Narcystyczne kobiety, egoistki, niedojrzałe, zaburzone. Jestem jedną z nich. Mam 38 lat i nadal nie mam dziecka. Wsłuchuję się w swój biologiczny zegar, zastanawiając się, czy tyka wystarczająco głośno, ale szczerze mówiąc, słyszę głównie co innego – głos społeczeństwa, mówiący, że powinnam się wreszcie zdecydować. W przeciwnym razie niebawem będzie za późno i jakaś straszliwa ciemność oddzieli mnie od krainy spełnienia i szczęśliwości. Kiedyś to było oczywiste – jesteś kobietą, będziesz matką. Taki był porządek rzeczy, rodzaj inicjacji, którą musiała przejść każda dziewczyna, by stać się kobietą i zyskać społeczną akceptację. „Jeszcze zmienisz zdanie”, „Nie chcesz dzieci? Będziesz tego żałować” – te słowa jak klątwa unoszą się nad głowami tych, które nie decydują się na potomstwo. Będę żałować? A jeśli chęć zostania matką to efekt silnej normy kulturowej, a nie instynktu macierzyńskiego?  – Nigdy go nie miałam. Kiedy słucham koleżanek, które powtarzają, że podążyły za tą silną potrzebą, uświadamiam sobie, że u mnie ona się nie pojawiła – mówi Ewa Wanat, dziennikarka. – Nigdy też nie odczuwałam presji – ani moja matka, ani nikt inny nie pytał mnie, czy i kiedy będę miała dzieci. Dla wszystkich było oczywiste, że nie mam takiego pomysłu. Stosowałam antykoncepcję tak długo, jak to było potrzebne, i tyle – dodaje. – Powtarzam sceptycznym, że gdybym chciała dzieci, tobym je miała – wtóruje jej Joanna Bator, pisarka. – Wiem, co to znaczy czegoś pragnąć i dążyć do celu. Do 35. roku życia myślałam, że nadejdzie ta chwila i zapragnę dziecka. Ale lata mijały, a ona nie nadeszła. Spotkałam ludzi, którzy zdecydowali się na dziecko bezrefleksyjnie, żeby ratować związek, mają je, bo wpadli, tata patriarcha chciał wnuka, nie mieli żadnego pomysłu, jak spędzić życie, albo mieli potrzebę poświęcania się – ja nie znalazłam żadnego powodu, by zapragnąć dziecka. Takich kobiet jak one jest w Polsce więcej. Kilka lat temu naukowcy z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie przeprowadzili badania, z których wynikało, że 18 proc. bezdzietnych Polek w wieku 37–45 lat nigdy nie chciało mieć dziecka. Dobrze, że mogą to wyrazić, bo jeszcze do niedawna nie było to takie oczywiste. Nasze mamy rzadko układały sobie życie po swojemu. Dużo rzeczy robiły, bo musiały, bo tak wypadało albo ktoś tego od nich wymagał. Zamążpójście, a potem dziecko – nie było innej możliwości.

Tyle że ta gorąca miłość matczyna, którą sprzedaje się nam jako instynktowną od wieków, tak naprawdę ma dość krótką, sięgającą 250 lat historię. Wystarczy zerknąć do „Historii rodziny” Jeana-Louisa Flandrina lub „Historii miłości macierzyńskiej” Elisabeth Badinter, żeby dowiedzieć się, że wcześniej dzieci były masowo oddawane do płatnych mamek, a śmiertelność niemowląt wynosiła 60–70 proc. i nikt się tym za bardzo nie przejmował. Samo pojęcie instynktu macierzyńskiego ma zaledwie 100 lat. Pojawiło się na przełomie XIX i XX wieku, na fali teorii ewolucji Darwina. Naukowcy, którzy obserwowali różne gatunki zwierząt, przekonywali, że postępowanie ludzi też jest zdeterminowane przez całą masę mechanizmów biologicznych. Oliwy do ognia dolał Zygmunt Freud. Jego filozofia, która rozprzestrzeniła się w XX wieku, silnie wiązała kobietę z funkcją matki, oddając jej kluczową rolę w emocjonalnym rozwoju człowieka. Potem bastiony niezłomnej wiary w naturalny instynkt macierzyński zaczęły padać. Przypisaną mu rolę kwestionowały same kobiety. Ikona feminizmu Gloria Steinem w jednym z wywiadów powiedziała: „Jestem całkowicie szczęśliwa, nie mając dzieci. Nie każdy musi żyć w ten sam sposób. Ktoś kiedyś mądrze powiedział: »Nie każdy, kto ma macicę, musi mieć dzieci, jak nie każdy, kto ma struny głosowe, musi być śpiewakiem operowym«”. Zgadza się z nią profesor filozofii Agata Bielik-Robson, która też nie została matką: – Człowiek nie jest tylko bytem naturalnym, kierującym się wyłącznie popędami. Większy wpływ na to, kim jesteśmy, mają wychowanie, język i kultura niż natura. Nie znaczy to, że możemy być, kim tylko chcemy – to stanowczo zbyt optymistyczna wizja. Ale z pewnością nie jesteśmy jedynie zwierzętami określanymi przez swoją biologię. No właśnie, gdyby na chwilę uciec od biologii i postawić na refleksję, można by zapytać: w zasadzie po co to wszystko? Po pierwsze, macierzyństwo kosztuje – na utrzymanie niemowlęcia potrzeba minimum kilkuset złotych miesięcznie, a urlop macierzyński często łączy się z obawą o utratę pracy. Po drugie, zostając matkami, żegnamy się z głębokim snem na kilka lat, a ze spokojem ducha być może na zawsze. Po trzecie, bywa, że dziecko zamiast pogłębić związek, doprowadza do kryzysu. Na dodatek współczesne czasy przynoszą nowe powody, dla których być może nie warto mieć potomstwa. Ostatnio szwedzcy naukowcy przekonują, że dzieci są wyjątkowo nieekologiczne – rok życia malucha powoduje taką emisję dwutlenku węgla jak codzienne jeżdżenie samochodem przez 24 lata. Dlatego decyzja o nieposiadaniu dzieci byłaby dobrym pomysłem na ocalenie planety przed przeludnieniem i katastrofą klimatyczną. Ukuto nawet nowy termin: barnskam. Oznacza on wstyd przed płodzeniem dzieci. Autorzy tej teorii pewnie nie pociągną za sobą setek zwolenniczek, bo większość kobiet – niezależnie od powodów – dzieci chce mieć. 

Jest też wiele takich, które żałują, że nie zostały matkami. Może nawet są wśród nich bizneswoman snujące się po luksusowych apartamentach jak w pamiętnej kampanii „Nie odkładaj macierzyństwa na potem” z 2015 roku, która wzbudziła gorącą dyskusję. Ale są też kobiety, które łamią jedno z największych społecznych tabu – żałują, że zostały matkami. Przyznaje się do tego 3 proc. pań przebadanych przez naukowców na początku lat 2000. W Polsce do tej pory nie wykonano podobnych badań. O tym, że macierzyństwo może być niewdzięcznym doświadczeniem, źródłem frustracji i żalu, napisała kilka lat temu izraelska socjolożka Orna Donath w książce „Żałując macierzyństwa”, w której rozmawia z 23 żydowskimi matkami. Na Facebooku istnieje grupa „Żałuję rodzicielstwa”. Kobiety mogą tam anonimowo dzielić się swoimi doświadczeniami. Polubiło ją ponad 3500 osób, a ponad 4500 ją obserwuje. Skąd te reakcje? Psychologowie tłumaczą, że kobiety często inaczej wyobrażały sobie macierzyństwo. Zdecydowały się na dzieci pod wpływem presji społecznej, oczekiwań partnerów czy rodziny. A ich frustrację spotęgowały media, które kreują obraz matki idealnej, pokazując tym mniej radzącym sobie z macierzyństwem, że są nieudolne. A część z nich po prostu wolałaby robić zupełnie coś innego, niż bawić dzieci.

Co z tym wszystkim robić? Na pewno rozmawiać. Zwolenniczką takiego podejścia jest Edyta Broda, autorka bloga Bezdzietnik i książki, która wyszła kilka miesięcy temu: „Szczerze o życiu bez dzieci”. – Przez stulecia wmawiano nam, że pragnienie bycia matką jest fundamentem kobiecej tożsamości. Dziś możemy powiedzieć, że to bujda. Odkąd kobiety same zaczęły decydować, czy chcą mieć dzieci, niektóre z przekonaniem wybierają bezdzietność. Bo tak czują. Bo nie mają wewnętrznego imperatywu, instynktu, który pchałby je w stronę macierzyństwa. Przeciwnie, wiedzą, że nie chcą być matkami – stwierdza Edyta Broda. Zwraca też uwagę, że rodzicielstwo przez wieki było systemowo dowartościowywane, a bezdzietność uchodziła za coś wstydliwego. Kobiety, które nie były matkami, z automatu traktowano jako niespełnione i nieszczęśliwe. Dziś ten stereotyp odchodzi w zapomnienie. Czasami słyszę teksty w stylu: „Życie bez dzieci jest puste i bezsensowne”, ale wystarczy porozmawiać z ludźmi, którzy nie mają potomstwa, by przekonać się, że to nieprawda. No to rozmawiam. Joanna Bator: – Nigdy nie czułam się bezdzietna. Raczej childfree, wolna od dzieci. Myślę, że potrzebę opiekowania się mam słabiej rozwiniętą niż przeciętnie i realizuję ją dopiero teraz, bo w końcu zatrzymałam się w swojej życiowej podróży, mam dom, a w nim zwierzęta. Nie są zamiast dzieci i nie traktuję ich jak dzieci, jak często myślą ludzie o psiarzach i kociarzach. Jestem pozbawiona konsekwentnie i bez wątpliwości potrzeby rozmnażania się, ale nie pozbawiona chęci dbania o istoty żywe. – Dodaje, że sensem jej życia jest twórczość i miłość, związek. A w takim opartym na intelekcie i duchowej więzi niekoniecznie jest potrzebne dziecko. Agata Bielik-Robson: – Nie sądzę, by kobiecie macierzyństwo było niezbędne do szczęścia. Nigdy nie miałam nic przeciw macierzyństwu, ale sama wybrałam inną drogę, daleką od „prawa naturalnego”: drogę jednostki, która chciałaby żyć w świecie wartości uniwersalnych. Ewa Wanat tłumaczy, że dzięki swojej decyzji o nieposiadaniu dziecka zawsze miała poczucie, że może robić, co chce. Jest wolna i w każdej chwili może podjąć każdą decyzję – przeprowadzić się, zmienić pracę. – Jestem odpowiedzialna tylko za siebie i swoje życie i bardzo mi to odpowiada. Nie uważam, że to jest gorzej albo lepiej. Jest po prostu tak, jak chcę.


Tekst: Patrycja Pustkowiak