Dawid Muszyński: Jak do tego doszło, że zagrałeś Tomka Komendę?

Piotr Trojan: Żywia Kosińska, która była reżyserką castingów „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”, zobaczyła mnie podczas spektaklu „Święta kluska” w reżyserii Agnieszki Smoczyńskiej i zadzwoniła do mnie, że koniecznie na następny dzień mam dostarczyć nagranie castingowe. Oczywiście wszystko było owiane ogromną tajemnicą. Nie mogłem nikomu powiedzieć co to za projekt, czy o jaką rolę się staram. Dosłownie nic. Dodatkowo musiałem podpisać stosowne cyrografy mające mnie motywować do zachowania tajemnicy. To, że miałem nagrać taśmę bardzo mi odpowiadało, bo do tradycyjnych castingów podchodzę bardzo emocjonalnie. Dziwnie się czuję, gdy wchodzę do pokoju, a tam siedzi dziesięciu chłopaków wyglądających identycznie jak ja.

Czyli jak w scenie z „Przyjaciół” gdy na castingu siedział Joey i dziesięć jego klonów.

Dokładnie! (śmiech). Wszyscy sobie niby przyjaźnie gadają. Są żarciki. Ale tak naprawdę każdy jest megaspięty i skupiony na jednej rzeczy, by zdobyć rolę. Na szczęście nie tylko ja tak mam. Rozmawiałem z wieloma aktorami z dużo większym stażem i wiem, że ich też te castingi paraliżują. Wchodzisz do pokoju i masz dosłownie 10 minut, by przekonać do siebie produkcję. Od pierwszej minuty jesteś oceniany i to w aspektach, na które często nie masz wpływu, jak na przykład wygląd czy sposób chodzenia.

fot. Patrycja Płanik

No to jak przygotowywałeś się, by przekonać owe grono?

Obejrzałem wszystkie materiały z Tomkiem Komendą, jakie są dostępne w Internecie i przeczytałem książkę „25 lat niewinności. Historia Tomasza Komendy” Grzegorza Głuszaka. Wszystko jednej nocy. Nazajutrz nagrywałem materiał na zepsutej kamerze. Coś było z dźwiękiem nie tak bo przez cały czas było słychać jakiś taki dziwny pisk. Żywia dała mi bardzo hardcorową scenę do przygotowania, bo to była ta, w której Tomek podczas przesłuchania na komisariacie przyznaje się do zarzucanego mu czynu. Nie przypuszczałem, że to będzie tak trudna scena. Zagrałem to chyba raz i moja koleżanka, która mi pomagała podczas nagrania, powiedziała od razu „To jest to. Nie nagrywamy dubla. Ślij to”. Uwierzyłem jej. Kilka dni później, gdzieś o 2 w nocy dostałem SMS „Piotrek jest dobrze. Przyjedź na spotkanie z Jankiem”. Co ciekawe, ten casting cały czas trwał. Nawet kiedy przyjeżdżałem, by dopasować się z innymi aktorami to mijałem w holu znajome twarze, które starały się właśnie o rolę Tomka. Rodziło to w mojej głowie ogromną niepewność, że to jeszcze nie jest finalnie dogadane, że jeszcze może się coś zmienić. 

Kiedy poznałeś już finałową obsadę, poczułeś presję?

Raczej radość, zwłaszcza z Agaty Kuleszy, z którą miałem okazję już pracować przy „Pułapce”. Wiedziałem, że ona nie będzie próbowała mnie zdominować tylko mi pomoże. Będzie dawała wskazówki, bym wypadł jak najlepiej. Z Andrzejem Konopką też już miałem okazję grać i wiedziałem, że w hardcorowych scenach damy sobie radę.

No właśnie, coś Ty zrobił Andrzejowi Konopce, że on w każdej produkcji musi Ci spuścić ostre manto?

No właśnie nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Musimy chyba sobie poważnie porozmawiać (śmiech). W tej produkcji w scenie przesłuchania wybił mi na przykład zęba, wkładając broń do ust. Na szczęście to była tylko taka nakładka zębowa i na drugi dzień produkcja szybko zamówiła nowe, ale możesz sobie wyobrazić, jak bardzo intensywna to była scena i jak mocno to zrobił. 

Kiedy nastąpiło pierwsze spotkanie z Tomkiem Komendą?

W lipcu. Dzień po Tomka urodzinach, na moją prośbę. Chciałem także zobaczyć na własne oczy więzienie, na co żadna placówka nie chciała się zgodzić. Wydaje mi się, że przyczyną jest cały czas ciągnący się proces. Na spotkanie natomiast zgodził się sam Tomek. Pojechałem wtedy do ich rodzinnego mieszkania we Wrocławiu, w którym ten dramat się wydarzył. Czekała tam na mnie cała jego rodzina: bracia, mama i ojczym.

fot. Patrycja Płanik

Piotr Witkowski opowiadał mi, że gdy on się wcielał w Hadę w filmie „Proceder” to rodzina rapera musiała go najpierw zaakceptować. Jak wyglądało Twoje spotkanie z rodziną Tomka?

To całe spotkanie było dla mnie trochę dziwne, bo ja ich kojarzyłem jako straumatyzowanych ludzi ze stron scenariusza, a zobaczyłem normalną rodzinę, która żyje ze sobą jak każda inna rodzina. Kłócą się, śmieją, żartują, pokazują mi zdjęcia. Zachowywali się tak, jakby nic złego im się nigdy nie przytrafiło. Teresa Klemańska, mama Tomka, od razu powiedziała, że mógłbym być jej synem. Mieliśmy też kilka bardzo wzruszających momentów, w trakcie których płakaliśmy, ale o tym nie chciałbym opowiadać.

Długo ta postać Tomka Komendy siedziała Ci pod skórą jak już skończyliście zdjęcia?

Wydawało mi się, że nie. Przynajmniej psychicznie. Praca na planie była bardzo wycieńczająca. Mocno schudłem, miałem wory pod oczami, skóra mi trochę poszarzała, ale czułem się cudownie. Poszedłem wtedy na casting i reżyser z miejsca mi powiedział „Piotrek, ty nie masz szans. Czego byś nie powiedział, czego byś nie zrobił to wyglądasz tak, że nie masz u mnie szans”. Następnie poszedłem do Szkoły Andrzeja Wajdy, gdzie studiuję reżyserię na imprezę andrzejkową, z której musiałem bardzo szybko wyjść, bo nie byłem w stanie słuchać częstych pytań „Czy jesteś po jakiejś ciężkiej chorobie?”. Czułem się bardzo niekomfortowo. 

Czyli wymazałeś ze swoich wspomnień te wszystkie traumatyczne sceny, w których musiałeś zagrać?

Tak, choć w trakcie ich nagrywania byłem na nie psychicznie nastawiony. Jest taka scena, w której więzień grany przez Vienia trzyma mnie, a inni polewają mi stopy wrzątkiem. Bardzo mocno się do niej przygotowywałem. Wiedziałem, że będzie mnie kosztowała sporo energii. I nagle po jej nagraniu dostałem informacje od chłopaków odpowiedzialnych za dźwięk, że musimy to zagrać jeszcze raz, bo coś się źle zarejestrowało. Powiedziałem wtedy, że nie mam mowy. Ja tego drugi raz nie jestem w stanie zagrać. Możemy dźwięk dograć na postsynchronach, bo ja już tego nie zagram na takich obrotach. I to nie wychodziło z jakiegoś gwiazdorzenia tylko z bezsilności. Ja wtedy zrozumiałem po co jest ta cała ekipa, która chodzi wokół ciebie i na ciebie chucha i dmucha, by ci się nic nie stało. Ja ledwo co kontaktowałem ze otoczeniem. Nie wiedziałem co się dzieje dookoła. 

fot. Patrycja Płanik

Wielu recenzentów po obejrzeniu tego filmu mówi, że jest on „Długiem” XXI wieku. Czuliście, że to będzie coś wielkiego?

Tworząc ten film czuliśmy, że robimy coś ważnego. Gdy rodzina Tomka przyjeżdżała na plan to cała ekipa jeszcze mocniej przeżywała te sceny, które nagrywaliśmy. Zdarzało się, że dziewczyny z make-upu wręcz płakały.

A Tomek jak reagował jak był na planie?

Wydaje mi się, że to było dla niego ciężkie doświadczenie. Jednak nie powiem Ci więcej, bo starałem się od tego wszystkiego odcinać, gdy nas odwiedzał. Był taki moment, gdy nagrywaliśmy powrót Tomka do domu. Wiedziałem, że on jest na planie i mnie obserwuje, siedział z Jankiem Holoubkiem w pomieszczeniu z podglądem. Bardzo mnie to stresowało. Wtedy podeszła do mnie Agata Kulesza i powiedziała „Ty mu nie pomożesz. Musisz zagrać to najlepiej jak potrafisz i tyle. Nic więcej nie zrobisz”. Te słowa jakoś mnie bardzo odciążyły. To była bardzo trudna scena. Chłopak wraca po 18 latach do domu, ale mentalnie wciąż jest w więzieniu. Teresa opowiadała mi, że on się jej o wszystko pytał. Czy może iść do brata, czy może iść do łazienki, czy może napić się coli. O wszystko. Pomimo tego, że był na wolności nie czuł się jak wolny człowiek. Tu nie było amerykańskiego happy endu, gdzie bohater wraca radośnie do domu i jest wszystko w porządku. Tomek budził się w nocy i krzyczał. Jego mama opowiadała, że jak dała mu jakieś pieniądze, by poszedł i kupił sobie coś w sklepie to wrócił z mnóstwem cukierków i słodyczy. Cieszyły go takie drobiazgi. Wcześniej na długie lata zabrano mu dosłownie wszystko. 

Naszą recenzję filmu "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" znajdziecie poniżej:

Dla nieprzekonanych mamy też wstrząsający i poruszający trailer filmu:

ZOBACZ: 5 powodów, dla których musisz mieć jesiennego ELLE MANA

CZYRAJ  TEŻ: Najlepsze filmy dokumentalne: wartościowe i szokujące kino dokumentalne [PRZEGLĄD]