Wygląda jak młody DiCaprio. To samo zadziorne spojrzenie, szarmancki gest. Na nasze spotkanie przychodzi z „Przeglądem Sportowym” i mówi, że gdyby miał telewizor, nie wychodziłby w ogóle z domu, tylko oglądał rozgrywki, mecze i turnieje. Do roli hiphopowego artysty Fokusa w „Jesteś bogiem” schudł 15 kg. W każdą rolę wchodzi totalnie, jak mówi: na maksa. Zagrał też w nowym, owianym tajemnicą filmie Małgorzaty Szumowskiej „Nigdzie” i w „Wałęsie” Andrzeja Wajdy – w epizodycznej roli dziennikarza. W serialu „Misja Afganistan” wciela się w przeciwnika Pawła Małaszyńskiego, porucznika Żądło. Człowieka z zasadami. Jego nazwisko czyta się: Szuchard.

Elle: Wkurzyło Cię, że Ewa Wiśniewska, która wręczała Ci nagrodę w Gdyni, źle wymówiła Twoje nazwisko?

Tomasz Schuchardt: Nie, to byłoby gwiazdorzenie. Wiem, że jest trudne. Moja rodzina ma korzenie polsko-niemieckie. Gdy miałem osiem lat, w szkole, na kartkówce sam źle napisałem swoje nazwisko. Podpisałem się przez „sz”. Mimo to dostałem piątkę. Byłem z siebie dumny, pokazałem tacie, a on kazał mi tysiąc razy napisać „Schuchardt”.

Elle: Dostajesz nagrody na zawołanie. Najpierw za debiut w filmie ,,Chrzest”, teraz za drugi duży film, ,,Jesteś bogiem”. Czujesz się jak bóg?

T.S. Nie, to wielka radość, ale od razu zapaliła mi się lampka „stop!”. Nie robię sobie ołtarzyka. Z pierwszą nagrodą wiąże się zresztą śmieszna historia świadcząca o moim kompletnym oderwaniu od świata. W przeddzień gali dostałem SMS-a od organizatorów: „Proszę zadzwonić pod ten numer, do pana Zienia”. Nie miałem pojęcia, kim jest „pan Zienio”! Zadzwoniłem: „Panie Zieniu, kazali się do pana zgłosić, ale ja nie wiem po co”. „Jak do mnie, to pewnie w sprawie kostiumu”, odpowiedział, więc pomyślałem, że to ktoś z garderoby. Dopiero moja dziewczyna mi powiedziała, że to Maciej Zień, bardzo znany projektant. Ubrał mnie w superdrogą marynarkę!

Elle: Często Ci się zdarzają podobne historie?

T.S. W Bydgoszczy, podczas festiwalu Plus Camerimage, ktoś mnie zaczepił pytaniem, czy mam zapalniczkę. Po angielsku. Ulica, ranek, słońce, ja zaspany. Nie patrzyłem, dałem. „Thank you”, odpowiedział. Głos znajomy. Odwróciłem się. To był Keanu Reeves.

Elle: Czujesz się już częścią świata show-biznesu?

T.S. Żadna szkoła aktorska nie uczy, jak funkcjonować w tym świecie. Kiedyś myślałem, że to, co robię, jest moją najlepszą reklamą. Tymczasem po nakręceniu „Chrztu” nie miałem pracy przez siedem miesięcy. To było bardzo trudne, bo już myślałem, że jestem w tym światku, skoro zrobiłem film, a tu koniec. Gdyby Marcin Wrona nie zaprosił mnie do serialu „Ratownicy”, nie wiem, co by było.

Elle: Małgorzata Szumowska mówi, że castingi do filmu ,,Nigdzie” były dla niej koszmarem, aż przyszedłeś Ty i nagle okazało się, że jest super. Są różnice w pracy z reżyserem mężczyzną i reżyserem kobietą?

T.S. Od początku częściej pracowałem z kobietami. Hajewska, Fudalej, Segda, Polony, Dymna miałem u nich egzaminy w szkole teatralnej. Potem w teatrze reżyserowały mnie Agata Duda-Gracz i Małgorzata Bogajewska. To są bardzo silne kobiety i pewnie dlatego praca z nimi była dla mnie trudna. Przed takimi kobietami dłużej się otwieram. I boję się ich, i ciągnie mnie do nich. Szumowska jest niesamowicie szczera, ma świetną wrażliwość na ludzi, totalne otwarcie. Ale jej prawdomówność może zaboleć. Czasem trafia w najbardziej ukryte kompleksy, a wystarczy, że trafi raz na jakiś czas.