Dlaczego Lizbona, a nie Nowy Jork czy Mediolan?

Weronika: Miłość od pierwszego wejrzenia nie potrzebuje uzasadnień. Wylądowałam w Lizbonie po raz pierwszy dziewięć lat temu i w odbiciach okien zobaczyłam uśmiech dziecka na twarzy trzydziestolatki. Miałam wrażenie, że to miasto mnie przytuliło i robi to niezmiennie do dzisiaj. Akurat o Mediolanie myślę jak o nadmiernie nabotoksowanej kobiecie, wygląda może i perfekcyjnie, ale ja wolę nieidealne piękno Lizbony. W nim jest prawda. Obłędne kamienice z płytkami azulejos, ale też odchodzące z budynków warstwy farby. To właśnie te rysy powodują, że robi się interesująco. Stolica Portugalii nauczyła mnie, że nie muszę polerować na siłę własnych niedoskonałości, są częścią mnie, to one tworzą wyrazistą całość. Byłam winna Lizbonie list miłosny.

List na czterysta stron, piękne zdjęcia, wielu gości…

W.: Kiedy kochasz, nie żałujesz dobrych słów. Chciałam puścić dalej w świat to, co dostałam od tego miasta. Dzięki naszym gościom zabieramy czytelników m.in. do Café do Eléctrico, w której siedzą bohaterowie „Imagine” Andrzeja Jakimowskiego. Film opowiada o ośrodku dla niewidomych w Lizbonie, a tak naprawdę o wszystkim, czego nie widać, a istnieje. To historia o odwadze, która pozwala otwierać nieznane drzwi. Świetnie pokazuje, że przez życie zawsze idziesz pod rękę ze strachem, ale on nie powinien zabierać miejsca na radość.

To jest kobieca książka?

Marta: Jest mocno osadzona w kobiecej przyjaźni, która nas łączy, ale apetyt na życie i gotowość do odkrywania nie mają płci. Nasza opowieść jest bardzo sensualna, poruszamy wszystkie zmysły. Pomagamy np. czytelnikowi zanurzyć się w portugalskim. To Weronika zauważyła, że przy wymawianiu wielu codziennych słów usta układają się jak do pocałunku. Weźmy np. taki wyraz jak „os chinelos”. Sam spróbuj: usz-szinelusz. Brzmi jak wyznanie miłosne, a to po prostu kapcie, które w Polsce kojarzą się jedynie z rozdeptaną codziennością. Esencją tej książki są ludzie, w których towarzystwie chce się przebywać.

Od zakochania do książki jednak długa droga.

W.: Lata temu dostałam propozycję, aby napisać przewodnik po Lizbonie. Wtedy odmówiłam, powiedziałam wprost, że nie znam tego miasta w przewodnikowy sposób i nawet nie mam ochoty na taką znajomość. Potem poznałam Martę i zrozumiałam, że miasto najlepiej odkrywa się poprzez związanych z nim ludzi, a ona żyła w stolicy Portugalii kilkanaście lat. Myśl o książce urodziła się po audycji radiowej, do której ją zaprosiłam. Tydzień po programie zaczęłam dostawać pocztówki z Lizbony od słuchaczy, którzy pod wpływem naszych opowieści ruszyli na południe Europy. Obudziłyśmy w nich głód doświadczenia Lizbony na własnej skórze. Zapisane słowa zostają na dłużej, więc postanowiłyśmy działać.

M.: W naszej książce nie prowadzimy nikogo za rękę, dzielimy się jedynie swoimi wrażeniami. Naszym celem było obudzenie ciekawości, bo to ona jest najlepszym przewodnikiem. Stworzyłyśmy coś w rodzaju podręcznej walizeczki, do której w każdej chwili można zajrzeć. Ja występuję w tej książce w roli tłumacza, który wprowadza w portugalską mentalność. W kolejnych rozdziałach przyglądamy się tamtejszej kulturze, językowi, ściągamy też z pomników najważniejsze dla Lizbony postaci. Zamiast kamiennych konstrukcji zaczynasz widzieć żywego człowieka.

Czyli to jest książka-rozmowa?

M.: Tak, pojawiają się w niej ludzie, o których nie napisano w żadnych podręcznikach historii. Warto poznać np. starszego pana Zé, któremu Weronika zrobiła uliczny portret podczas jednej ze swoich pierwszych wizyt w Lizbonie, a ja, po latach, dostarczyłam to zdjęcie do rąk własnych. Okazało się, że w Lizbonie nie musisz znać imienia ani dokładnego adresu człowieka, żeby do niego dotrzeć.

W.: Nie miałam w sobie tyle odwagi co Marta, żeby przenieść się do Portugalii na stałe, ale wracam tam, kiedy tylko mogę, i zamykam w kadrze znajome twarze. Lizbona to jest takie moje „miasto do tęsknienia”, uciekam do niego najczęściej w listopadzie.

A co takiego mężczyźni mogą mieć z „Lizbony...” dla siebie?

M.: Na pewno frajdę z czytania. Jeden z naszych rozmówców powiedział, że to miasto jest jak zagadka, a mężczyźni chyba je lubią. Lizbona jest jak piękna, tajemnicza kobieta, której odkrywanie wymaga czasu. Nie sposób dokładnie określić, skąd pochodzi przyciąganie, ale gwarantuję, że w tym przypadku warto mu się poddać.

W.: Jeżeli zaprosisz kobietę na romantyczny weekend w Lizbonie, na pewno zapunktujesz. Od razu ostrzegam, południe Europy uzależnia. Lizbona to miasto dla długodystansowców. Przyjeżdżasz raz, a potem stajesz się człowiekiem bumerangiem, który po prostu musi tam wracać.

Artykuł pierwotnie ukazał się w numerze ELLE MAN 03/2019

CZYTAJ TEŻ: 5 portugalskich marek modowych, których produkty powinieneś mieć w swojej szafie