Ma prawo czuć się spełnionym aktorem: ważne pierwszoplanowe role w kinowych hitach, świetne serialowe wcielenia. Praca z uznanymi reżyserami: Bajon, Pasikowski, Vega, Żuławski. Mnóstwo tego, a przecież Sebastian ma dopiero 33 lata. Wbiłem mu na chatę z ekipą. By pogadać.

Nie był sam, była też Julka i… mnóstwo obrazów wszędzie. Jak się jest konkretnym w życiu, to nic dziwnego, że obrazy są abstrakcyjne, żywe, barwne, a jednak nieodgadnione. Nie wiedziałem, że i w tej formie sztuki potrafi się wypowiadać. Jednak to nie plany filmowe, ani malarskie hobby, czy intrygująca dla mediów partnerska relacja była powodem do rozmowy. Chodziło o bunt, o nieustanne naparzanie się ze światem i samym sobą. Fabijański jest w tym mistrzem. Wkłada palce w futrynę rzeczywistości, wskakuje w ogień hejterskich płomieni, zostawia ślad trudny do zmycia w sieci. Potrafi wywołać lawinę. Rymy kleił jeszcze przed aktorskimi studiami. Na dyskach w szufladzie ma dziesiątki numerów nawiniętych za młodu. Wszedł w środowisko hip-hopu jako nastolatek, ale na pierwszy album „PRIMITYW” pozwolił sobie teraz. W wieku chrystusowym. Dopiero po śmierci ojca.

– Wydaje mi się, że to powrót do pierwszej miłości, bo rap niewątpliwie był częścią mojego życia, zanim pojawiło się aktorstwo. W tamtych latach w środowisku hip-hopowym rządziły uliczne klimaty: WWO, ZIP Skład, Molesta, Hemp Gru, Paktofonika. Ulica nie kupowała ludzi, którzy mieli lepszy start. Rap to muzyka buntu, wyrastająca z braku, z biedy, z odrzucenia. Mam poczucie, że to ja, paradoksalnie, zostałem wtedy odsunięty, przez tych, którzy w odrzuceniu szukają źródła. Czułem się stygmatyzowany, bo start miałem inny niż wszyscy. Mój status urodzeniowy nie pasował do standardów raperskich. Nie byłem biedny. Nie zaakceptowali mnie. Winna była sytuacja finansowa mojego ojca, bo on dobrze radził sobie z kasą. „Przeszedłeś w życiu tyle, ile od drzwi domu do drzwi wypasionego samochodu” – słyszałem. – Siadło mi to na łeb. Myślałem sobie, że może rzeczywiście życia nie znam dość, bym rapował – mówi Sebastian Fabijański.

– Aktor przez lata musi się wypowiadać nie swoim głosem. Jego artystyczny wyraz powstaje z liter, których nie napisał samodzielnie, mówi czyjeś kwestie, zdania, treści. W końcu zaczyna cię gnieść wewnętrzna potrzeba wyrażenia siebie. Nie tylko na ekranie, nie w wywiadach, a we własnym krzyku. Musiałem się zmierzyć z ojcem bez ojca, bo już go nie było. Musiałem to wykrzyczeć z siebie. Wywiady cytowane, powielane, przeinaczane zaczynają brzmieć prozaicznie. 

Chwytliwy nagłówek i clickbait, stajesz się liczbą odsłon. Opowiadasz o śmierci ojca i bólu, o tym jak się nie można odnaleźć, a internet ten swoisty coming out przemienia w jakiś jazgot. „Leci na śmierci ojca” – czytasz potem. Wreszcie wygrało pragnienie mówienia po swojemu i wróciłem do rapu. „On daje przyzwolenie na graniczne i radykalne refleksje. Pozostając jednak liryką. Myśli, które teraz artykułuję w rozmowie z tobą, inaczej układam w rapie. Czasem łapię się, że nie wymyśliłbym powiedzenia o czymś w określony sposób, gdyby nie ta podróż w rymowany świat, wchodzący w jakiś trans, rytm i abstrakcję zarazem. Teksty zaczynają się same sklejać i wszystko płynie.

Płynie nie tylko w słowach piosenek, ich liczbie. Kilkadziesiąt numerów pierwotnie powstało do tego projektu, choć na płycie znalazło się 13 kawałków. Wśród nich „Bezkrólewie” o show-biznesie. „Gryziesz rękę, która cię karmi” – piszą o tym w sieci, bo Sebastian z filmowego, rozrywkowego biznesu się wywodzi, opartego na promocji i bywaniu. Julka, jego kobieta, jest w social mediach znaczącą personą. Maffashion, mówi wam to coś? 

Inny numer, „Jason Bourne” – rozliczenie z samym sobą, z traumą trudnych relacji z ojcem. Słowa: „pieniądze, pieniądze, ale po co pieniądze, kiedy spokój w domu jest gościem, ciepło na co dzień miałem i owszem przez ogrzewanie podłogowe, skrajne emocje przynosił ojciec w butelce wyborowej”. „Nieaktualne” traktują wymownie o nieumiejętności odnalezienia się w relacji z kobietami. Z szeroko zakrojonego projektu, spójnego muzycznie, przemyślanego graficznie, intrygującego i kompletnego, płynie konkretna liczba odsłon klipów Fabijańskiego. Setki tysięcy, miliony.

Sebastian sam to wymyślił, zaplanował, napisał scenariusze i reżyserował. Zna materię filmową, na planach spędził kawał życia. Zaproszenie znakomitych znajomych z planu do muzycznego świata nie było problemem: Agata Kulesza, Łukasz Simlat, czy śpiewająca Sonia Bohosiewicz. Nad całością czuwają zawodowcy z Asfalt Records. Pytanie: czy Sebastiana da się ochronić, czy można się o niego zatroszczyć, pozostaje jeszcze bez odpowiedzi.

Znam życiorys Sebastiana, nie tylko filmowe CV, ale i z innych epizodów. Wyrzucanie z jednej, czy drugiej aktorskiej szkoły. Z rozmów bardzo wyrazistych. Pamiętam, jak zaczarował, bawił publiczność podczas wywiadu. Zrobił show. Podczas OFF Camera w Krakowie. Potem zaprosiłem Sebastiana do knajpy znajomych. Dużo ludzi, większości nie znał, poczuł się osaczony spojrzeniami. Wyszedł na papierosa. I już nie wrócił. Unika sytuacji, których nie czuje. Ja to szanuję, bo wrażliwość kotłuje się w nim z jakąś nieustanną wewnętrzną walką, wybuchając czasem jak wulkan i zalewając wszystko lawą gorących zdarzeń, a jego samego niemiłosiernie poniewierając. Sebastian ma świadomość swojego niewyparzonego języka, bezkompromisowości. Jego mentorem na studiach był Krzysztof Majchrzak, a to bez znaczenia nie pozostaje. Potrafili obaj, mistrz i uczeń, pójść do spodu.

– Przejmujesz się jeszcze hejtem? – pytam. – Ja go nie mogę ugasić nawet w terapii. Jak spada na ciebie nie fala, ale bomba atomowa hejtu, kiedy kreują modę na dojechanie ciebie, trudno się wyzbyć poczucia kompletnego niezrozumienia. Jakbym zapomniał o czym śpiewam: „milczenie jest złotem, no to za co ja mam żyć” – opowiada raper. 

– Z tej perspektywy myślę, że bym dziś paru sformułowań w wywiadach nie użył. Co innego w muzyce. Rap stoi na beefie, trzeba ostro i przede wszystkim szczerze. Mam wrażenie, że ten album to list do ojca, dużo jest, mocno, gęsto od tej relacji. Ból przewija się w piosenkach Sebastiana. I wybrzmiewa w trakcie naszego spotkania: – U nas w rodzinie, pewne genealogiczne rysy na linii ojciec – syn, ojciec – dziecko, są zaznaczone wyraźnie. Mój ojciec i ojciec mojego ojca uciekali od wrażliwości, udawali, że jej nie mają, budowali mur, przez to tłamsili nie tylko swoje emocje. Jeśli dane mi będzie kiedyś być ojcem, mam nadzieję, że uda mi się wyciszyć ten trend. Wiem, że będę mógł to przeciąć, bo zbyt dużo poświęciłem na przerabianie tego tematu. Niech ten album będzie oczyszczeniem.

ZOBACZ: Mariusz Przybylski w nowym ELLE MANIE: Lekcja otwartości [WYWIAD]

CZYTAJ TEŻ: Robert Pattinson w nowym ELLE MANIE: Trzeba mieć plan [WYWIAD]

W NOWYM ELLE MANIE: 5 powodów, dla których musisz mieć wakacyjnego ELLE MANA

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez ELLE MAN POLSKA (@ellepolska) Cze 23, 2020 o 2:33 PDT