Piotra Kędzierskiego zauważyłem kiedyś na ekranie. W innej niż moja telewizji, więc wątku nie rozwinę. Był nienapuszony, nikogo nie udawał, jawił mi się jako Prokop i Wojewódzki w jednym. Mądrze gadał, często dwuznacznie, imponował dystansem do siebie i świata, nie stroił żadnych min, nie przyjmował póz. Czyli był sobą. Po latach przybiliśmy gdzieś piątkę. Zagadaliśmy kurtuazyjnie parę razy. Za późno się poznaliśmy, żeby zostać dobrymi kolegami. Bardzo mu kibicuję. Tak jak on Legii. Jego radio i tytuł newonce są tak świeże, jakby Piotr się wcale nie starzał. Na wódkę mnie nigdy nie zaprosił, więc wyszedłem z inicjatywą, zaproponowałem mu wywiad i sesję. By się poznać. Trochę lepiej.

OLIVIER JANIAK: Ile lat już funkcjonujesz w radiu?

PIOTR KĘDZIERSKI: Od 2007. Trochę zeszło. Zaczynałem w radiu BIS. Audycja poranna. Od piątej do siódmej. To było straszne. Naprawdę nigdy nie przypuszczałem, że ten ból porannego wsta-wania będzie mi towarzyszył przez następne kilkanaście lat. Potem było radio Roxy, Rock Radio, gdzie razem z Tymonem siedem lat robiliśmy audycję. Była jeszcze audycja z Kubą Wojewódzkim. Wycięliśmy parę ładnych numerów. Teraz jestem na swoim i z kolegami spełniamy marzenia w newonce.radio.

Co jest ważniejsze w radiu: muzyka czy kontakt z odbiorcą?

Trzeba to pogodzić. Własny gust i playlistę czy też tę funkcję usługową radia. Wiadomo, że słuchacz chce nowości, ale chce też usłyszeć przeboje, które dobrze zna. Wtedy dobrze się czuje. Tego mnie nauczył Lizut. Musisz patrzeć szerzej niż tylko na siebie.

Dla mnie radio to magia intymności.

Oczywiście, że jest to intymne. I bardzo terapeutyczne. Wychodzisz z domu, żeby poprawić komuś humor z rana, bo wiesz, że słuchacze tego oczekują. To cię zmusza, żeby znaleźć pozytywy tam, gdzie jesteś. Ja zawsze byłem sobą za sitkiem. Niczego nie udawałem. Tak było i tak jest teraz w newonce.radio. Mówię bardzo wiele o sobie, więc słuchacz słyszy, że Piotrek ma dziś kaca, a Janek jest wściekły. Z Tymonem też tak było. Wiedziałem o nim więcej niż jego żona. Ale po kilku godzinach grania i gadania, bo muzyka leci zawsze podczas audycji, wracam do domu i potrzebuję ciszy.

Pracując w duecie, musisz być na tę drugą osobę zawsze otwarty.

Najfajniej jest wtedy, kiedy otwiera ci się głowa, kiedy przychodzi do ciebie ktoś, kto robi tak naprawdę zwykłe rzeczy. Takie, które są niezwykłe w swojej zwyczajności. Na przykład rzecznik straży pożarnej. I zaczyna opowiadać o tym, co oni robią, czym żyją, z taką pasją. Facet mówi ci o tych pożarach, o ratowaniu kota na drzewie, a ty odkrywasz, że to jest dopiero pasjonujące, a nie gadanie od szóstej do dziewiątej. To jest niesamowite. Fajnie jest poznawać ludzi mądrzejszych od siebie.

Często się to zdarza?

Zdarza się. Wiesz, ja się staram znaleźć złoty środek. Między wygłupianiem się na antenie i tym, żeby się czegoś dowiedzieć o świecie. Dużo mi daje praca w Onecie, gdzie często muszę obiektywnie spojrzeć na politykę i tematy z nią związane.

Wolisz rozmowy o życiu?

Wolę o życiu. Z artystą lubię rozmawiać o tym, co siedzi w nim głęboko, a nie o tym, co usłyszymy na płycie czy zobaczymy na ekranie. Po takiej rozmowie utwory czy obrazy zupełnie inaczej smakują. Mam w sobie instynkt grzebania. Jak oglądałem serial o Escobarze na Netflixie, to z Wikipedią pod ręką. Od razu sprawdzałem, czy tak Pablo zrobił rzeczywiście. Tak mam. Chcę wiedzieć więcej.

Dziś masz wszystko w internecie. Masz pięć minut do rozmowy i możesz w ekspresowym tempie się przygotować. Niektórzy rozmówcy są bardzo wymagający.

Tacy, przed którymi nie chcesz źle wypaść. Musisz się przygotować. Wiesz, my jesteśmy z tego pokolenia, które docenia jeszcze Wikipedię w kieszeni. Mamy zakorzenione poszukiwanie wiedzy. Ciekawość. Jesteśmy dziećmi dwóch kanałów telewizyjnych. „7 dni świat”, „Jarmark”. Czekało się, aż poleci jakiś pokaz mody i usłyszymy „Wonderful Life” w tle. Cenię sobie, że dorastałem na pograniczu analogowego i cyfrowego świata. Dziś masz wszystko tak naprawdę na wyciągnięcie kciuka. No tak, cały rynek muzyczny. Kiedyś dostawałeś w ręce „Aktivista” czy „City Magazine” i widziałeś te wszystkie wydarzenia czy koncerty, to chodziłeś, przecież nie było YouTube'a. Była potrzeba szukania. A teraz mamy przesyt kultury i wydarzeń i ciężko za tym nadążyć.

Dziś młodzi ludzie mają dostęp do wszystkiego...

Ale nie mają drogowskazu.

Dziś nastolatkowie nie wiedzą, kim jest Grzegorz Ciechowski.

Kilka lat temu rozpocząłem studia. Byłem na zajęciach i się przeraziłem. To był wykład o osobach, które wywarły wielki wpływ na XX wiek. Profesor zaczął pokazywać zdjęcia takich ikon, jak na przykład Salvador Dali, Picasso czy Jan Paweł II i Matka Teresa z Kalkuty. I za każdym razem pytał grupę, kto to jest, a ja za każdym razem, jak jakiś prymus, odpowiadałem. Przesadził mnie do pierw- szej ławki i kazał milczeć. Potem dalej pytał, a reszta milczała. Tak, znam osoby, które nie wiedzą, kim był Ciechowski.

Rozumiesz je?

Staram się być otwarty. Próbuję zrozumieć. Może to jakiś konflikt pokoleniowy? Tak jak z nami było. Często jest tak, że im cytujesz Bareję albo mówisz, że był taki Pasikowski i jego „Psy” rozjechały system. A oni w ogóle tego nie rozumieją. To jest inny świat. Oni mają w nosie rocznicę Okrągłego Stołu, bo to ich nie dotyczy. A Barei w ogóle nie kumają. Nie wiedzą, o co w tym chodzi.

Skąd się wziąłeś? Ty jako człowiek. Jako twoja pasja.

Już ci mówię. Moja mama i mój ojczym nigdy nie słuchali muzyki. Ojczym miał jedną płytę. Dire Straits, „Brothers in Arms”. Nigdy nie mieliśmy żadnych wspólnych pasji. Nad czym ubolewam do dziś. Zacząłem wymyślać swój świat. Jak miałem naście lat, stawałem przed lustrem i byłem gwiazdą rocka albo prezenterem MTV. Potem po prostu jakoś to tak wszystko się potoczyło, że te marzenia nastoletnie się spełniły. Czasoprzestrzeń się zagięła. Myślę, że takie ukierunkowanie siebie, ciężka praca, trochę szczęścia, ale jednak i praca nad sobą, prowadzą do tego punktu, że sobie pomyślisz: jest fajnie, zrobiłem wiele rzeczy, które chciałem zrobić, o których marzyłem. Teraz ja mogę kogoś poprowadzić za sobą.

Robisz wiele rzeczy tak naprawdę. Radio to jest jedna rzecz. Dziennikarz, twórca, prezenter. Ale jest też druga noga: ty jako facet, który prowadzi poważne rozmowy. Interesuje mnie ten muzyczny aspekt, twoje wieczorne granie. Jesteś DJ-em.

Zaczęliśmy grać wspólnie z kolegą na domówkach. Graliśmy straszne rzeczy. To była zbrodnia. Zaczęli ludzie do nas dzwonić i proponować, żeby Exboyfriends u nich zagrali. W pewnym momencie zacząłem szukać fajniejszej muzyki i grać poważniejsze rzeczy. Powołałem kolektyw i gramy fajne housowe sety. Te imprezy pomagają mi się odstresować. To jest ważne.

Stałeś się muzycznym przewodnikiem?

W radiu chyba kumplem... W klubie? Tak... przewodnikiem, który pokazuje zawsze niewłaściwą drogę do domu.

Tekst ukazał się w magazynie ELLE MAN nr 1/2019.