Zabójca potworów Geralt z Rivii powraca i... nie jest już taki samotny. Stawia czoła swojemu przeznaczeniu, a te (czy też właściwie ta) nie opuszcza go nawet wtedy, kiedy kolejny raz wiedźmin musi mierzyć się z potworami, także tymi w ludzkiej skórze. I łatwo nie jest, szczególnie kiedy tajemnica przeznaczonej mu księżniczki coraz bardziej daje o sobie znać i powoli odsłania karty, a pewna czarodziejka wraca jak bumerang. 

Po pierwszych sześciu odcinkach z ośmiu, które przygotował Netflix, mamy wygłodniałą ochotę na więcej.

Fani twórczości Sapkowskiego będą więcej niż zadowoleni: oto wreszcie otrzymują wiedźmiński tort godny połknięcia w całości. Ale nie tylko oni, bo świat wykreowany przez Lauren S. Hissrich i jej zespół na podstawie słynnych książek to zupełnie nowe uniwersum, które wciąga i w tej niepewnej codzienności pozwala oderwać się od rzeczywistości i przenieść do świata, gdzie na magię (chociaż wcale nie przypudrowaną cukrem pudrem) jest bardzo dużo miejsca. Nie bez powodu mówimy tutaj wreszcie i stosujemy narracje, jakby najnowsza produkcja popularnej platfomy była premierowym podejściem do opowieści o Geralcie z Rivii. Otóż ten sezon doskonale wypełnia obietnicę składaną sobie w przypadku problemów związkowym pod tytułem „Zacznijmy od nowa”. I to nowe podejście do historii skrojonej pod popkulturowy hit zostaje spełnione. Relacja z netfliksowym "Wiedźminem" nabiera nowych kolorów i jest bardzo obiecująca. 

Henry Cavill o serialu "Wiedźmin": "postać Geralta mnie fascynuje. A presja ze strony fanów motywowała do tego, żeby wypaść jak najlepiej">>

Producenci, ale też twórcy w ogóle, odrobili zadaną im przez krytyków i czytelników-widzów pracę domową. Jeśli mieliście jakiekolwiek zastrzeżenia do pierwszego sezonu "Wiedźmina" to wiedzcie, że zostały one wzięte pod uwagę, przeanalizowane i naprawione. Mamy więc przepiękne plenery, plastyczność obrazów dzięki lepszym światłom i kolorom, imponujące ujęcia i montaż, który momentami działa nawet na zasadzie wizualnych skojarzeń i gier. Kostiumy i scenografia to kropka nad i, która uwiarygadnia całą opowieść, przy czym wspiera je CGI na naprawdę wysokim poziomie. Fabuła jest bardziej uporządkowana, a historia dość liniowa (co po zrzucanych na nas w różnych chronologiach wcześniejszych odcinkach pozwala wreszcie swobodnie odnaleźć się w biegu wydarzeń). Tutaj zresztą na uwagę zasługują wątki kobiece, bo historie Ciri i Yennefer wypływają na powierzchnię i pokazują pełnoprawny charakter ich postaci, a nie figurują tylko jako dodatek do narracji o Wiedźminie.

Błyszczy Freya Allan jako Ciri, która wreszcie dostaje więcej miejsca na ekranie, a także Anya Chalotra (serialowa Yennefer). 

Tytułowy bohater zresztą sam także ewoluuje - staje się bardziej ludzki, a mniej robotyczny, pytanie tylko czy ze względu na wydarzenia czy zafascynowanego Sapkowskim Henry'ego Cavilla, który nabrał w swojej roli większej wiarygodności. Jaskier z kolei jest czarująco-irytujący jak zawsze i znów ma w swoim repertuarze piosenki, które będziecie nucić mimowolnie między jednym a drugim odcinkiem. 

"Wiedźmin 2" Netflix momentami jest baśniowy, a chwilami także mroczny, przerażający i tak gęsty, że atmosferę można kroić mieczem. Taka jest zresztą też opowiadana historia pod kątem nie tylko wizualnym, ale i czysto narracyjnym. Spoilerów tutaj nie będzie – po prostu obejrzyjcie i wydajcie własny werdykt. Krytycy póki co są bardzo zadowoleni, a rozmach, z jakim zrealizowano drugi sezon, pozwala stwierdzić, że z każdym kolejnym może być tylko jeszcze lepiej. I bardzo dobrze, bo opowieść o Geralcie i wiedźmińskim świecie wciąż pozostawia ogromne pole do wyrażeń artystycznych. 

"Wiedźmin" sezon 3 - co wiemy o kontynuacji serii Netfliksa?>>