Ze świętami Wielkanocy jest podobnie. Na nasze stoły zawędrowały już czekoladowe króliczki, a dzieciaki coraz częściej szukają ukrytych po mieszkaniach i ogródkach czekoladowych jaj jak w USA. I żeby była jasność, nie ma w tym nic złego. Mieszanie się zwyczajów, przyjmowanie jednych do swojej kultury, równocześnie użyczając innym swoich, to jest rzecz najbardziej naturalna na świecie. Co więcej, podejmę teraz heroiczny trud, żeby zaszczepić pewną wielkanocną tradycję w Polsce.

Paskekrim to zwyczaj wywodzący się z Norwegii. Pojawił się w 1923 roku, więc to nie jest żadna nowa popierdółka, ale rzecz, która będzie wkrótce obchodzić dumne stulecie urodzin. Wtedy właśnie wydano kryminał Nordahla Greifa „Splądrowany nocny pociąg do Bergen”, który promowano, jak to się dzisiaj mówi, fejkowym artykułem na ten sam temat. Norwegowie dali się nabrać i przerażeni rozmawiali w Wielkanoc tylko o tym, jakie to straszne rzeczy dzieją się w ich spokojnym kraju. No, ale tak tworzą się tradycje. Bo paskekrim to dosłownie „kryminał wielkanocny”. Norwegowie, kiedy my chodzimy święcić jajka, okupują się powieściami o mniej lub strasznych zbrodniach i zatapiają się w lekturze. No dobra, wiem, że nikt nie zrezygnuje ze święconki dla nowej powieści Chmielarza, ale co nam szkodzi zatopić się w lekturze po wielkanocnym śniadaniu. W końcu nic tak nie pomaga na trawienie, jak świeży trup. Poza tym coś robić w domu trzeba, pandemia ciągle szaleje, a wszystkie seriale na Netfliksie dawno obejrzane.

Domyślam się, że jesteście równie zachwyceni paskekrim, jak ja kiedy po raz pierwszy o nim słyszałem. Ten felieton przeczytacie Państwo pewnie w piątek, ale spokojnie, zdążycie jeszcze rzutem na taśmę odwiedzić księgarnię (także te sprzedające ebooki). Dlatego zaproponuję Państwu kilku autorów, dzięki którym paskekrim będzie udany.

Na pierwszy rzut zupełna świeżynka czyli „Drelich: prosto w splot” Jakuba Ćwieka. Serio, rzucajcie wszystko, co czytacie, bo takiej mięsistej i mocnej sensacji, to dawno u nas nie było. Tytułowy bohater przypadkiem i nie ze swojej winy naraża się pewnemu potężnemu gangsterowi. A kiedy polubowne sposoby załatwienia sprawy nie przynoszą rezultatów, pozostają mu tylko jego pięści i spryt. Drelich musi się śpieszyć, bo zagrożona jest także jego rodzina. W tej książce jest wszystko: adrenalina, strzelaniny i bijatyki. Dużo, dużo bijatyk. Napisanych w taki sposób, że wyświetlają się nam przed oczyma jak film. Kapitalna książka.

A jeśli po „Drelichu…” chcemy złapać oddech, to polecam „Wiosnę zaginionych” Anny Kańtoch. Albo zdowolna inną jej rzecz, bo co Kańtoch napisze, to sztos. Jej kryminały są spokojne, skupione na budowaniu postaci i intrydze, ale równocześnie tak sugestywne i tak świetnie napisane, że nie raz i nie dwa przebiegnie wam dreszcz po plecach. „Wiosna zaginionych” to najnowsza książka Kańtoch. Ukazała się jesienią zeszłego roku i warto ją sobie nadrobić, bo wkrótce ma się ukazać kolejna część, czyli „Lato utraconych”.

I trzymając się trochę w tych leniwych klimatach - Jędrzej Pasierski i „Kłamczuch” to czwarta już część cyklu o warszawskiej komisarz Ninie Warwiłow. Tym razem jednak nasza dzielna policjantka będzie szukać mordercy nie w stolicy, ale w  sielskim otoczeniu wsi Beskidu Niskiego, gdzie odpoczywa razem z córeczką. Wiadomo, ludzie nie mają szacunku dla urlopów stróży prawa - zabijają się w świątek, piątek i w wakacje. A tak na serio, to kawał dobrego, przemyślanego kryminału, który pochłania się właściwie na raz. Pasierski w zeszłym roku dostał nagrodę Wielkiego Kalibru za „Roztopy” i w „Kłamczuchu” trzyma poziom.

Z mocniejszych rzeczy mamy „Winni jesteśmy wszyscy” Bartosza Szczygielskiego. Rzecz zaczyna się od tego, że do biura pewnej warszawskiej firmy przychodzi jej były pracownik, wyciąga broń i zaczyna strzelać. Dlaczego to zrobił? Jakie były jego prawdziwe intencje? Co się właściwie wydarzyło tamtego dnia? To wszystko będzie próbował odkryć główny bohater „Winnych” Konrad Łazar. Im bardziej będzie próbował znaleźć odpowiedzi na te pytania, tym gorsze rzeczy będzie odkrywać. I nic dziwnego. Znakiem firmowym Szczygielskiego jest to, że nie ma litości dla swoich bohaterów. A tym, że rykoszetem dostaje też czytelnik, zdaje się nie przejmować. Mocna rzecz!

I na koniec odrobina true fiction w wykonaniu Magdaleny Majcher, która opublikowała niedawno „Mocną więź”. To opowieść o zbrodni, która kilka lat temu wstrząsnęła Czeladzią. W roku 2012 zaginęła Anna Garska. Po długim, żmudnym śledztwie prawda wyszła na jaw - kobietę zamordował jej mąż, policjant z sosnowieckiej komendy. Jednak ciała Anny do dzisiaj nie odnaleziono. Majcher drobiazgowo rekonstruuje tamte dni, pokazuje jak śledczy łączyli tropy, ale skupia się przede wszystkim na stworzeniu portretu Anny Garskiej. Pokazuje jej życie, marzenia, relacje z córką, matką, siostrą, wreszcie mężem. A także to jak jej zniknięciem rozlało się złem na wszystkich dookoła. „Mocna więź" pomimo poruszanej tematyki to książka bardzo subtelna. Majcher jest delikatna, spokojna, robi wszystko, żeby nie skrzywdzić swoich bohaterów. Pomimo tego, a być może właśnie dlatego, wyszła jej książka prawdziwie poruszająca.

No to co? Zdrowia, smacznego jaja i wesołego paskekrim!