Zaraz wytłumaczę, ale najpierw dla porządku dokończę pierwotny wątek. Otóż, w pewnym momencie gazety z Los Angeles opisywały niemal codziennie tajemnicze zgony pośród uchodźców. Mężczyźni w sile wieku (między 19 a 57 lat) umierali we śnie na zawały serca. Media spekulowały na temat przyczyn tego zjawiska, aż w końcu – wówczas, gdy po wielu badaniach nikt nie był w stanie racjonalnie wytłumaczyć tych przypadków, nazwano je: Asian Death Syndrome. Według całej zbudowanej wówczas teorii naukowcy doszli tylko do jednego wniosku: śmierć we wszystkich badanych przypadkach miało wywoływać przerażenie. Mężczyźni śnili rzeczy tak okropne, że ich senne widziadła wywoływały rozległe zawały.

Tu, żeby oddać sprawiedliwość, należy wspomnieć o tym, że przez lata lekarze prowadzili spory o to, czy było to może zjawisko na kształt „efektu Baskerville” – nazwanego tak od tytułu opowieści Artura Conana Doyle’a "Pies Baskerville'ów". Bohater tej książki, Charles Baskerville, zmarł na atak serca przestraszony przez psa. Jego mechanizm polega w dużym uproszczeniu na doprowadzeniu człowieka śmierci ze strachu. Badania przeprowadzone na zwierzętach potwierdzają tę niespotykaną teorię: nagły stres może naprawdę silnie zaburzyć pracę serca. Dociekania innych naukowców przywołują także chorobę Brugada, w której czynnikiem zabójczym okazywały się wady serca. Mimo rozlicznych rozważań do dziś nikt nie jest w stanie racjonalnie historii przywołanej na początku wytłumaczyć. 

Informacji o śmierciach podczas snu poszukiwał intensywnie reżyser Wes Craven, który na jej bazie stworzył dekadę później film. Nazywał się on „Koszmar z ulicy Wiązów” i do dziś uchodzi za jeden z najważniejszych horrorów w historii kina. To Craven wprowadził do popkultury postać demonicznego Freddy’ego Kruegera. 

Teraz już na pewno wiecie, dlaczego o tym piszę? Trauma wywołuje lęk. W przypadku mężczyzn, którzy uciekli z krajów ogarniętych wojną (dziś o tym nie pamiętamy, ale w drugiej połowie wieku XX działy się tam rzeczy przerażające), najprawdopodobniej ten lęk był tak ogromny, że w finale doprowadzał do śmierci. 

Jesteśmy w znaczącej większości pragmatyczni, boimy się rzeczy realnych: tego, co przeżyliśmy, tego, czego obawiamy się, że może nam się przydarzyć. A więc nasza kondycja - psychiczna, ale i fizyczna - zależy w ogromnej mierze od tego, jak sobie z lękiem radzimy. Jak go oswajamy…

Kiedy wybuchła pandemia koronawirusa i zamknięto nas w domach, niemal z dnia na dzień najpopularniejszym filmem na świecie stała się „Epidemia strachu” Stevena Soderbergha. Czy przez to, że jest to dobry film? Nie. Przez to, że pozwala on nam oswoić strach. W przeciwieństwie do wspomnianych na początku Azjatów, my dostaliśmy swój wentyl bezpieczeństwa, potrafiliśmy nasz strach oswoić i nazwać. Nawet jeśli uczyniliśmy to tylko pozornie i ulotnie. Nasza wyobraźnia dzięki temu, że nakarmiliśmy ją wizją z filmu czy książki, nie dręczy ciała. A to bardzo ważne. 

Horror czy thriller zbudowany jest na naszym lęku. Gdybyśmy nie bali się ciemności, nie wychodziłyby z niej demony. Gdybyśmy wiedzieli, co dzieje się z nami po śmierci, nie lękalibyśmy się duchów. Straszne opowieści pomagają nam racjonalizować strach. Tak jak oglądanie „Epidemii strachu” czy „Epidemii” Wolfganga Petersena pomogło nam oswoić wstępnie strach przed wirusem.  

Bez strasznych opowieści rzeczywistość byłaby dla wielu nie do zniesienia. I nawet jeśli dziś budzi to w was uśmiech politowania, a przez głowy przebiega wam myśl, że to bzdura, przypomnijcie sobie, co robili rodzice, gdy czegoś się baliście… Jakie bajki opowiadała wam babcia? Dlaczego pamiętacie opowieść o „Jasiu i Małgosi”? Dlaczego swoim dzieciom do snu czytaliście „Czerwonego kapturka”? Czy przez to, że wszyscy to robią? Czy może przez to, że są to uniwersalne opowieści o samotności, strachu przed nieznanym, ale dla osłody podbudowane happy-endem? Samotne sierotki wróciły do domu. Dziewczynka została ocalona. Uczymy dzieci, żeby się nie bały, a sami wmawiamy sobie, że z każdej sytuacji życiowej można znaleźć wyjście.

W końcu jednak życie bywa horrorem, stawia przed nami wyzwania, które generują masę stresu. Żeby to przetrwać i oswoić (nawet jeśli tę walkę przegrywamy), mamy straszne opowieści. Są w nas głęboko zakodowane i pomagają radzić sobie z lękiem. Nawet, jeśli w tych opowieściach ten, który nas ocala ma twarz Dustina Hoffmana. Tak, to bzdura. Hoffman ani nikt taki się nie pojawi. Ale nie śmiejemy się z ludzi, którzy potrzebują tej wiary, którzy jej się czepiają z nadzieją. Oglądają horrory czy thrillery, czytają powieść Deana Koontza szukając korzeni wirusa. Dla nich to sposób na rozładowanie emocji. A w sytuacjach stresowych to rzecz absolutnie bezcenna.

---------

Robert Ziębiński - dziennikarz, pisarz. Pracował w „Tygodniku Powszechnym”, „Przekroju”, „Wprost”, „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”. Były redaktor naczelny polskiej edycji „Playboya”. Autor pierwszej polskiej monografii poświęconej twórczości Stephena Kinga, zatytułowanej „Sprzedawca strachu”. W 2019 roku ukazała się jego druga książka poświęcona twórczości Kinga: „Stephen King. Instrukcja obsługi”. Wielbiciel czarnego kryminału, filmów o zombie i slasherów. Właśnie ukazała się pierwsza z cyklu książek dla młodzieży, wykorzystująca motyw legend i podań polskich. „Czarny Staw” to próba opowiedzenia starych legend tak, aby nie trąciły myszką, ale były na wskroś współczesną opowieścią o dzieciakach walczących z dawnym złem. Pierwsi recenzenci przywołują przy okazji jej lektury skojarzenia (jak najbardziej pozytywne) ze „Szkołą przy cmentarzu”, „Stranger Things” i „Eerie, Indiana”.  Książkę wydało wydawnictwo Burda Książki. Kupisz ją na kultowy.pl.