. Ku uciesze widowni oraz rozpaczy rodziców, nie chciałem zejść ze sceny, bo wiedziałem, że jeśli to zrobię, to druga w moim życiu kobieta, dla której straciłem głowę (pierwszą była Jola, której oświadczyłem się trzy lata wcześniej), zniknie w mrocznych czeluściach kulis na zawsze. Już wtedy poczułem w sobie ten romantyczny zew i to, że mogę być z nią do końca życia. Wsiąść w sanie i pojechać za nią – niczym u Czechowa - do Moskwy! Oczywiście nie miałem jeszcze wtedy pojęcia kim był Czechow i ta cała Moskwa. W końcu siłą oderwano mnie od mojej lubej i zapłakanego, upokorzonego, przewieszonego przez plecy taty, wyniesiono mnie z teatru. Z tego czasu została mi miłość do Rosji i niejaka słabość do aktorek.

Druga wizyta w teatrze była jeszcze mniej radosna. Zapędzono nas, pierwszoklasistów, na sztukę po tytułem „Król Maciuś Pierwszy”, która wcale mi się nie podobała. Przez całe przedstawienie nie spuszczałem wzroku z Króla Maciusia, który wydawał mi się dziwnie podejrzany. W pewnym momencie spektaklu głos Maciusia poszybował niebezpiecznie wysoko, a sam Maciuś wykonał taki gest, że byłem już pewien: Króla Maciusia gra kobieta!!! Poczułem się oszukany i zdradzony. Z tego przedstawienia została mi niechęć do złych spektakli dla dzieci oraz do ludzi, którzy udają kogoś innego niż są.

Trzecia wizyta w teatrze była przerażająca. Razem z rodzicami trafiłem na przedstawienie z piosenkami Kabaretu Starszych Panów. Plejada gwiazd i osobowości. Publiczność zachwycona i rozgorączkowana. Mniej więcej w połowie przedstawienia Wiesław Gołas wyszedł na scenę i zaśpiewał utwór Upiorny twist, opowiadający o człowieku, który za dnia był kochającym świat panem, ale za to, gdy „tylko spływał mrok wieczorny, typem stawał się upiornym”. Pan Gołas tak demonicznie i sugestywnie grał, że „twarz mu blednie, włos mu rzednie, psują mu się zęby przednie,” że przeraźliwie bałem się wtedy i jeszcze kilka tygodni potem. Z tego czasu została mi niechęć do horrorów i ludzi z nadpsutym uzębieniem.

Jestem trzecim, najmłodszym dzieckiem w rodzinie. Problem z takimi dziećmi polega głównie na tym, że nigdy nie wiadomo, co z nimi zrobić. Te starsze są już w miarę samodzielne, ale to najmłodsze jeszcze nie potrafi samo się ogarnąć, a zostawienie go ze starszymi nie wchodzi w grę. Dla jego dobra. W związku z powyższym nieustannie byłem przemycany przez moich rodziców, głównie przez mamę, do różnych teatrów, na przedstawienia, które ona chciała zobaczyć. To były czasy, kiedy przy dzieciach można było bezkarnie palić papierosy, a co dopiero wpuszczać je na przedstawienia dla dorosłych. Zbolały po niespełnionej miłości do rosyjskiej aktorki, rozczarowany Królem Maciusiem i piekielnie przerażony przez pana Gołasa, „bywałem” w tych teatrach z musu i zazwyczaj przesypiałem całe spektakle. I nic nie robiłem sobie z tego, że przede mną występowały największe tuzy polskiej sceny: Śląska, Raksa, Kobuszewski, Pokora, Fronczewski, Holoubek i wielu, wielu innych. Rany! Jak ja dzisiaj żałuję, że prawie nic z tego nie pamiętam!

Teatr: nie każdy powrót jest łatwy

Musiało minąć wiele lat, żebym wrócił do teatru na własnych prawach. Były to prawa licealne: szarpane, inicjacyjne, łaknące. Czasy wejściówek za parę złotych, wybłaganych w kasie darmowych biletów, potajemnych umów z paniami z szatni, które wpuszczały nas na spektakle tylnym wejściem. Siedzenia na schodach i chłonięcia tego zaczarowanego świata, który tworzyli na scenie zdolni ludzie. Był to czas zachwytów nad monodramami Krystyny Jandy czy Janusza Gajosa w Teatrze Powszechnym. Teatrze, który dał też szansę pięknie zadebiutować Katarzynie Herman, Dorocie Landowskiej czy Rafałowi Królikowskiemu. Czas przenikającego magnetyzmu Mai Komorowskiej - najjaśniejszej gwiazdy Teatru Współczesnego. Zazdrości o Jana Peszka, który tak wspaniale zagrał monodram w Scenariuszu dla jednego aktora…, w malarni Teatru Studio, że mocniej niż ja wkradł się w serce mojej ówczesnej dziewczyny, długonogiej Magdy. Czas podziwu dla Mariusza Bonaszewskiego, który jako Hamlet zjeżdżał na linie spod sufitu Teatru Dramatycznego - choć na „swojego” Hamleta (bo każde pokolenie ma swojego Hamleta) musiałem poczekać jeszcze kilka lat, do legendarnego spektaklu Jana Klaty na terenie Stoczni Gdańskiej z przezdolnym Marcinem Czarnikiem w roli głównej.

Przełom w moim teatralnym życiu zdarzył się jednak w czasie spektaklu Książę Myszkin na podstawie Idioty Dostojewskiego, granym onegdaj w Teatrze Rozmaitości. W głównej roli żeńskiej, Nastasji Filipowny występowała Magdalena Cielecka. Długo nie pojawiała się na scenie, chociaż była na niej „obecna” w rozmowach grających w sztuce mężczyzn. W końcu weszła zamaszystym krokiem. Piękna jak anioł. Stanęła na brzegu rampy. Po prostu. Lekko przytrzymując futro, zsuwające się jej z lewego ramienia. Wzrok wbiła w widownię. Milczała. Patrzyła. Jak Ona patrzyła!!! W całym teatrze zapanowała to-tal-na cisza. Wtedy - pierwszy i jedyny raz w życiu - słyszałem wyładowania energetyczne nad głowami wszystkich facetów, którzy na tej widowni byli. Nad moją też. I to był moment, w którym poczułem, że w teatrze, z teatrem, zostanę już na zawsze.

Na szczęście, po krótkim okresie smuty, teatr nie jest już elitarną (w złym tego słowa znaczeniu) rozrywką. W całym kraju mamy szeroką ofertę propozycji, od trudnych, eksperymentalnych sztuk, przez sztuki ważne, zaangażowane, czy też piękną klasykę, aż po czystą rozrywkę ze świetnie bawiącymi siebie i publiczność amatorami. Teatr ma to do siebie, że nie wyklucza. W ciemności widowni dobrze może się poczuć każdy: młody, stary, mniej lub bardziej wykształcony, wierzący i niewierzący, dobry i zły. Liczy się wzruszenie, radość, śmiech, zaduma. A wiele słów, które padają ze sceny zapamiętuje się na całe życie. Nigdy nie podążałem w teatrze za modą. Ważniejsza była ciekawość. Nie potrafię snobować się „na reżysera” czy „na teatr”. Są sztuki dobre i złe, udane i nieudane. Odbieram teatr intuicyjnie, a jedynym miejscem, do którego stale wracam są przedstawienia dyplomowe w szkole teatralnej. Ci młodzi ludzie mają w sobie tyle pasji i radości oraz grają z taką mocą, jakby to przedstawienie było ostatnie w ich życiu. A ich optymizm jest zaraźliwy.

Teatr: od czego zacząć?

Bardzo często słyszę od znajomych, którzy do teatru dotąd nie chodzili, a chcieliby: „Od czego zacząć?”. To pytanie ma dla mnie niemalże taki sam ciężar gatunkowy, jak słynne: „Jak żyć?”. Odpowiadam: „Zacznijcie od najbliższego teatru”. Czasem „chwyci” po pierwszym przedstawieniu, a czasem dopiero po trzecim, piątym. Ale chwyta zawsze. ZAWSZE. I trochę zazdroszczę im tego pierwszego razu. Tego co odkryją, czego w teatrze doświadczą. Ale przede wszystkim cieszę się na to, co pięknego ich w teatrze spotka.

Dekalog początkującego teatromana

  1. Do teatru trzeba się ubrać… I nie chodzi tu o to, żeby ubrać się elegancko czy ładnie (rzecz gustu), chodzi o to, żeby nie zapomnieć o długich spodniach (panowie) i bluzkach z rękawem (panowie i panie);
  2. Jeśli aura nie sprzyja i mamy na sobie okrycie wierzchnie, śmiało zostawmy je w szatni, nie zabierajmy unurzanego w deszczu jenota na salę; gwoli wyjaśnienia, szatnie w teatrach są bezpłatne, a osoby pracujące tam są zazwyczaj bardzo miłe i - w przeciwieństwie do współmałżonków - nie przeszukują kieszeni;
  3. W czasie spektaklu nie wychodzimy do toalety; dorosłość polega również na tym, że człowiek potrafi na kilkadziesiąt minut wytrzymać parcie na pęcherz;
  4. Jeśli chcemy dostać się na swoje miejsce w rzędzie, w którym już ktoś siedzi mówimy „przepraszam” i „dziękuję”; stanie nad kimś, sapanie i szturchanie kolanem w udo może przyczynić się bójki, a tego w teatrze nikt by nie chciał;
  5. Przesuwając się w rzędzie na swoje miejsce idziemy przodem do już siedzących, nawet jeśli uważamy – jak mówi Dariusz Kamys z Kabaretu Hrabi – że tył mamy ładniejszy;
  6. Przed spektaklem wyłączmy (a nie wyciszmy) telefon – kuzynka Ala wytrzyma dwie godziny bez naszego głosu;
  7. W teatrze z zasady mówią tylko aktorzy, komentowanie głośno ich gry, wątków, wyprzedzanie akcji np. poprzez mówienie do sąsiadki obok: „Bożena, ja ci mówię, on się zastrzeli na końcu!” jest niewskazane;
  8. W czasie przerwy nie wchodźmy na scenę, nie dotykajmy dekoracji i nie sprawdzajmy wytrzymałości kurtyn – mogą się zerwać pod ciężarem człowieka;
  9. Po spektaklu nie szczędźmy braw aktorom – oni naprawdę się starali, nawet jeśli reżyser zrobił wszystko, żeby nas zadręczyć i odstraszyć od teatru;
  10. Po wyjściu z teatru, w oczekiwaniu na taksówkę lub przy papierosku, nie komentujmy fizjonomii wychodzących aktorów: „Ale on mały!”, „Na żywo jest grubsza!”, bo wychodzący ze spektaklu aktorzy często to słyszą, nawet jeśli mijając nas grają, że nie słyszą.

Tekst ukazał się w magazynie ELLE MAN nr 1/2019.