Co sezon projektanci gorączkowo próbują nadążyć za trendami. Zmieniają inspiracje, żonglują nowościami. Roberto Cavalli nie staje z nimi do zawodów. Swój patent na styl odkrył już 40 lat temu. I nie ma zamiaru go zmieniać. Twierdzi, że nie ogląda kolekcji innych projektantów, bo go rozpraszają. Nie przejmuje się etykietką ulubionego projektanta tandetnych żon piłkarzy i moskiewskich nuworyszy. 147 mln euro rocznego obrotu imperium Roberto Cavalli robi wrażenie. Sekret sukcesu włoskiego projektanta? W dobie minimalizmu kocha dekadencki przepych. Jego złociste, cętkowane, zdobione frędzlami i nadrukami ubrania wyglądają jak kostiumy sceniczne Liberace. Cavalli nie boi się tego porównania. Sam jest niezmienny jak jego marka. Mimo że skończył 70 lat, a niedawno świętował 30. rocznicę ślubu, żyje jak włoski playboy. Nosi wąskie dżinsy, rozpiętą koszulę, ukazującą opalone ciało i krzyż, oraz kowbojki. Do legendy przeszły już jego imprezy na jachcie w Cannes i w posiadłości w Toskanii, gdzie zaprasza dwudziestolatki zajmujące aktualnie pierwsze miejsca w rankingu Models.com. Wtedy żona Cavallego Eva przejmuje dowodzenie w Mediolanie. Była Miss Austrii jest mózgiem imperium męża. Pod koniec każdego pokazu kłania się z nim publiczności, a on nie próbuje ukryć, że pracują w duecie. To Eva dostrzegła marketingowy potencjał gwiazd i podjęła współpracę z Sharon Stone i Jennifer Lopez. Wyprowadziła tym samym markę z impasu. Bo chociaż Cavalli był w latach 70. ulubieńcem Brigitte Bardot, a w jego suknie w klimacie boho ubierała się cała paryska i nowojorska śmietanka towarzyska, lata 80. przyniosły mu kryzys. Świat na chwilę przestał się bawić i skupił na zarabianiu pieniędzy. Cętki i dekolty nie pasowały do biura. Eva i Roberto przeczekali power dressing i powrócili triumfalnie w latach 90. Dziś marka Cavalli jest potęgą, a jej twórca ani na chwilę nie przestaje pracować. Codziennie pisze na blogu i tweetuje. Nie tylko o modzie, lecz także o polityce. Właśnie wydał autobiografię „Just Me”, w której po raz pierwszy opowiada o dzieciństwie w powojennej Florencji. Z projektantem rozmawiamy o tym, dlaczego kobiety wciąż kochają luksus.

W autobiografii opisuje Pan dzieciństwo bez ojca, który zginął na wojnie.
ROBERTO CAVALLI Nie miałem łatwego dzieciństwa. Zostałem wychowany przez mamę, krawcową. Była silną kobietą, musiała sama zarobić na dom. Z moją siostrą Liettą projektowała suknie ślubne. Na zawsze pozostanie dla mnie inspiracją. Dzięki niej nie czułem się odmieńcem.

Całe życie mieszka Pan we Florencji, mieście rzemieślników. Ta tradycja wpływa na Pana modę?
To miasto od wieków oddycha sztuką. Mój dziadek Giuseppe Rossi był florenckim malarzem z ruchu Macchiaioli. Wychowałem się w artystycznym środowisku, więc nic dziwnego, że wybrałem studia w akademii sztuk pięknych. Tam wynalazłem technikę malowania na cienkich skórach, a potem eksperymentowałem z wzorami. Gdyby nie sztuka, nie byłoby mojej mody.

Nazywa Pan siebie artystą mody, a nie projektantem. W czym tkwi różnica?
Jestem florentczykiem, zwariowanym artystą. Projektantem może być każdy, ale mało kto może z mody uczynić sztukę.