MARATON Z PRZESZKODAMI KRĘPUJĄCYCH ŻYCZEŃ 

Z badań wynika, że trzy czwarte z nas ma dość świąt, nim jeszcze nadejdą. Męczy nas ich komercjalizacja. – Zaraz po Wszystkich Świętych z każdej witryny wysypują się renifery, elfy i mikołaje, z każdego megafonu ryczy irytujące „Jingle Bells”, a jedyną kultywowaną tradycją okazuje się emisja w telewizji „Kevina samego w domu”. Wszystko, począwszy od muzyki, a skończywszy na zapachu cynamonu, ma nas nakłonić do kupowania – więcej i jeszcze więcej. Ulegamy tej presji. Badania pokazują, że z roku na rok wydajemy na święta coraz więcej – wylicza Lutostański, któremu te zakupy kojarzą się z wyścigiem i gorączkowym wyliczaniem: „W zeszłym roku siostra kupiła mi drogi aparat fotograficzny, to ja w tym roku muszę jej dać kamerkę GoPro. A co kupić widywanej raz na rok ciotce? Perfumy? Książkę?”. Koniec końców i tak 20 proc. prezentów ląduje na dnie szafy, bo nie podoba się obdarowanym. Magdalena Kostyszyn, wrocławska filolog, szerzej znana jako autorka fanpage’a na Facebooku Chujowa Pani Domu, na którym radzi Polkom, „jak nie gotować i nie oporządzać gospodarstwa domowego”, w święta nigdy nie ulega pokusie „umycia okien dla Jezusa”. Bez ogródek stwierdza, że nie odważyła się jeszcze na zorganizowanie świąt we własnym domu. – Jeżdżę na gotowe do mamy i zastanawiam się, czy kiedy założę własną rodzinę, będę kultywować tę tradycję. 

Święta kojarzą mi się tak naprawdę z jedną wielką męczarnią. Nie dość, że najpierw można dostać świątecznej gorączki w centrum handlowym, szukając prezentów dla bliskich, to później trzeba spędzić kilka dni w kuchni, żeby zdążyć przygotować liczne dania. I to wszystko dla godziny spędzonej przy wspólnym stole. Nie powiem, że nie jest miło, ale to, co dzieje się później - sterta naczyń w zlewie, kiczowate filmy w TV i tournée po rodzinie, które musimy odbębnić – zabija tę całą magię – mówi. Co do tournée: jak wynika z badań, przeciętnie pokonujemy w święta około 90 kilometrów. Mnie zdarzało się zrobić ponad tysiąc. Najpierw rajd z Warszawy do Leszna, wczesna wigilia u matki i ojczyma („Już wychodzicie? Posiedźcie, przyjdzie ciocia, będzie jej przykro, że was nie zobaczyła!”), spóźnieni docieramy na wigilię do ojca i macochy („Co tak pózno? Matka nie chciała was wypuścić?”).

Rano po śniadaniu rajd do Gdyni do teściów. „Cała rodzina była na wigilii. Tylko NIE WY!” – marudzi babcia. „Wolisz rodzinę żony od własnej?” – przygaduje mojemu mężowi jego matka. I choćbyśmy nie wiem, jak się starali, nie możemy zadowolić wszystkich. Ale wyzwania logistyczne to pestka w porównaniu z wyzwaniem emocjonalnym, jakim jest spotkanie z rodziną. Ulubiona ciotka zaczyna od tyrady, że w waszym wieku nie wypada chodzić na dyskoteki i nie mieć męża. I kto to w ogóle widział, żeby pracować z domu? Uczucie, kiedy słuchasz tego wszystkiego z udawanym uśmiechem i szczerze żałujesz, że czasy palenia czarownic na stosie mamy za sobą, jest dość niekomfortowe. W odwecie planujesz napomknąć cioci Krysi, że wąsy u kobiet są już niemodne. „Kur*a, że też rodziny nie można wybrać sobie z niemieckiego katalogu Otto” – podsumowuje Kostyszyn w książce „Ch…owa Pani Domu”. – Moment wejścia w dorosłość się przesunął: w poprzednich pokoleniach 30-latkowie zwykle byli już ustatkowani, po ślubie, mieli dzieci, a dziś tak nie jest. Wielu moich przyjaciół przeżywa przed świętami potworny stres, bo wiedzą, że nie unikną pytań nachalnych cioć: „Kiedy ślub?”, „Kiedy dzieci?”, „Kiedy normalna praca?”. Mam przyjaciela, którego rodzice wiedzą, że jest gejem, ale dziadkowie czy ciotki już nie. Pytania o „narzeczoną” są dla niego szczególnie ciężkie – mówi socjolog. 

Do listy świątecznych stresów spokojnie dodać można też bitwy o jedzenie. – Młodsze pokolenie nie widzi sensu w „zjadaniu wszystkiego, bo się zmarnuje”, wiele osób jest weganami i ma dość tłumaczenia, że nie zje usmażonej na smalcu kapusty – tłumaczy Lutostański. Do tego wszystkiego dochodzi polityka. – Szansa, że na większej rodzinnej wigilii trafią na siebie osoby o skrajnych poglądach, jest spora. A biorąc pod uwagę zaostrzenie debaty, raczej nie można liczyć na to, że między studentem, który chodzi na manifestacje KOD, a jego pisowskim wujem dojdzie do racjonalnej rozmowy o wizji państwa. Raczej do pyskówki z obrzucaniem się obelgami typu: „pisior”,„lewak”,„leming” – komentuje.